Czy może być lepszy sposób na jesienną depresję niż „Tajny informator”? Czarująca historia detektywistyczna wróciła właśnie z 2. sezonem, a my sprawdzamy, czy przez cały czas trzyma poziom.
Ktokolwiek w Netfliksie odpowiada za ustalanie kalendarza premier, zasługuje na podwyżkę. „Tajny informator„, którego 1. sezon sprawdził się przed rokiem idealnie jako odtrutka na ponure listopadowe dni, wrócił po dwunastu miesiącach punktualnie jak w zegarku i ponownie próbuje zaleczyć jesienną depresję przygodami uroczego detektywa w podeszłym wieku. Czy równie skutecznie?
Tajny informator sezon 2, czyli nowa misja Charlesa
W 2. sezonie serialu autorstwa twórcy „Dobrego Miejsca”, Michaela Schura, grany przez Teda Dansona emerytowany profesor inżynierii Charles Nieuwendyk trafia do swojego naturalnego środowiska, czyli na kampus uniwersytecki. Robi to jednak nie w roli akademika, a przynajmniej nie prawdziwego, ale w ramach kolejnej tajnej misji. Bo musicie wiedzieć, iż po sukcesie śledztwa w domu opieki Charles połknął detektywistycznego bakcyla na tyle, iż śledzenie zdradzających mężów to już dla niego za mało. Trzeba mu prawdziwego wyzwania.
„Tajny informator” (Fot. Netflix)Ten, jak sam określa, „soczysty kąsek” pojawia się w biurze Julie Kovalenko (Lilah Richcreek Estrada) w osobie nowego klienta – rektora Wheeler College Jacka Beringera (Max Greenfield, „Jess i chłopaki”) i jego zaginionego laptopa. Nie o sprzęt tu jednak chodzi, ale o jego zawartość i szantaż mogący stanąć na drodze wartej grube miliony darowiźnie, którą planuje przekazać uczelni równie bogaty, co kontrowersyjny absolwent, miliarder Brad Vinick (Gary Cole, „Veep”). Komu może zależeć na tym, żeby storpedować te plany? Wbrew pozorom podejrzanych nie brakuje i właśnie tu wkracza Charles.
Wcielając się w rolę gościnnego wykładowcy, nasz bohater trafia na kampus, gdzie gwałtownie poznaje całą masę barwnych postaci. Znerwicowana prorektorka Holly Bodgemark (Jill Talley, „Mr. Show”), okazujący szczerą humanistyczną pogardę dla ścisłych umysłów profesor literatury Benjamin Cole (David Strathairn, „The Expanse”), wpadająca w oko Charlesowi ekscentryczna nauczycielka muzyki Mona Margadoff (Mary Steenburgen, „The Last Man on Earth”) i inni stanowią grupę przebijającą pod względem oryginalności choćby rezydentów Pacific View z poprzedniego sezonu, więc ich interakcje z głównym bohaterem są atrakcją samą w sobie. A do tego dochodzi oczywiście śledztwo, w którym roi się od fałszywych tropów, twistów i gatunkowych schematów podanych z przymrużeniem oka.
Tajny informator – sezon 2 to znajome i nowe twarze
W związku z tym można uznać 2. sezon „Tajnego informatora” za swego rodzaju serialowy odpowiednik typowego hollywoodzkiego sequela. Mimo iż całość to przez cały czas tylko osiem odcinków (choć nieco dłuższych niż ostatnio), twórcy zmieścili w nich jeszcze więcej wątków i bohaterów, doprawiając całość dynamiczną narracją. Pytanie tylko, czy to na pewno jest historia, w której wszystkiego musi być „więcej i szybciej”?
„Tajny informator” (Fot. Netflix)Jakkolwiek dobrze jest ponownie zobaczyć starych znajomych, takich jak choćby córka Charlesa Emily (Mary Elizabeth Ellis) czy jego przyjaciel Calbert (Stephen McKinley Henderson), niektóre powroty są bardzo wymuszone. Kompletnym absurdem jest zwłaszcza wątek Didi (Stephanie Beatriz), który przez większość czasu krzyczy brakiem pomysłu i rozdmuchuje już nadętą do granic możliwości fabułę. A może zamiast wciskać w nią sympatyczną bohaterkę bez ładu i składu, lepiej byłoby zrezygnować z kilku głupotek i dać jej sensowny wątek?
Tajny informator – w 2. sezonie brakuje większej spójności
Pewnie, część mikrowystępów ma swój urok, ale jednocześnie tłumy przewijające się przez ekran dekoncentrują widza i nie sprzyjają opowiadaniu spójnej historii. A tej w 2. sezonie niekiedy brakuje, zwłaszcza w kwestii zwykle średnio interesującego śledztwa, ale niestety nie tylko. W gruncie rzeczy tylko dwóm wątkom w tej serii nie mam nic do zarzucenia – relacji Charlesa z Moną i problemom Julie z matką, byłą oszustką Vanessą (Constance Marie, „Undone”). Na dopracowanie reszty zwyczajnie brakuje tu czasu i miejsca, co sprowadza wiele postaci do funkcji dekoracyjnej.
Gryzie się to z faktem, iż poprzedni sezon „Tajnego informatora” tak bardzo przypadł mi do gustu w głównej mierze ze względu na bijącą z ekranu szczerą sympatię do bohaterów. Tym razem gubi się ona gdzieś między wierszami wraz ze scenariuszowym minimalizmem, a choć nie zarzucam twórcom nieszczerych intencji, efekt jest mniej zajmujący i wzbudza mniejsze emocje. Co nie oznacza, iż nie wzbudza ich w ogóle.
„Tajny informator” (Fot. Netflix)Totalną niesprawiedliwością byłoby wszak uznanie kontynuacji „Tajnego informatora” za niewypał. Wręcz przeciwnie, serial przez cały czas bardzo skutecznie bawi i potrafi wzruszyć, a nade wszystko sprawić, iż uśmiech sam pojawia się na twarzy oglądającego. Michael Schur jest mistrzem ciepłych opowieści o (nie)zwyczajnych ludziach i choćby jeżeli nie za każdym razem trafia przy tym w sam środek tarczy, potrafi zawsze jak nikt inny znaleźć w nich coś autentycznego.
Tajny informator sezon 2 przez cały czas działa, choć nie bez zarzutu
Tutaj miał o tyle łatwiej, iż przenosząc na ekran prawdziwą małżeńską chemię Teda Dansona z Mary Steenburgen i czyniąc z nich parę również w serialu, pozwolił Charlesowi na wykonanie kolejnego kroku w życiu. Stratę i przemijanie, z którymi zmagał się w poprzednim sezonie, zastąpiły chęć ruszenia dalej i otwartość na zmiany, co okazało się dla naszego detektywa nie mniej wymagającą próbą. Zwłaszcza iż jego bardziej statyczny charakter i żywiołowa artystyczna dusza Mony są często jak ogień i woda.
Takie zestawienie okazuje się jednak fantastycznie działać na ekranie, sprawdzając się zarówno w lekkim, jak i w bardziej dramatycznym wydaniu. Dość powiedzieć, iż gdy to drugie łączy się podczas rodzinnego (mniej więcej) Święta Dziękczynnego z kulminacją skomplikowanej relacji na linii matka – córka między Julie i Vanessą, otrzymujemy najlepszy odcinek sezonu. Pewien udział ma w tym też świnka morska o imieniu Joni Mitchell, ale to już musicie sprawdzić sami.
„Tajny informator” (Fot. Netflix)Za zachętę niech posłuży wam to, iż podobnie jak przed rokiem, tak i teraz „Tajny informator” niczego od widza nie wymaga, dając za to sporo w zamian. Nie rości sobie praw ani do bycia głęboką metaforą ludzkich spraw, ani wiarygodnym odbiciem społecznych problemów, ani choćby szczególnie oryginalną komedią. Chce wam jedynie przypomnieć, iż wbrew wszystkiemu warto spojrzeć na rzeczywistość z optymizmem.
I właśnie dlatego mogę ten serial przez cały czas tylko polecać, pomimo pełnej świadomości wad, o których rozpisywałem się powyżej. Bo ostatecznie są one w tej historii kilka istotniejsze od błahych przeszkód, jakie scenarzyści stawiają na drodze Charlesa i reszty – większość znika równie szybko, jak pojawiają się kolejne. Po co więc się na nich skupiać? Lepiej zainwestować w czystą przyjemność płynącą z seansu, a potem może spróbować oddać nieco tego samego ciepła komuś obok nas.







![Marek Bujło oko w oko z rywalem przed debiutem w UFC. „Bujdzilla” budzi strach [WIDEO]](https://mma.pl/media/uploads/2025/11/Hanba-2025-11-22T133615.127.webp)







