Szukacie dobrego serialu kryminalnego? A może bardziej interesuje was intrygujący dramat rodzinny? Debiutująca 8 września na HBO i HBO Max „Grupa zadaniowa” spełnia oba te wymagania.
Wszyscy ci, którzy od czterech lat czekają na kolejne wieści w sprawie sequela „Mare z Easttown„, właśnie doczekali się swego rodzaju nagrody pocieszenia. Oto bowiem Brad Ingelsby, twórca cenionego kryminału z Kate Winslet, przygotował dla HBO kolejny serial, który ma szansę podbić wasze serca. 7-odcinkowa „Grupa zadaniowa” (oryg. „Task”; widziałem przedpremierowo całość) moje serce już podbiła. I wiecie co, to żadna nagroda pocieszenia, a projekt stojący adekwatnie na równi z pamiętnym przebojem.
Grupa zadaniowa – o czym jest kryminalny serial HBO?
W przeciwieństwie do pierwszego serialu Ingelsby’ego „Task” nie zadaje już widowni pytania: „kto to zrobił?”. Tym razem cenionego showrunnera interesuje kwestia: „dlaczego w ogóle do tego doszło?”. Kiedy rozpoczynamy opowieść, doskonale wiemy, kto stoi tutaj po stronie prawa, a kto ma z nim na bakier. Podobnie jak w „Mare” wnioski będą co najmniej nieoczywiste, co zapowiada sygnalizowane od pierwszych minut bliźniacze wprowadzenie głównych postaci.

Na pierwszy rzut oka „Grupa zadaniowa” to tradycyjna gra w kotka i myszkę; opowieść o pościgu policjanta za złodziejem, których w ostatnich latach bynajmniej nie brakowało. Robbie (Tom Pelphrey, „Ozark”) wraz z kumplem rabują domy dilerów narkotykowych na przedmieściach Pensylwanii, podczas gdy Tom (Mark Ruffalo, „To wiem na pewno”) staje na grupie specjalnego zespołu, który ma ich dopaść i doprowadzić przed oblicze prawa.
Podobnie jak w wielu pokrewnych serialach (dajmy na to choćby tegorocznego – i całkiem niezłego – „Złodzieja dragów„) wszystko idzie po myśli Robbiego do czasu, aż ekipa nie weźmie sobie za cel „tego jednego domu”. Po trefnej akcji bohaterowie zostawiają po sobie ślad w postaci kilku ciał i… jednego zaginionego chłopca. To uruchamia lawinę coraz bardziej tragicznych wydarzeń, w które wplątanych zostaje naprawdę wielu ludzi.
Grupa zadaniowa to miks kryminału i dramatu rodzinnego
Jeśli do czegoś dobrze przyzwyczaiła nas „Mare z Easttown”, to z pewnością do tego, iż Ingelsby na równi traktuje wciągający kryminał z dogłębnym dramatem rodzinnym. „Grupa zadaniowa” jest bez dwóch zdań kontynuacją metody filmowca-humanisty, który na każdym kroku zagląda w serca swoich bohaterów – również tych drugoplanowych. Tyle samo czasu co na pensylwańskich ulicach spędzimy zatem w domach. Ingelsby doskonale wie, iż to właśnie tam dzieje się najwięcej.

Szybko orientujemy się, iż Robbie może i jest bandziorem, ale ma wielkie serducho, które wyraźnie bije dla roztrzaskanej rodziny. Prędko też zdajemy sobie sprawę, czemu ugrzęzły na ławce rezerwowej FBI Tom ukrywa swój alkoholizm przed córką (Silvia Dionicio, „Chicago PD”). Ba, choćby członkowie tytułowej grupy zadaniowej i członkowie gangu motocyklowego doczekują się tutaj wątków, które w innym tytule zostałyby nabazgrane gdzieś na marginesie.
Tymczasem Ingelsby’ego – bardziej niż spektakularne napady – interesuje skomplikowana relacja Robbiego z bratanicą (Emilia Jones, „CODA”). Bardziej niż efektowne gonitwy absorbuje go nieoczywista dynamika Anthony’ego (Fabien Frankel, „Ród smoka”) i Lizzie (Alison Oliver, „Rozmowy z przyjaciółmi”) powołanych do pracy dla FBI. Showrunner ma jasno określony cel narracyjny – sprawdzić, w jakim stopniu można zostawić przeszłość za sobą i skupić się na „lepszym jutrze”. Być może to właśnie w tym pytaniu tkwi sens oryginalnego tytułu serialu.
Ci z was, którzy jednak szukają w „Grupie zadaniowej” przede wszystkim akcji, przynajmniej na miarę intrygi z „Mare”, nie powinni czuć się zawiedzeni. Filmowcy zapewnili widzom wystarczającą porcję strzelanin, potyczek czy starć, by odhaczyć wszystkie gatunkowe prawidła rasowego kryminału. W międzyczasie znajdą się też twisty, które nabiorą sensu z każdym kolejnym odcinkiem. Podczas seansu nieraz myślałem sobie, iż tak mogliby wyglądać „Synowie Anarchii”, gdyby mieli lepszych scenarzystów.
Grupa zadaniowa – czy warto oglądać serial HBO?
Wielowątkowy aspekt „Grupy zadaniowej” bynajmniej nie odbiera znaczenia i powagi dwóm głównym wątkom, które – dzięki świetnej konstrukcji scenariusza Ingelsby’ego – uzupełniają się w gruncie rzeczy od początku do końca. Przez zdecydowaną większość czasu twórca „Mare” serwuje nam zagrywki rodem z kultowej „Gorączki”, ale kiedy już Tom i Robbie w końcu trafią na siebie, ich spotkanie okaże się wyjątkowo… wzruszające. Ostrzegam, iż w niektórych momentach chusteczki mogą być wskazane.

Byłoby o to trudniej, gdyby nie wyśmienite występy Ruffalo i – ogromnie niedocenianego przez film i telewizję – Pelphreya. Pierwszoplanowy duet wykreował osobny, a zarazem wspólny portret mężczyzny targanego wewnętrznymi konfliktami, który z jednej strony pełny jest ciepła i pewności siebie, a z drugiej przecieka tłumionym głęboko gniewem. Aktorzy oddają wszystkie te cechy z subtelnością godną co najmniej nominacji do Emmy czy Złotego Globu.
Mankamentów „Grupy zadaniowej” można doszukać się w okazjonalnych scenariuszowych prostotach, z których Ingelsby korzysta, by popchnąć fabułę o kilka stopni do przodu. Znajdą się tutaj zarówno schematy znane z podobnych produkcji, jak i sceny, które ktoś gdzieś kiedyś nakręcił nieco lepiej. Niemniej twórca „Mare” pozostaje mistrzem w drobiazgowym knuciu intrygi i podejmowaniu decyzji, w którym momencie należy ujawnić daną informację na ekranie. To przejaw filmowej dojrzałości, o którą ostatnio w telewizji niestety bardzo rzadko.
Podsumowując, nowy serial HBO to tytuł jak najbardziej godny odznaki jakości, którą wciąż niesie ze sobą logo poprzedzające czołówki seriali. jeżeli „Mare z Easttown” była zapowiedzią telewizyjnego talentu Ingelsby’ego, to „Grupa zadaniowa” może stanowić potwierdzenie, iż to medium będzie miało z niego pożytek na lata. Teraz nie czekam już tylko na kontynuację przeboju z Winslet. Czekam na wszystko, co napisze na mały ekran.