Romy (Nicole Kidman) powinna czuć się spełniona. Zajmuje wysokie stanowisko w firmie high-tech, ma piękną rodzinę i dom na każdą porę roku. Jedna rzecz spędza jej jednak sen z powiek – od dziewiętnastu lat nie czuła się spełniona w łóżku z mężem (Antonio Banderas). Żeby to osiągnąć, wspomaga się po kryjomu "filmami dla dorosłych", w których mężczyźni dominują nad kobietami.
Życie naszej bohaterki zmienia się, gdy w jej życiu pojawia się Samuel (Harris Dickinson), młody i bezczelny stażysta w jej firmie. Romy początkowo bulwersuje bezpośredniość zalotów mężczyzny, jednak niedługo daje się wciągnąć w grę.
Biurowy romans w latach 20. XXI wieku pomiędzy przełożoną a podwładnym to jednak rzecz znacznie bardziej gorsząca niż kiedyś. Romy zaczyna czuć, iż Samuel ma nad nią przewagę nie tylko w łóżku.
"Babygirl" to powrót odważnego kina?
"Babygirl" to kolejna w ostatnich latach próba reanimacji popularnego w latach 80. i 90. thrillera e*otycznego. Reżyserka Halina Reijn ("Bodies Bodies Bodies") przyznała, iż gatunkowe produkcje z tamtej epoki stanowiły dla niej istotną inspirację (wśród najważniejszych wymieniła takie klasyki gatunku, jak "Nagi Instynkt" z Sharon Stone i Michaelem Douglasem oraz "9 ½ tygodnia" z Kim Basinger i Mickey Rourkiem), jednak chciała swój film nakręcić z innej perspektywy. I to jej się udało.
Trzeba przyznać Reijn, iż rzeczywiście oddaje oko kamery kobietom. Wspomniane kino z dreszczykiem z ubiegłego wieku miało na celu głównie przypodobanie się męskiej widowni i pokazywało akty miłości tak, by wyeksponować kobiece ciało i wzbudzić pożądanie.
Holenderska reżyserka porzuciła tę kliszę. Choć Nicole Kidman w niektórych momentach filmu pokazuje się niemal zupełnie, jak ją pan Bóg stworzył, to obiektyw nie obkleja jej brudnymi paluchami faceta przeglądającego świerszczyka.
Jeśli ktokolwiek jest tutaj pokazywany jako przedmiot pożądania, to zdecydowanie partnerujący aktorce Harris Dickinson. Szeroko komentowana scena, w której 28-letni Brytyjczyk tańczy bez koszulki do wymownego kawałka "Father Figure" George’a Michaela zarazem wydaje się powtórzeniem jednego z najbardziej typowych tropów thrillera erotycznego, a z drugiej strony odwraca dynamikę, w której to z reguły kobieta wiła się wokół rozpartego na fotelu mężczyzny.
Co interesujące jednak w filmie nie uświadczymy raczej pikantnej sceny z prawdziwego zdarzenia, gdyż bohaterowie in flagranti najczęściej są ukazywani na mocno wykadrowanych zbliżeniach. Być może z tego powodu niektórzy zarzucają "Babygirl", iż nie podnieca, śmiem jednak wątpić, iż to brak ujęć rodem z "365 dni" o tym przesądził.
W ubiegłym roku tytuł najgorętszego filmu należał bowiem do "Challengers" Luki Guadagnino, w którym nie było praktycznie ani jednej łóżkowej sceny. Nie było one jednak potrzebne – Włochowi kipiącą z ekranu sensualność udało się osiągnąć innymi środkami.
Reijn ewidentnie pastiszuje tego typu gatunek filmowy, więc może pozbawienie ich esencji stanowiło dla niej jeden z artystycznych celów. jeżeli zaś chodzi o estetykę, reżyserka chętnie sięga po klisze charakterystyczne dla gatunku, co niestety sprawia, iż film wizualnie prezentuje się dość nudnawo.
Nicole Kidman w "Babygirl" zaskakuje. W takim wydaniu gwiazdy jeszcze nie widzieliście
"Babygirl" zostało przyjęte z entuzjazmem na ubiegłorocznym festiwalu filmowym w Wenecji, a Kidman, która podobno wyczekuje na nominację do Oscara za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą, została tam doceniona nagrodą dla najlepszej aktorki. Na ten moment już wiemy, iż w wyścigu po Złoty Glob w jej kategorii wyprzedziła ją Fernanda Torres ("I’m still here").
Australijska aktorka wielokrotnie flirtowała z kinem o lekkim lub mocniejszym zabarwieniu erotycznym (z najbardziej oczywistymi "Oczami szeroko zamkniętymi" Stanleya Kubricka na czele), ale w tak odważnej roli chyba rzeczywiście jeszcze jej nie widzieliśmy. Sama Kidman przyznała w rozmowie z dziennikiem "The Sun", iż wiele scen znacząco przekroczyło jej strefę komfortu.
– Były momenty, kiedy krzyczałam: "Nie chcę już więcej tego grać! Nie zbliżaj się do mnie. Nienawidzę tego. Nie obchodzi mnie, iż już nigdy w życiu nikt mnie nie dotknie! Mam tego dość" – zwierzyła się laureatka Oscara za "Godziny".
W "Babygirl" widzimy, jak aktorka zlizuje mleko z talerzyka jak kot, je cukierki niczym pies smakołyki z ręki partnera, czy jest zaspokajana na dywanie, na którym wije się w konwulsjach. Bez wątpienia były to wymagające sceny, w których Australijka wypadła świetnie, ale czy przesądzają one o wielkości roli? Moim zdaniem nie, a poza tymi scenami warsztat Kidman jest po prostu dobry.
Moim osobistym rozczarowaniem okazał się jednak przede wszystkim Harris Dickinson. Dyskretna charyzma i delikatność aktora sprawdziły się w rolach, w jakich został obsadzony m.in. w "Morderstwie na końcu świata", "W trójkącie" oraz "Braciach ze stali".
Tak jak Paulowi Mescalowi zabrakło odpowiedniej siły przebicia w roli wodza w "Gladiatorze 2", tak Dickinson nie emanuje zwierzęcym magnetyzmem, a kiedy wydaje rozkazy Kidman, wypada tak przekonująco jak chłopczyk przygotowujący się do występu w jasełkach.
I nie jest to bynajmniej kwestia chłopięcej urody – ponownie odsyłam do "Challengers" i wcielających się w głównych bohaterów Mike’a Faista oraz Josha O'Connora, udowadniających, iż niestereotypowa męskość też jest pociągająca.
Na marginesie wspomnę Banderasa. Jego rola raczej nie zapadnie w pamięć ze względu na popis jego umiejętności aktorskich, bo ogranicza się do napalonego męża, ale obsadzenie niegdysiejszego lowelasa w roli mężczyzny, któremu kobieta przyprawiła rogi, uważam za jeden z bardziej udanych meta-żartów w filmie.
"Babygirl" to film o romansie z młodszą osobą?
No dobrze, ale o co adekwatnie chodzi w "Babygirl"? Czy działania Romy to spadek po tajemniczym dzieciństwie spędzonym w komunie? Psychologiczna potrzeba osoby, która w codziennym życiu ma nad wszystkim kontrolę, więc w łóżku chce ją całkowicie oddać? A może tak, jak twierdzi bohater grany przez Banderasa, pragnienia jego żony nie są niczym innym, jak neurotycznym odgrywaniem męskich fantazji?
– Każda osoba oglądająca film w celu jego interpretacji, zinterpretuje go zupełnie inaczej – powiedziała Kidman podczas jednej z konferencji prasowej.
Filmowi Reijn trzeba oddać, iż ucieka od infantylnego dydaktyzmu czy bycia zrobionym pod tezę. Można się jednak zastanowić, czy Holenderka, odmawiając postawienia się po którejś ze stron, nie uprawia pewnego rodzaju asekuranctwa.
– Nie wierzę w dobro i zło. Wszyscy mamy w sobie te dwie cząstki i musimy rzucić na to światło. W momencie, gdy coś tłumimy, staje się to niebezpieczne. Nie chcę, żeby którykolwiek z moich bohaterów został ukarany. Chcę tylko, żeby byli tacy, jacy są. Wtedy naprawdę możemy się z nimi połączyć i czuć się mniej samotni – tłumaczyła. Humanizm czy królestwo banału? Granica pomiędzy nimi potrafi być cienka.
Tematem filmu jest także różnica wieku pomiędzy bohaterami (Kidman ma 57 lat, Harris Dickinson – 28), którą reżyserka podkreśla zresztą na ekranie m.in. ich strojami. W tej dyskusji Reijn ma jasno określone poglądy.
– To powinno być całkowicie normalne, iż różnice wieku mogą się zmieniać, a kobiety mogą wchodzić w różne relacje – powiedziała na łamach magazynu "W".
Patrząc po recenzjach i reakcjach, sympatia publiki także zwraca się w stronę głównej bohaterki. Pytanie, czy gdyby układ płci był stereotypowy, wyglądałoby to tak samo? Co, jeżeli Kidman zastąpiłby Hugh Grant, a Dickinsona Zendaya?
Film próbuje w jakiś sposób ustosunkować się również do popularnej w ostatnich latach dyskusji dotyczącej tego, czy romans ze swoją podwładną (najczęściej to jest przedmiotem dyskusji) lub podwładnym jest ok, czy jednak powinien budzić podejrzenia ze względu na niedającą się uniknąć relację władzy i wynikających z niej potencjalnych zagrożeń.
Reżyserka sugeruje częściowo, iż sprawa niekoniecznie zawsze musi być taka oczywista, a powyższa narracja może być także wykorzystywana przez cynicznych graczy. Znowu mam jednak przekonanie, iż gdyby Romy była Romanem, to takie postawienie sprawy wywołałoby sporo kontrowersji.
Przewrotność "Babygirl" rzeczywiście pozostawia spore pole do namysłu nad tym, jakie znaczenie ma płeć w ocenianiu pewnych sytuacji społecznych (albo czy w ogóle powinna mieć znaczenie), jednak przyjemności z oglądania – szczególnie pierwszej części filmu – nie oceniłabym zbyt wysoko.
– Czy to adaptacja książki w stylu "Pięćdziesięciu twarzy Greya?" – usłyszałam na sali kinowej podczas seansu. Cóż, pomijając całą intelektualną otoczkę "Babygirl", nie była to wcale mało trafna recenzja.