Poniższa recenzja powstała na bazie pierwszych 6 odcinków 2. sezonu "Sandmana".
Gdy zapowiedziano, iż drugi sezon "Sandmana" od Netflixa będzie równocześnie ostatni, zacząłem się zastanawiać, które historie zostaną wybrane do przeniesienia na ekran. Sezon pierwszy, liczący 10 odcinków, adaptował wątki z dwóch pierwszych tomów cyklu ("Preludia i nokturny" oraz "Dom lalki"), a odcinek bonusowy prezentował dwie historie ze zbioru "Kraina snów". Lekko licząc, zostało więc jeszcze siedem tomów do przeniesienia na ekran. Czy twórcy zdecydują się je "upchnąć" w dwunastu zapowiedzianych epizodach czy coś pominą? Pierwsze sześć odcinków drugiego sezonu, dostępne na platformie Netflix od 3 lipca, nie udziela na ten moment jednoznacznej odpowiedzi.
W drugim sezonie serialu na bazie komiksu napisanego przez Neila Gaimana wracamy do Śnienia, a historia wyraźnie dzieli się na dwie części. Najpierw jesteśmy świadkami rodzinnego spotkania Nieskończonych, które wywołuje u głównego bohatera wyrzuty sumienia, w konsekwencji czego udaje się on do piekła, by uwolnić dawną kochankę. Kraina okazuje się pusta – Morfeusz otrzymuje klucz do piekła od Lucyfera, który postanawia rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. niedługo Pana Snów odwiedzają bóstwa z różnych panteonów i legend, a każde z nich pragnie klucza dla siebie.
Pierwsze trzy odcinki, których fabułę streszczam ogólnikowo wyżej, to dość wierna adaptacja czwartego albumu serii, zatytułowanego "Pora mgieł". Fabularnie podążamy więc ścieżkami wydeptanymi wcześniej przez Gaimana, jednak twórcy serialowej adaptacji ograniczają się do głównego wątku. Jednym z ciekawszych fragmentów komiksu była opowieść z perspektywy dziecka o nawiedzonej szkole z internatem – ukazująca następstwa zniknięcia Lucyfera i opustoszenia piekła, gdy uwięzione tam dusze wróciły na ziemię jako duchy. Rozumiem decyzję, by zrezygnować z tego wątku, bo choć stanowił on intrygujący kontekst dla głównej opowieści, to rozgrywał się jednak obok i nie miał bezpośredniego wpływu na działania Morfeusza. Mimo to seria Gaimana nieprzypadkowo została zbudowana właśnie na takich dygresjach – pogłębiały one świat przedstawiony, pokazując konsekwencje czynów pradawnych istot dla świata śmiertelników. Szkoda więc, iż jednej z nich zabrakło w serialu.
Pozostałe trzy odcinki to poszukiwania Zniszczenia, w których Morfeuszowi towarzyszy siostra Maligna, ukazane w konwencji opowieści drogi. W historię znaną z albumu "Ulotne życia" wplecione zostają wątki z tomu poprzedniego, "Refleksji i przypowieści", gdzie Gaiman udowadniał, iż jest mistrzem postmodernistycznego prowadzenia fabuły i trawestacji znanych opowieści. Łatwo odnaleźć tu nawiązania do greckiej mitologii (mit o Orfeuszu i Eurydyce ma tu jeszcze bardziej tragiczny wydźwięk) czy brytyjskiego maga z komiksów Vertigo (jeden z odcinków niemal w całości poświęcony jest Johannie Constantine, awanturniczce z przełomu XVIII i XIX wieku, która szuka pewnej głowy – szkoda więc, iż w świetle kontrowersji towarzyszących ostatnio Gaimanowi, planowanemu spin-offowi z Jenną Coleman w roli głównej raczej ukręcono, nomen omen, łeb).
Uczynienie z Maligny, uosobienia szaleństwa, towarzyszki Morfeusza nadaje serialowi nowej dynamiki, bo obie postacie są swoimi przeciwieństwami. Nieracjonalne zachowanie i bełkotliwy sposób porozumiewania się bohaterki w zestawieniu ze stoickim spokojem Pana Snów skutkuje często komicznymi sytuacjami. Jednocześnie – jak na dobrą opowieść drogi przystało – dwoje bohaterów w trakcie wspólnej podróży dowie się o sobie czegoś nowego, zmieni się i dorośnie, będąc na koniec trochę kimś innym niż na początku. Wplecenie w fabułę "Ulotnych żyć" historii Orfeusza i Johanny Constantine działa zarówno na poziomie emocjonalnym (zwiększając stawkę i zmuszając Morfeusza do podjęcia kroków, których sam się nie spodziewał), jak i fabularnym – urozmaicając opowieść drogi, która jak na standardy tego cyklu była zaskakująco normalnie opowiedziana.
Pod kątem adaptowania materiału źródłowego i realizacji sezon drugi nie odstaje od tego, co znamy z pierwszych jedenastu odcinków serialu Netflixa. Fabularnie dość wiernie podąża za historiami Gaimana (rezygnuje z pewnych wątków i dodaje inne, co jednak służy opowiadanej fabule), a formalnie jest wygładzona, by trafić do szerokiego grona odbiorców. Po komiksowym szaleństwie i awangardowej, niemal eksperymentalnej stronie graficznej autorstwa Sama Keitha, Kelly’ego Jonesa, Mike’a Dringenberga czy Jill Thompson, nie ostało się tu wiele. Eklektyczna warstwa rysunkowa, łącząca różne style i emocje, w serialu została pozbawiona charakteru. Na ekranie dominuje mrok, a ogólna estetyka produkcji to połączenie generycznego fantasy z elementami horroru, pozbawionymi specjalnej kreatywności. Zresztą główny bohater może być najlepszym przykładem tego, o czym mówię. Choć Tom Sturridge wypada całkiem nieźle w roli Morfeusza, starając się modulować głos i przyjmując nieobecny wyraz twarzy, daleko mu do Pana Snów z komiksu: trupiobladej, nieśmiertelnej istoty o oczach wypełnionych bezbrzeżną pustką, spowitej czarną falującą szatą, niczym żywym mrokiem. Widząc, jak ta przerażająca i niesamowita istota powoli uczy się ludzkich emocji, dodawało fabule "Sandmana" warstwy znaczeniowej, której serial – przez ograniczenia wynikające z przenoszenia jednego medium na drugie – został niestety pozbawiony.
Nowe odcinki to nie rewolucja, ale raczej konsekwentnie prowadzona kontynuacja tego, co twórcy wypracowali wcześniej. Momentami szkoda (brak tu szaleństwa i wyrazistego charakteru komiksu), a czasem udało się "poprawić" pierwowzór (zgrabnie łącząc wątki z różnych tomów w jedną, spójną opowieść). jeżeli jesteście fanami komiksowego "Sandmana" i zaakceptowaliście ustępstwa, jakich dokonano na rzecz serialowej adaptacji w pierwszym sezonie, to i najnowsza odsłona przygód Morfeusza na małym ekranie Was nie zawiedzie. jeżeli jednak odbiliście się od sezonu pierwszego, to w drugim nie macie czego szukać. Biorąc pod uwagę ulotne życia seriali w dobie streamingu i to, jak gwałtownie choćby udane produkcje mogą zostać skasowane z dnia na dzień, cieszę się, iż 24 lipca otrzymamy zwieńczenie przygód Morfeusza. Nawet, jeżeli nastąpi ono szybciej, niżbym chciał, to bohater ten – zarówno w formie komiksowej, jak i serialowej – zwyczajnie na nie zasługuje.
Gdy zapowiedziano, iż drugi sezon "Sandmana" od Netflixa będzie równocześnie ostatni, zacząłem się zastanawiać, które historie zostaną wybrane do przeniesienia na ekran. Sezon pierwszy, liczący 10 odcinków, adaptował wątki z dwóch pierwszych tomów cyklu ("Preludia i nokturny" oraz "Dom lalki"), a odcinek bonusowy prezentował dwie historie ze zbioru "Kraina snów". Lekko licząc, zostało więc jeszcze siedem tomów do przeniesienia na ekran. Czy twórcy zdecydują się je "upchnąć" w dwunastu zapowiedzianych epizodach czy coś pominą? Pierwsze sześć odcinków drugiego sezonu, dostępne na platformie Netflix od 3 lipca, nie udziela na ten moment jednoznacznej odpowiedzi.
W drugim sezonie serialu na bazie komiksu napisanego przez Neila Gaimana wracamy do Śnienia, a historia wyraźnie dzieli się na dwie części. Najpierw jesteśmy świadkami rodzinnego spotkania Nieskończonych, które wywołuje u głównego bohatera wyrzuty sumienia, w konsekwencji czego udaje się on do piekła, by uwolnić dawną kochankę. Kraina okazuje się pusta – Morfeusz otrzymuje klucz do piekła od Lucyfera, który postanawia rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. niedługo Pana Snów odwiedzają bóstwa z różnych panteonów i legend, a każde z nich pragnie klucza dla siebie.
Pierwsze trzy odcinki, których fabułę streszczam ogólnikowo wyżej, to dość wierna adaptacja czwartego albumu serii, zatytułowanego "Pora mgieł". Fabularnie podążamy więc ścieżkami wydeptanymi wcześniej przez Gaimana, jednak twórcy serialowej adaptacji ograniczają się do głównego wątku. Jednym z ciekawszych fragmentów komiksu była opowieść z perspektywy dziecka o nawiedzonej szkole z internatem – ukazująca następstwa zniknięcia Lucyfera i opustoszenia piekła, gdy uwięzione tam dusze wróciły na ziemię jako duchy. Rozumiem decyzję, by zrezygnować z tego wątku, bo choć stanowił on intrygujący kontekst dla głównej opowieści, to rozgrywał się jednak obok i nie miał bezpośredniego wpływu na działania Morfeusza. Mimo to seria Gaimana nieprzypadkowo została zbudowana właśnie na takich dygresjach – pogłębiały one świat przedstawiony, pokazując konsekwencje czynów pradawnych istot dla świata śmiertelników. Szkoda więc, iż jednej z nich zabrakło w serialu.
Pozostałe trzy odcinki to poszukiwania Zniszczenia, w których Morfeuszowi towarzyszy siostra Maligna, ukazane w konwencji opowieści drogi. W historię znaną z albumu "Ulotne życia" wplecione zostają wątki z tomu poprzedniego, "Refleksji i przypowieści", gdzie Gaiman udowadniał, iż jest mistrzem postmodernistycznego prowadzenia fabuły i trawestacji znanych opowieści. Łatwo odnaleźć tu nawiązania do greckiej mitologii (mit o Orfeuszu i Eurydyce ma tu jeszcze bardziej tragiczny wydźwięk) czy brytyjskiego maga z komiksów Vertigo (jeden z odcinków niemal w całości poświęcony jest Johannie Constantine, awanturniczce z przełomu XVIII i XIX wieku, która szuka pewnej głowy – szkoda więc, iż w świetle kontrowersji towarzyszących ostatnio Gaimanowi, planowanemu spin-offowi z Jenną Coleman w roli głównej raczej ukręcono, nomen omen, łeb).
Uczynienie z Maligny, uosobienia szaleństwa, towarzyszki Morfeusza nadaje serialowi nowej dynamiki, bo obie postacie są swoimi przeciwieństwami. Nieracjonalne zachowanie i bełkotliwy sposób porozumiewania się bohaterki w zestawieniu ze stoickim spokojem Pana Snów skutkuje często komicznymi sytuacjami. Jednocześnie – jak na dobrą opowieść drogi przystało – dwoje bohaterów w trakcie wspólnej podróży dowie się o sobie czegoś nowego, zmieni się i dorośnie, będąc na koniec trochę kimś innym niż na początku. Wplecenie w fabułę "Ulotnych żyć" historii Orfeusza i Johanny Constantine działa zarówno na poziomie emocjonalnym (zwiększając stawkę i zmuszając Morfeusza do podjęcia kroków, których sam się nie spodziewał), jak i fabularnym – urozmaicając opowieść drogi, która jak na standardy tego cyklu była zaskakująco normalnie opowiedziana.
Pod kątem adaptowania materiału źródłowego i realizacji sezon drugi nie odstaje od tego, co znamy z pierwszych jedenastu odcinków serialu Netflixa. Fabularnie dość wiernie podąża za historiami Gaimana (rezygnuje z pewnych wątków i dodaje inne, co jednak służy opowiadanej fabule), a formalnie jest wygładzona, by trafić do szerokiego grona odbiorców. Po komiksowym szaleństwie i awangardowej, niemal eksperymentalnej stronie graficznej autorstwa Sama Keitha, Kelly’ego Jonesa, Mike’a Dringenberga czy Jill Thompson, nie ostało się tu wiele. Eklektyczna warstwa rysunkowa, łącząca różne style i emocje, w serialu została pozbawiona charakteru. Na ekranie dominuje mrok, a ogólna estetyka produkcji to połączenie generycznego fantasy z elementami horroru, pozbawionymi specjalnej kreatywności. Zresztą główny bohater może być najlepszym przykładem tego, o czym mówię. Choć Tom Sturridge wypada całkiem nieźle w roli Morfeusza, starając się modulować głos i przyjmując nieobecny wyraz twarzy, daleko mu do Pana Snów z komiksu: trupiobladej, nieśmiertelnej istoty o oczach wypełnionych bezbrzeżną pustką, spowitej czarną falującą szatą, niczym żywym mrokiem. Widząc, jak ta przerażająca i niesamowita istota powoli uczy się ludzkich emocji, dodawało fabule "Sandmana" warstwy znaczeniowej, której serial – przez ograniczenia wynikające z przenoszenia jednego medium na drugie – został niestety pozbawiony.
Nowe odcinki to nie rewolucja, ale raczej konsekwentnie prowadzona kontynuacja tego, co twórcy wypracowali wcześniej. Momentami szkoda (brak tu szaleństwa i wyrazistego charakteru komiksu), a czasem udało się "poprawić" pierwowzór (zgrabnie łącząc wątki z różnych tomów w jedną, spójną opowieść). jeżeli jesteście fanami komiksowego "Sandmana" i zaakceptowaliście ustępstwa, jakich dokonano na rzecz serialowej adaptacji w pierwszym sezonie, to i najnowsza odsłona przygód Morfeusza na małym ekranie Was nie zawiedzie. jeżeli jednak odbiliście się od sezonu pierwszego, to w drugim nie macie czego szukać. Biorąc pod uwagę ulotne życia seriali w dobie streamingu i to, jak gwałtownie choćby udane produkcje mogą zostać skasowane z dnia na dzień, cieszę się, iż 24 lipca otrzymamy zwieńczenie przygód Morfeusza. Nawet, jeżeli nastąpi ono szybciej, niżbym chciał, to bohater ten – zarówno w formie komiksowej, jak i serialowej – zwyczajnie na nie zasługuje.