Uratował życie małego chłopca. Oddał mu szpik. Marek Kaliszuk: W takich chwilach dzieje się cud

gazeta.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: Fot. instagram.com/marek_kaliszuk_official / Eastnews.pl


- Usłyszałem, iż mój bliźniak genetyczny potrzebuje pilnej pomocy. Zapytano mnie, czy podtrzymuję swoją chęć oddania komórek macierzystych szpiku i czy jestem na to gotowy. Powiedziałem bez chwili wahania, iż tak. Ale nie ukrywam, iż nogi się pode mną ugięły - mówi aktor Marek Kaliszuk.
13 października obchodzimy Dzień Dawcy Szpiku. Z tej okazji rozmawiamy z aktorem Markiem Kaliszukiem, który w 2023 roku podzielił się swoimi komórkami macierzystymi. Biorcą okazał się mały chłopiec. Jak wygląda jego przygoda z DKMS? Jego historii wysłuchał Bartosz Pańczyk.


REKLAMA


Zobacz wideo Beata Tadla zachęca do regularnych badań


13 października obchodzimy Dzień Dawcy Szpiku. Czy to taki dzień w twoim kalendarzu, iż od kiedy oddałeś komórki macierzyste, wracają wspomnienia i pojawia się chwila zadumy?
Jest to na pewno bardzo ważna data dla mnie i dla wszystkich dawcy szpiku. Chociaż szczerze mówiąc, dawcą jest się już zawsze, każdego dnia. Myśl o tym, iż dałem komuś drugie życie uszczęśliwia mnie codziennie. Odkąd zostałem dawcą i zgłębiłem temat przeszczepów, śledzę na bieżąco publikacje na profilu fundacji DKMS. Z czystej i jakiejś naturalnej potrzeby serca często biorę udział w ich różnych akcjach szerzących ideę dawstwa oraz poszukiwaniach bliźniaków genetycznych dla chorych na nowotwory krwi.
Kiedy podzieliłeś się swoją historią, słyszysz, iż zainspirowałeś ludzi, by również zapisali się do bazy DKMS?
Zdecydowanie tak, choć nie ukrywam, iż gdy podzieliłem się swoją historią w mediach, odezwały się też osoby, które są zupełnie nieświadome powagi sytuacji i tego, dlaczego tak ważne i trudne jest szukanie dawców szpiku. Niektórzy choćby komentowali moją historię z lekką ignorancją. Czułem, iż nie rozumieją i bagatelizują temat. Trudno.


Tłumaczę sobie, iż wynika to z tego, iż ludzie nie zdają sobie sprawy, na czym polega cały proces by znaleźć dawcę i uratować komuś życie.


Na szczęście przeważająca część ludzi, do których dotarła ta informacja, gratulowała. Ludzie zaczęli interesować się tym zagadnieniem. Dostałem mnóstwo wsparcia i ogromnie ciepłych słów. Czytałem nawet, iż jestem aniołem, bohaterem. Ja siebie na pewno nigdy tak nie odbierałem. Może dopiero po fakcie zaczęło do mnie docierać, iż nie dość, iż mogłem uratować komuś życie, to zachęciłem innych, by szli w moje ślady. Dziś mam dowody, iż są osoby, które dzięki temu, iż podzieliłem się swoją historią, zarejestrowały się w bazie potencjalnych dawców szpiku. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy i dumny, bo być może uratowałem, bądź uratuję więcej niż jedno istnienie. Niektórzy dzięki mnie pozbyli się lęku. O oddawaniu szpiku kostnego trzeba mówić otwarcie i śmiało. Trzeba też obalać mity, według których oddanie szpiku to bolesny proces z wkuwaniem igły w kręgosłup. Jest to obsolutna nieprawda! Wiele osób ma takie wyobrażenie, więc warto o tym mówić i uświadamiać.


Wracając do samego początku. adekwatnie dlaczego postanowiłeś się zapisać do bazy?
To była spontaniczna decyzja. Zrobiłem to spontanicznie przy okazji pewnego eventu promującego dawstwo szpiku dziesięć lat temu. Wówczas byłem mało zorientowany w temacie. Czułem jednak, iż warto go zgłębić i wspierać.
Telefon z informacją, iż masz bliźniaka genetycznego, dostałeś dwa razy. Za pierwszym razem nie udało się jednak pobrać tego szpiku... Dlaczego?
Tak, pierwszy telefon z DKMS zadzwonił po około roku od zarejestrowania się w bazie. Było to dla mnie bardzo niespodziewane i nieprawdopodobne. Nie sądziłem, iż tak gwałtownie okaże się, iż mam bliźniaka genetycznego, który być może będzie potrzebował mojej pomocy. Wówczas jednak do przeszczepu nie doszło. Przyczyn tej sytuacji nie znam. Tak naprawdę nam, jako potencjalnym dawcom, nikt nie daje takiej informacji. Takie są procedury. Nie wiemy, dlaczego do przeszczepu nie dochodzi. Możemy domniemywać. Być może jest tak, iż nagle zadziałało u pacjenta leczenie lub w międzyczasie znalazł się bardziej zgodny dawca. Musimy się też jednak liczyć z tym, iż być może pacjent nie dożył.


Poddałeś się?
Nie. Pamiętam, iż kiedy zwolniono mnie z rezerwacji przedprzeszczepowej poczułem smutek i pustkę. Mimo mojej gotowości nie miałem możliwości pomocy. Mijały kolejne lata. Przestałem myśleć o tym na codzień. Żyłem swoim życiem, grałem, śpiewałem, aż nagle pewnego dnia ponownie zadzwonił telefon. Usłyszałem, iż mój bliźniak genetyczny potrzebuje pilnej pomocy. Zapytano mnie, czy podtrzymuje swoją chęć oddania komórek macierzystych szpiku i czy jestem do tego gotowy. Powiedziałem bez chwili wahania, iż tak. Ale nie ukrywam, iż nogi się pode mną ugięły. Po zaawansowanych rozmowach, dotarło do mnie, iż to jest już bardzo, bardzo prawdopodobne i iż tym razem sprawa jest poważna.
Co później w takiej sytuacji?
Rozpoczęła się gorąca linia. Wtedy telefon często dzwonił, było wiele ustaleń. Pytania typu, kiedy taki przeszczep mógłby się odbyć, kiedy ja mogę przejść wszystkie badania, które mnie ostatecznie zakwalifikują do oddania szpiku. To ogromnie ważne. Klinika biorcy musi mieć absolutną pewność, iż materiał, który zostanie ode mnie pobrany, jest bezpieczny dla biorcy. Trzeba pamiętać, iż jest to czas, kiedy czekający na dawcę i przeszczep pacjent jest na skraju wyczerpania, ma zerową odporność. Osoby po ciężkiej chemii wiedzą, iż choćby zwykły katar czy przeziębienie może być śmiertelnym zagrożeniem. Dlatego dawca musi być zdrowy w każdym aspekcie. Ta procedura też wskazuje, iż czy ja, jako dawca, wyjdę z tego bez szwanku.


Jak wyglądała ta cała procedura?
Postaram się to opowiedzieć w sporym skrócie. Na początku zostałem wysyłany na badania ogólne typu EKG, prześwietlenie klatki piersiowej, i oczywiście wszystkie badania krwi pod kątem wirusów, bakterii czy chorób zakaźnych oraz nowotworów. Jako dawca w tym względzie muszę być absolutnie zdrowy. Gdy już mieliśmy wszystkie wyniki, została określona metoda, którą zostanie pobrany szpik. W moim przypadku było to pobranie komórek macierzystych z krwi obwodowej. Taką metodę stosuje się w 90 proc. pobrań na świecie. Kolejne 10 proc. to pobieranie szpiku z talerza kości biodrowej. Gdy został wyznaczony termin, który był dogodny dla mnie i dla mojego bliźniaka genetycznego, musiałem na jakiś czas zwolnić tempo. Cztery dni przed pobraniem komórek, zacząłem przyjmować zastrzyki ze specjalnym preparatem, który powodował nadprodukcję komórek macierzystych w moim organizmie. Dzięki temu później można je pobrać w odpowiedniej ilości.


Wiążę się to z jakimś dyskomfortem?
Zostałem poinformowany, iż w okresie przyjmowania zastrzyków mogę mieć objawy podobne do przeziębienia albo grypy. Wiedziałem więc, iż wtedy bóle głowy, bóle kręgosłupa, osłabienie, gorączka, to nic nadzwyczajnego.


Jak to wyglądało w twoim przypadku?
W tym okresie byłem nieco osłabiony, zmęczony, ale z drugiej strony to był też moment, kiedy podzieliłem się ze światem informacją, iż będę dawcą, iż jestem już w tym procesie. Stało się coś magicznego. Dostałem mnóstwo niezwykłych, wzruszających wiadomości, które dodawały mi skrzydeł.
I kto pisał?
Na przykład rodzice, których dzieci chorowały na białaczkę szpikową i przeżyły dzięki temu, iż gdzieś na świecie znalazł się dawca. Przyznam, iż co chwilę płakałem. Każda taka informacja stawała się moją zbroją, siłą i dodatkową motywacją. Czytałem: "Marku dzięki takim ludziom jak ty dziś mój syn żyje, chodzi do szkoły i gra w piłkę". Nie wiem, komu oddaję szpik, a osoba, która go dostała, nie wie od kogo. Przynajmniej przez pierwsze dwa lata, nie możemy się w żaden sposób kontaktować z drugą stroną. Dopiero po jakimś czasie można np. anonimowo wymienić wiadomości e-mail przez DKMS. Ale to oczywiście pod warunkiem, iż dwie strony tego chcą.


Wiesz, iż to już zaraz... Zaraz oddasz komórki macierzyste...
Przyjąłem ostatni zastrzyk, i zostałem podpięty pod specjalną aparaturę, która dokonywała separacji komórek macierzystych. Można by to troszeczkę porównać może do dawstwa krwi. Siedzimy wtedy przez kilka godzin w wygodnym fotelu. Krew z nas, iż tak powiem "wypływa z jednej strony, ale z drugiej strony do nas wraca". Same komórki macierzyste są wówczas oddzielone i wtedy trafiają do małego specjalnego woreczka.
To boli?
A skąd! Ta procedura i sam ten zabieg nie jest ani bolesny, ani nieprzyjemny. Powiedziałbym, iż wręcz przeciwnie. Jedynie na początku czułem ekscytację, lekki lęk i przyśpieszone bicie serca. Trudno tego uniknąć, bo w takich chwilach dzieje się cud. Było to niezwykłe doświadczenie. adekwatnie po pół godziny czułem się absolutnie spokojny. Wiedziałem, iż jestem bezpieczny. Należy pamiętać o tym, iż jako dawcy jesteśmy pod opieką lekarzy transplantologów, którzy się tym na co dzień zajmują. Nie jesteśmy zostawieni sami sobie. W całym procesie mamy wsparcie personalu fundacji DKMS. I to pod każdym względem. Psychologicznym również. jeżeli mamy jakieś wątpliwości, to w każdej chwili możemy zadzwonić do swojego opiekuna czy lekarza, który nas prowadzi. Zawsze możemy o wszystko zapytać, dopytać. To daje ogromne wsparcie.


Zaczyna się proces oddania oddzielenia komórek macierzystych. Ile to trwa?
W moim przypadku samo pobranie trwało 4,5 godziny. Po tym, jak komórki zostały odseparowane, apartura została odłączona, dostałem jedyne zalecenie, żeby po prostu pojechać do domu i odpocząć, bo będę zmęczony. Dla organizmu jest to spory wysiłek. Po przyjeździe do domu byłem w tak wielkiej euforii, iż nie było mowy o spaniu. A już następnego dnia otrzymałem informację, iż moje komórki trafiły do chłopca w wieku szkolnym.
Poznałeś jego tożsamość?
Nie, na tym etapie dowiedziałem się tylko, iż nie mieszka w Polsce. Ale świadomość tego, iż pomogłem jakiemuś małemu chłopcu, przed którym jest całe życie, jeszcze bardziej mnie utwierdziła w przekonaniu, iż to co zrobiłem, było naprawdę ważne i słuszne. Cieszę się, iż to zrobiłem.


Czy po podzieleniu się szpikiem kostnym, trzeba zmienić swoje życie?
W moim wypadku kilka po po oddaniu komórek macierzystych, trzeba było zachować względną ostrożność. Nie za dużą aktywność fizyczną. Wtedy trzeba uważać na swój brzuch, ponieważ naturalnym efektem przyjmowania zastrzyków jest powiększona śledziona. Oczywiście sama wraca do swoich pierwotnych rozmiarów w ciągu kilku dni. Po miesiącu jesteśmy proszeni przez DKMS o wykonywanie badań kontrolnych, ponieważ każdy dawca jest przez dziesięć lat pod obserwacją, aby kontrolować stan zdrowia.
Długo odczuwałeś jakieś niedogodności? Długo dochodziłeś do siebie?
Myślę, iż przez jakieś cztery, pięć dni odczuwałem lekki dyskomfort w okolicy śledziony. Jest to naprawdę nic w kontekście faktu podarowania drugiemu człowiekowi drugiego życia. Rozmawiałem kiedyś z innymi dawcami i wszyscy mieliśmy te same wnioski. Zaraz może zachorują nasi bliscy. Nigdy nie wiemy, na kogo i kiedy padnie. Może się tak zdarzyć, iż jutro, za miesiąc zachoruje na białaczkę ktoś z naszych bliskich i będziemy dla niego szukali dawcy. Może się wtedy okazać, iż wśród potencjalnych dawców, którzy znaleźli się dzięki nam, gwałtownie znajdzie się zgodny biorca dla kogoś z naszego otoczenia. Życie może naprawdę zatoczyć niesamowite koło.


Ludzi, którzy są zainteresowani tą tematyką, często powstrzymuje strach. Ty też pytałeś się lekarzy, czy istnieje jakieś ryzyko, iż coś może pójść nie tak?
Oczywiście, iż pytałem. Ale dostałem informację, iż nie ma takiej możliwości. Mówiono mi, iż przez 15 lat, od kiedy DKMS działa tylko w Polsce i realizowane są tu przeszczepy, to nie wydarzyło się nic, co byłoby niebezpieczne dla dawcy. Ta idea wyklucza jakiekolwiek ryzyko jakiegoś niebezpieczeństwa dla dawcy. Gdy już wiedziałem, iż to jest absolutnie bezpieczne, to w następnym kroku rozmawiałem ze swoją mamą, która przepracowaław służbie zdrowia wiele, wiele lat. Jako personel medyczyny ma sporą świadomość w takich tematach. Powiedziała: "Mareczku, absolutnie nie ma powodów, do strachu. Zrobisz niezwykłą i piękną rzecz".
Czyli nie miałeś nikogo, kto by ci odradzał zabieg?
Absolutnie nie. choćby gdyby to i tak nie miałoby to dla mnie znaczenia. Pani doktor, która opiekowała się mną i przeprowadziła moje pobranie, poinformowała powiedziała mi, iż te kilka mililitrów płynu mimo takiego niespecjalnego wyglądu, to największe złoto, którym możesz podzielić się z drugim człowiekiem, by uratować jego życie. To często jedyna szansa na dalszą egzystencję. Z taką świadomością przygotowałem się do tego zabiegu. Okazało się, iż nie muszę być strażakiem, który skacze w ogień, by ratować życie ludzkie. Wystarczy być zwyczajnym człowiekiem, który ma moc podarowania komuś kolejnych dni życia.


Pojawiła ci się kiedyś myśl, iż jako osoba publiczna masz ten przywilej, iż docierasz do większej liczby osób przez zasięgi i więcej osób może zgłębić temat oddawania spiku?
Pewnie. Dlatego opowiadam o tym z zaangażowaniem. Wiem, iż moją mocą są zasięgi. I dzięki temu, iż jestem osobą publiczną, docieram do dużo większej grupy ludzi niż ktoś, kto nie pracuje w mediach. Nie umiałbym o tym, co ważne, nie opowiadać. To wielki przywilej wykorzystywać popularność, zasięgi i rozpoznawalność do czynienia dobra. Zdarza się, iż ktoś przypadkiem wejdzie na mój Instagram i zauważy moją wyróżnioną relację o przeszczepie. Słyszę wtedy: "Marku, obejrzałem twoje relacje z całego procesu oddawania komórek i podjąłem decyzję, iż też się zarejestruję w bazie dawców". Inni się chwalą, iż już dostali swój pakiet powiatalny, legitymację i są już oficjalnie w bazie DKMS. To szczęście nie do opisania. Warto nagłaśniać pewne tematy, jeżeli to może pomóc innym.


Chciałbyś kiedyś poznać swojego bliźniaka genetycznego?
Choć nie ma żadnych gwarancji, mam nadzieję, iż to się kiedyś wydarzy, iż któregoś dnia staniemy twarzą w twarz i się uściskamy. Póki co czekam na informacje o stanie zdrowia tego chłopca i trzymam za niego kciuki!
Idź do oryginalnego materiału