UZNANY ZA NIEWINNEGO. Gyllenhaal niczym Ford. Czy to faktycznie najlepszy serial Apple’a? [RECENZJA]

film.org.pl 1 miesiąc temu

W 1990 roku premierę miał film Uznany za niewinnego. Obraz w reżyserii Alana J. Pakuli powstał na podstawie książki o tym samym tytule i opowiadał o prokuratorze oskarżonym o popełnienie morderstwa. W główną rolę wcielił się wówczas Harrison Ford. W 2024 ponownie dano nam okazję do uczestnictwa w tej historii, tym razem w formie serialu telewizyjnego. Z udziałem, co warto zaznaczyć, nie mniejszych emocji.

Jake Gyllenhaal tuż po tym, jak odegrał nowego wykidajłę dla Amazonu, przeniósł się do Apple’a. Przenosząc stary dramat na nową modłę, tym razem przywdział garnitur, by wyglądać nieco poważniej, bo i rola zobowiązywała. Jedno pozostało niezmienne. Jake znowu dostaje po twarzy, tym razem jednak od losu. Po szokującym morderstwie opinia publiczna żąda krwi. Jako prokurator przez lata skazywał i wysyłał do więzienia. W chwili śmierci jego koleżanki po fachu, z którą miał zażyły romans, bohater Uznanego za niewinnego staje się tym razem celem prokuratury i musi szukać sobie adwokata.

Sytuacja, jaką przeżywa bohater, ma oczywiście wskazywać przewrotność losu oraz to, iż niczego nigdy nie możemy być pewni. Zasłużona pozycja społeczna. Wiele wygranych spraw. I cóż z tego? Pociąg do kobiety doprowadza prokuratora o nieposzkalowanej opinii do upadku. W jaki sposób zachowa się tym razem Temida? Czy będzie ślepa na fakt, iż śledztwo prowadzone jest na podstawie dowodów poszlakowych? Czy ława przysięgłych dostrzeże różnicę między „prawdą” a „wrażeniem prawdy” i zdoła powstrzymać zapędy prokuratorów, dążących do szybkiego zamknięcia sprawy i złożenia na ołtarzu opinii publicznej kozła ofiarnego?

Tytuł serialu jest spoilerem, więc trudno podczas seansu o efekt zaskoczenia, zwłaszcza jeżeli zna się książkowy oryginał lub przynajmniej film z 1990 roku. Muszę się jednak do czegoś przyznać. W momencie gdy oglądałem serial, kompletnie nie miałem pojęcia, iż jest to remake. Film Alana J. Pakuli oglądałem lata temu. A wersja z Jakiem Gylenhaalem wydawała się podczas seansu tak oryginalna, iż kompletnie nie zorientowałem się, iż jest to nowa adaptacja. To tylko wskazuje, iż zbudowano tu nową jakość, zwłaszcza w przypadku metod narracji. Serial kierowany przez scenarzystę Davida E. Kelleya zachodzi za skórę od pierwszych minut. W tym sensie, iż wciąga widza w bardzo niepokojący klimat psychologicznych rozgrywek oraz seksualnych obsesji. Czasem jest nieprzyjemnie, odpychająco. Generalnie to znacznie bardziej intensywne doznanie niż to, które znamy z wersji filmowej. Ale to cecha in plus, której efektem jest to, iż z miejsca uznaję się tę historię za jedyną w swoim rodzaju, choć de facto jest tylko rozwinięciem czegoś dobrze kinu znanemu.

Za skórę zachodzi także sam główny aktor. Według mnie to znacznie bardziej niejednoznaczna postać niż ta, którą odegrał Harrison Ford. Osobiście nie potrafiłem polubić go ani na chwilę. Rusty Sabich w jego wykonaniu to facet, z którym nie chcemy się identyfikować, bo zniweczył to, co budował przez lata, kierując się wyłącznie żądzą. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest w tym bohaterze coś cholernie prawdziwego, co w sposób dosadny oddaje jego mowa końcowa, mająca skłonić ławników do jego racji. Otóż on się po prostu przyznaje. Nie do tego, iż zabił, co to to nie. Ale do tego, iż po prostu jest człowiekiem, a co za tym idzie, ma słabości.

Uznany za niewinnego to historia Ikara, który niespecjalnie zdawał sobie sprawę z tego, z czego zbudowane są jego skrzydła i jak będą reagować w kontakcie z silnym blaskiem. Rusty żył w tym blasku bardzo długo, przez co przestał być czujny. Znamy to.

W nowym wydaniu ogląda się tę historię z zapartym tchem. Klimat jest duszny, postacie niejednoznaczne, mnóstwo tu niuansów, kamera często drga nerwowo, jeszcze bardziej podkręcając napięcie. Warto także zwrócić uwagę, iż po drugiej stronie barykady także dzieją się interesujące rzeczy. Peter Sarsgaard w roli głównego oskarżyciela wykonał kawał solidnej pracy, jego twarz jest często beznamiętna, choć niuanse ukryte w spojrzeniu zdradzają zapalczywość jego postawy. Natomiast według mnie objawieniem tego serialu jest O-T Fagbenle, który jako prokurator generalny zagrał coś, czego jeszcze w kinie nie widziałem. Ewidentnie i trochę nieadekwatnie do sytuacji poluzował krawat, oddając najbardziej zdystansowaną i najbardziej chłodno wszystko oceniającą figurę, wierzącą przede wszystkim w triumf rozsądku.

Uznany za niewinnego okazał się gigantycznym hitem Apple’a i trudno się temu dziwić. To serial, który koncentruje uwagę widza od pierwszych minut i nie pozwala odetchnąć choćby na chwilę. Uderza w czułe punkty. Pobudza dyskusję o moralności, która ma swoją kontynuację w naszych głowach choćby wówczas, gdy seans dobiega końca. Ale jest też serialem bardzo dobrze zrealizowanym, zagranym i napisanym. Ponoć Apple już podjął decyzję, by wrócić do formuły w drugim sezonie. Książka się skończyła, ale przecież można otworzyć nową sprawę. Ważne, by była równie trudna do rozwikłania. Wówczas, czemu nie, zasiądę przed telewizorem ponownie.

Idź do oryginalnego materiału