Mój tegoroczny urodzinowy dzień pozostawił we mnie dziwny posmak. Zawsze kojarzył mi się z ciepłem, euforią i bliskością najukochańszych osób. Uwielbiam ten moment, kiedy wszyscy się spotykamy, śmiejemy i dzielimy życzeniami. Tym razem jednak jedno zdanie, które rzuciła moja teściowa, Irena Janowska, sprawiło, iż poczułam się nieswojo i zaczęłam zastanawiać się, jak słowa mogą zranić, choćby gdy nie ma się złych intencji.
Irena Janowska przyszła do nas jak zawsze – z uśmiechem i serdecznymi życzeniami. Przytuliła mnie, wręczyła mały prezent, zaczęła mówić, jak cieszy się, iż jesteśmy razem. Ale potem, patrząc na moje dzieci – Zosię i Kubę – powiedziała z lekkim uśmieszkiem: „No, dzieci jak zwykle z pustymi rękami przyszły. Choć, jak zawsze mówię, zdrowie najważniejsze, a reszta się znajdzie.” Te niby żartobliwe słowa jakoś mnie ukłuły. Czułam, jakby moje dzieci, które wychowałam z miłością i troską, nagle zostały pokazane w złym świetle. Jakby ich obecność bez prezentów była czymś złym.
A Zosia i Kuba wcale nie przyszli tylko tak sobie. Zjawili się od rana, pomogli mi nakryć do stołu, a Kuba choćby nie pozwolił mi sprzątać po obiedzie – sam się tym zajął. Zosia, jak zawsze, rozśmieszała wszystkich opowieściami i żartami. Ich obecność była dla mnie najcenniejszym darem – nie rozumiałam, dlaczego Irena skupiła się na tym, iż „nic nie przynieśli”. Czy chodzi o rzeczy, czy o to, iż byliśmy razem, śmialiśmy się i cieszyliśmy swoją obecnością?
Próbowałam nie skupiać się na tych słowach, ale jednak mnie drażniły. Łapałam się choćby na tym, iż w myślach broniłam dzieci. Zosia niedawno się wprowadziła i oszczędza na remont, a Kuba właśnie dostał awans i pracuje non stop, by udowodnić, iż na niego można liczyć. Jestem z nich dumna, iż tacy zaradni i ambitni! Dlaczego więc te słowa zadziałały jak szpilka?
Chyba nie chodziło tylko o te słowa, ale też o to, jak sama postrzegam swoją rolę jako matki. Zawsze starałam się uczyć dzieci, iż liczą się intencje, a nie rzeczy. A jednak, gdy ktoś (nawet żartem) sugeruje, iż coś jest „nie tak”, zaczynam zadawać sobie pytania – może czegoś nie dopilnowałam? Ale potem przypominam sobie, jak Zosia przytuliła mnie przed wyjściem i szepnęła: „Mamo, jesteś najlepsza”, a Kuba obiecał, iż w weekend przyjdzie pomóc w ogródku. I wtedy wiem, iż wszystko jest w porządku.
Swoją drogą, w poniedziałek Zosia wpadła do mnie z kilkoma drobiazgami do domu, które „musiała mi koniecznie pokazać”. Siedziałyśmy, piłyśmy herbatę i plotkowałyśmy o jej planach na imprezę po skończonym remoncie. Takie chwile – niby zwykłe, a tak ważne – przypominają mi, iż rodzina to nie drogie prezenty ani wielkie gesty. To obecność, szczerość, bycie dla siebie.
Irena na pewno nie chciała mnie urazić. To pokolenie, dla którego prezenty miały większe znaczenie. Jej słowa to raczej nawyk niż prawdziwy zarzut. Ale i tak postanowiłam, iż następnym razem delikatnie o tym porozmawiam – nie chcę, by moje dzieci czuły się jakby były niewystarczające. Bo dla mnie są dumą i chcę, by inni widzieli je tak samo – kochające, troskliwe i autentyczne.
Te urodziny dały mi nie tylko radość, ale też do myślenia. Czasem choćby bliscy mogą niechcący zranić, ale to nie powód do obrazy. Ważne, żeby rozmawiać i rozumieć się nawzajem. I znów upewniłam się, iż moja rodzina to największy skarb. Żaden prezent nie zastąpi tego ciepła, którym się codziennie obdarzamy.