Życie Ewy rozpadało się jak domek z kart. Po rozwodzie z mężem, czuła się jak wyrwana z korzeniami. Zebrała resztki dawnego życia i wróciła do rodzinnej wsi na Podlasiu. Jedyną jej podporą była babcia Helena, która kochała ją i jej synka Krzysia ponad wszystko.
„Krzysio to żywy wizerunek swojego ojca, Darka” – mówiła Ewa z goryczą, patrząc na chłopca. „Tylko on mi został po tamtym małżeństwie, jak promyk słońca w ciemną noc.”
„A nie mówiłam, żebyś się nie wiązała z tym hulaką?” – mruczała babcia, kręcąc głową. „Od razu było widać, iż wietrznik, a do tego ciągnie go do butelki. Jak zaczyna młody, to tylko gorzej. A ty swoje: 'Miłość, miłość!’ – jakbyś rozumu nie miała.”
„Co teraz o tym mówić, babciu?” – westchnęła ciężko Ewa. „Będziesz mi to do grobu wypominać? Ważne, iż Krzysio jest z nami.”
„Nie martw się, moja droga” – objęła ją babcia. „Nie powiem już ani słowa. Spójrz tylko na siebie – taka piękność! Gdzie on drugą taką znajdzie, ten twój Darek? Głupi był, i tyle.”
„W szkole pół klasy za mną latało” – Ewa nieświadomie poprawiła włosy – „ale teraz nie mam głowy do romansów. Nikomu nie wierzę. Wszyscy na początku tacy mili, a potem…” – machnęła ręką.
„Nie wszyscy są tacy jak twój były” – sprzeciwiła się Helena. „Wojtek, na przykład. Pamiętasz, jak za tobą szalał? Złoty chłopak: pracowity, bez nałogów. I do teraz nieżonaty. Ostatni z twoich kolegów, który jeszcze jest wolny” – babcia spojrzała na nią z przekornym błyskiem w oku.
„Oj, babciu, nie zaczynaj” – odparła Ewa. „Nie chcę o nikim myśleć. Trzeba Krzysia do szkoły przygotować, dom ogarnąć. Rodzice, jak wyjechali do miasta za mną, tak zostali przy fabryce. Teraz to ja tu jestem gospodynią. I tobie trzeba pomóc…”
„Pomoc to dobra rzecz” – skinęła głową babcia – „ale się nie spiesz. Najpierw sama się urządź. A ja? Żyję, chodzę, siedemdziesiąt lat to nie wyrok. Patrzeć na ciebie i Krzysia – to już szczęście. A twoi rodzice nie zawiodą, pomogą. Może na emeryturze tu wrócą. I będziemy żyć razem: wy w dużym domu, a ja w swojej chatce obok.”
„Oj, babciu, ty nasza kwoka” – Ewa mocno przytuliła Helenę i pocałowała ją w policzek.
„A o Wojtku jednak pomyśl” – babcia klepnęła ją lekko, jak za dawnych lat. „Tacy jak on na ulicy się nie wałęsają.”
Ewa od trzech miesięcy zagospodarowywała się na wsi. Wojtek, miejscowy mechanik, nie spuszczał jej z oka. On, podobnie jak Helena, uważał, iż małżeństwo Ewy było błędem, z którego wciąż nie mogła się otrząsnąć. Kiedy i jak się z babcią zmówili, wiedział tylko Bóg, ale wciąż spotykali się w sklepie wiejskim czy na poczcie. Babcia szeptem dzieliła się wieściami o Ewie i Krzysiu, martwiąc się, iż wnuczka wciąż jest sama.
Wojtek czerwieniał, wzdychał, ale bał się kolejnej odmowy. Widząc jego wahanie, Helena pokrzepiała go:
„Ona się zmieniła, Wojtku. Dużo zrozumiała. Uroda to nie wszystko, z twarzy się nie napijesz. A ty do życia akurat taki, jak trzeba: solidny, gospodarny, opiekuńczy…”
„I nie przystojniak” – zaśmiał się cicho Wojtek, ale zaraz spoważniał. „Ja ją wciąż kocham, Heleno. Całe te lata myślałem tylko o niej.”
Babcia otarła łzę i obiecała pomagać.
„Tylko się nie śpiesz, mój drogi. Nie naciskaj. Jeszcze nie odeszła po rozwodzie, ledwo półtora roku minęło. Daj jej czas” – radziła.
„A jeżeli ktoś inny ją zabierze?” – zaniepokoił się Wojtek. „Już raz ją straciłem. Nie chcę więcej. Zrobię wszystko, żeby była moja.”
„To mnie słuchaj” – uśmiechnęła się przebiegle babcia. „Pomagaj w gospodarstwie, ale nie narzucaj się. Ukrywaj swoje uczucia, bądź powściągliwy. A potem zobaczymy.”
„No, ty to dopiero psycholog, Heleno!” – roześmiał się Wojtek. „Na pewno to zadziała?”
„Jak nic!” – zapewniła babcia. „A ja słówko za ciebie wtrącę. Ale pamiętaj: jak ją skrzywdzisz – to moje serce złamiesz.”
Wojtek skinął głową i poczuł, jak w piersi robi mu się ciepło, jakby już dostał błogosławieństwo i zgodę Ewy.
Wiosna rozkwitała pełnią. W ogrodach czerniały świeżo przekopane grządki, po których dumnie kroczyły gawrony. Pewnego ranka Ewa usłyszała warkot traktora przed domem. Wybiegła na podwórko w kapciach, narzucając tylko starą kurtkę, i wykrzyknęła zdumiona:
„Wojtek, co to? Dla kogo?” – wpatrywała się w przyczepę wypełnioną torfem.
„Dla ciebie, a dla kogo by innego?!” – burknął Wojtek, zeskakując z maszyny. „Babcia zamówiła. Kaz”Ja ci to przywożę, bo tak kazała, i już się nie sprzeczaj!” – odpowiedział, rozpędzając się do pracy, a w sercu Ewy powoli zaczynało budzić się coś, co dawno już zapomniała, iż istnieje – nadzieja.