„Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle – prawdziwa historia polskich fortun” jest debiutem reżyserskim Heathcliffa Janusza Iwanowskiego. Do tej pory kojarzyliśmy Iwanowskiego głównie ze współpracy z Michałem Węgrzynem, przy którego filmach pracował jako producent („Krime Story. Love Story” oraz „Proceder”). Teraz Iwanowski wziął się samodzielnie za historię prawdziwą i arcyciekawą. To wielowątkowa opowieść kryminalno-komediowa, opowiadającą o najsłynniejszej aferze alkoholowej w Polsce z lat 80. podczas której powstały największe polskie fortuny. Nakręcona w konwencji kultowego „Vabank” i „Chłopców z ferajny”.
Pomysł przyszedł do Iwanowskiego niespodziewanie, kiedy kończyli z Węgrzynem nad Bałtykiem kręcić „Krime Story. Love Story”. Ostatnie scena tamtego filmu była taka, iż główny bohater żegnał się z ukochaną, bo musiał uciekać z Polski. Wtedy chodziło o pięć milionów złotych. Kiedy Iwanowski opowiedział fabułę jednemu z gości hotelu w Krynicy Morskiej – usłyszał w zamian historię, która domagała się ekranizacji. Nie tylko dlatego, iż dotyczyła korupcji na wysokich szczeblach władzy w latach 80., ale też dlatego, iż stawką nie było 5 milionów złotych. W grę wchodziła gigantyczna fortuna, którą dziś trudno oszacować.
- POLECAMY TEŻ: Dominika Gwit: Nie mogę pogodzić się z narracją, iż wszyscy faceci są… źli. Mam wspaniałego męża i wiem, iż takich są miliony
Scenariusz opowiada o tym, jak „król poznańskiego półświatka” z dwójką kumpli kupili polską wódkę, wyprodukowaną przez państwowe gorzelnie i postanowili wywieźć ją do Berlina Zachodniego, gdzie przelewali ją do butelek i przywozili z powrotem do kraju, już jako niemiecką. Na granicy mówili, iż wwożą wódkę na własny użytek. Wszystko było możliwe dzięki nowej ustawie, o której wejściu w życie wiedzieli z wyprzedzeniem za sprawą swoich kontaktów z komunistyczną władzą.
W PRL-u nie było większego przekrętu. Budżet państwa stracił na tym krocie. W latach 90. powołano komisję sejmową, która miała wyjaśnić tę aferę. Nawiązano choćby współpracę z niemiecką prokuraturą. Ostatecznie wszystko zostało zatuszowane, a do więzienia trafiły płotki. Grube ryby, które kierowały tym biznesem, do dziś są na wolności – podkreśla Heathcliff Janusz Iwanowski.
Najbardziej jednak na ekranie błyszczy trio: Dominika Gwit, Sebastian Stankiewicz oraz Paulina Gałązka. Wzruszają bawią, magnetyzują i naprawdę zaciekawiają. W obfitości wątków kryminalnych wydają się najjaśniejszym punktem filmu. Może dlatego, iż są najbardziej ludzcy. Gwit walczy o byt dla siebie i syna. Kocha miłością silną i bogobojną. Gałązka ma tajemnicę. Stała się konfidentką, bo chce odzyskać dziecko, które oddała do adopcji. Oglądając ten trójkąt dramatyczny, czujemy niedosyt ich historii i chcemy je poznać lepiej i głębiej.
Kolejny plus to kostiumy i dbałość o szczegóły scenografii. Reżyser twierdzi, iż w tym filmie oprócz wspaniałych aktorów zagrało jeszcze 120 oryginalnych pojazdów z epoki. Kostiumami do produkcji zajął się popularny stylista Tomasz Jacków. Kreacje pań szyto na miarę, do każdej dobierano inny makijaż. Wszystko, by jak najbliżej oddać atmosferę gangsterskiego przepychu lat 80.
Niestety niedosyt budzi małe nasycenie wątków kobiecych, choć tytuł główny ciężar kładzie przecież właśnie na nie. Tytułowe „baby” stoją jednak w głębokim cieniu męskich kreacji, bo to decydowanie panowie grają tu pierwsze skrzypce. Intuicja nam podpowiada, iż druga część filmu, która ma pojawić się w kinach jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, pokaże nam obficiej świat gangsterskich żon, kochanek, partnerek. a my wtedy wybierzemy się do kina na pewno.