Wpuściłam syna z rodziną, żeby u mnie zamieszkali. A teraz sama wynajmuję pokój, podczas gdy w moim mieszkaniu żyje była synowa z nowym mężczyzną…
— Na ostatnim zebraniu dyrektor choćby nie udawał: „Mam dwie rady — albo szukajcie pracy, albo módlcie się o cud” — opowiadała Kinga, ciężko opuszczając torbę przy biurku. — Wszystko rozumiem… tylko gdzie teraz znaleźć tę pracę?
Weszła do gabinetu z kamienną twarzą. W środku od dawna ściskało ją z niepokoju. Firma szła na dno — to było oczywiste, ale wciąż miała nadzieję, iż jakoś się uda, iż może się wygrzebią. A tu — wyrok. Praca była dla Kingi niezbędna jak powietrze: dwoje dzieci, alimentów zero, starzejący się rodzice, którzy potrzebowali pomocy bardziej niż sami mogli ją dać.
Rozsyłała CV jak na taśmie, dzwoniła do znajomych, przeglądała ogłoszenia dzień i noc. Czasem śmiała się z koleżankami: „Nasze myśli w pracy krążą tylko wokół tego, gdzie jeszcze można pracować”. Ktoś już znalazł coś nowego, ktoś zniknął w nicości.
— Jak już naprawdę będzie źle, to przyjdź do naszego marketu — skinęła jej znajoma z innego działu. — Wypłata przyzwoita, grafik elastyczny. Porozmawiam z szefem.
Dawno temu takie propozycje przyprawiały Kingę o mdłości. Teraz — byle jaki wariant. Byle co.
Ciężkie myśli przerwało łkanie. Kinga odwróciła się: pod oknem stała Halina Józefowicz — księgowa z dekadami doświadczenia, stateczna, powściągliwa, nigdy się nie skarżąca.
— Halina Józefowicz, co się stało? — poderwała się Kinga. — To przez te zwolnienia? Przecież pani już na emeryturze, pani najmniej powinna się martwić. Zaraz zaparzę herbatę, mam jeszcze naleśniki. Posiedzimy, pogadamy.
— Widzę, iż odpoczynek czeka mnie pod mostem — westchnęła gorzko starsza kobieta.
— Jak to pod mostem? Przecież ma pani mieszkanie, syn dorosły, nie mieszka z panią…
— Mieszkanie jest, tylko nie dla mnie. Teraz wynajmuję. Tysiąc trzysta złotych miesięcznie — i to jeszcze dobrze trafiłam.
Okazało się, iż Halina Józefowicz miała kiedyś dwupokojowe mieszkanie, które sprywatyzowała z synem dwadzieścia lat temu. Po jego ślubie wpuściła młodych do siebie, a potem… zaczęło się. Synowa zaszła w ciążę, zameldowała się, potem dziecko. Teściowa znosiła kłótnie, krzyki, syn uciekał spać do znajomych. Wszystko zrzucali na hormony synowej, na „trudny okres” w rodzinie.
Rok później — druga ciąża.
— Nie wytrzymałam. Wyprowadziłam się — szepnęła Halina Józefowicz. — Wynajęłam kawalerkę. Myślałam, iż to na chwilę.
Ale „chwila” ciągnęła się latami. W Nowy Rok przyszła z prezentami — a tam na klatce lista dłużników. Za jej mieszkanie. Dług — ponad piętnaście tysięcy złotych.
— A dlaczego my mamy płacić? — zdziwiła się synowa. — To przecież pani mieszkanie, więc pani płaci!
Syn tylko rozłożył ręce. „Nie mam pieniędzy” — powiedział. Wszystkie oszczędności Halina Józefowicz oddała, podpisała ugodę — spłaci dług w cztery lata.
— choćby nie narzekałam… — mówiła z trudem, odwracając się do okna. — Tylko czasem dzwoniłam. Pytałam, jak dzieci. On odpowiadał — wszystko w porządku. Aż przypadkiem spotkałam sąsiadkę. Powiedziała mi — syn się rozwiódł. Już rok temu. A w mieszkaniu żyje synowa z nowym facetem. I znów w ciąży.
— I syn co?
— A on mówi: „Mam nową rodzinę. A tam — dzieci. Nie mogę ich wyrzucić”. No tak. Nie może. A mnie wyrzucił — bez problemu.
Teraz Halina Józefowicz płaci rachunki za mieszkanie, w którym już nie mieszka. Jej była synowa z obcym mężczyzną urządzili się tam jak u siebie, a ona — krąży między pracą a tanim wynajmem. Emerytura ledwo starcza na leki i czynsz. Oszczędności — zero. Pomocy — brak.
— Rozumiem, iż ona nie ma gdzie się wyprowadzić… ale dlaczego ja mam być na bruku, podczas gdy ona z kochankiem żyje w moim mieszkaniu? — głos jej drżał. — Dlaczego mój syn choćby nie stanął po mojej stronie?
Kinga słuchała i nie wiedziała, co powiedzieć. Bo czy istnieje dobra odpowiedź, gdy matka staje się niepotrzebna w życiu własnego dziecka?
— A… prawnika pani szukała? — zapytała ostrożnie.
— Po co? Ona tam jest zameldowana. A dzieci? Czy sąd wyrzuci matkę z dziećmi? A dług — na mnie. To nie przestępstwo. Wszystko zgodnie z prawem.
I w tym zdaniu — cała tragedia. Wszystko „zgodnie z prawem”, ale ani odrobina — w zgodzie z sumieniem.
Tego wieczoru Kinga długo nie mogła zasnąć. Przed oczami stała zgarbiona postać Haliny Józefowicz i jej słowa: „Chciałabym choć raz poczuć się jak człowiek”.
A gdzie jest ta granica, gdzie kończy się rodzina, a zaczyna zdrada? Kiedy syn postanawia, iż matka to tylko starsza kobieta, która „wszystko wytrzyma”?
Może wtedy, gdy zaczynamy sobie pozwalać na to, by nie dzwonić? Nie pytać, nie interesować się? Albo gdy wygodnie jest udawać, iż rodzice „radzą sobie”, gdy nam to pasuje?
Teraz Halina Józefowicz płaci nie tylko za mieszkanie. Płaci za zaufanie, za dobroć, za chęć pomocy. I zostaje pytanie:
Co robić, gdy matka oddała wszystko — i została z niczym?