Ukryte koszty pracy emocjonalnej

magazynpismo.pl 1 godzina temu

Katarzyna Kazimierowska:Z jakimi reakcjami się spotykasz, gdy w rozmowie użyjesz pojęcia „praca emocjonalna”?

Rose Hackman: Zależy, czy rozmawiam z kobietą, czy z mężczyzną.

Zacznijmy od kobiety.

Kiedy moja rozmówczyni po raz pierwszy słyszy ten termin, od razu widzę pełne zrozumienie w jej oczach, więc choćby nie muszę wyjaśniać, jakie jest jego znaczenie. Jakiś czas temu jechałam pociągiem w towarzystwie dwóch Francuzek, które zmierzały do Białowieży. Rozmowa zeszła na pracę emocjonalną, a gdy chciałam im wytłumaczyć to pojęcie, od razu zaczęły dzielić się swoimi doświadczeniami.

Newsletter

Aktualności „Pisma”

W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.

Zapisz się

Jedna z nich była w ciąży, druga nie miała dzieci. I choć macierzyństwo sprawia, iż ta kwestia staje się szczególnie istotna – gros pracy związanej z opieką nad dziećmi i ich wychowywaniem spada właśnie na kobietę – to przecież praca emocjonalna nie jest dla nas czymś nowym, narzuca się ją nam od najmłodszych lat. Każda kobieta, niezależnie od tego, jaki zawód wykonuje, jaką ma orientację seksualną, jakie decyzje życiowe podejmuje, rozumie ten rodzaj pracy instynktownie.

Rose Hackman

(ur. 1987), brytyjska dziennikarka i autorka. Pisze dla „Guardiana”, mieszka w Detroit.Praca emocjonalna. Jak niewidzialna praca kształtuje nasze życie i jak poznać się na własnej sileto jej debiut książkowy.

W książcePraca emocjonalna. Jak niewidzialna praca kształtuje nasze życie i jak poznać się na własnej silepiszesz, iż praca emocjonalna to „najpierwotniejsze przećwiczenie kobiet i dziewcząt do tego, iż przede wszystkim powinny retuszować swoje emocje, żeby dogadzać emocjom innych i wynosić je na piedestał” (tłum. Aleksandra Paszkowska). Powiedziałaś, iż kobiety z pociągu zaczęły dzielić się z tobą swoimi doświadczeniami…

Tak, opowieściami z pracy. Obie pracują z dziećmi, co jest w ogóle ciekawym tematem, bo przecież wiele gorzej płatnych zawodów, jak te w oświacie – w Stanach wygląda to podobnie jak w Polsce – jest sfeminizowanych. Dlaczego tak się dzieje? Bo już w dzieciństwie tresuje się nas do odgrywania wyznaczonych ról. Te wszystkie lalki, ciuszki dla nich, akcesoria, domki, które są dziewczynkom wręczane jako prezenty… A potem podświadomie zmierzamy w stronę zawodów związanych z opieką. Wiele kobiet – ale także ci nieliczni mężczyźni, którzy na przykład pracują w edukacji – zwraca uwagę, iż głównym elementem nauczania i wychowywania w szkole jest nie tyle przekazywanie wiedzy, ile radzenie sobie z emocjami w klasie i zarządzanie nimi, rozumienie, w jakim stanie emocjonalnym jest dany uczeń czy uczniowie, skąd te emocje się u nich biorą, oraz wspieranie ich, żeby w ogóle znalazła się przestrzeń na przyjmowanie wiedzy. Praca emocjonalna jest ramą dla naszych codziennych zadań.

A mężczyźni? Jak reagują, gdy słyszą o pracy emocjonalnej?

Przyjmują bardzo obronną postawę. W maju zostałam zaproszona na konferencję Impactu w Poznaniu, podczas której miałam wygłosić przemówienie. Wracając z niej, siedziałam w wagonie razem z mężczyzną, który na nadgarstku miał opaskę z tego wydarzenia. Zapytałam, czy w nim uczestniczył. Przytaknął i przez kolejny kwadrans mówił tylko o sobie. Nie przerywałam mu, bo generalnie przyjmuję zasadę, iż gdy ludzie podczas rozmowy nie zadają mi pytań, to sama się nie odzywam, nie ułatwiam sprawy rozmówcy, podtrzymując rozmowę. Czekam, czy mnie o coś zapyta, czy włączy mnie w dialog. Gdy skończył mówić o sobie, jechaliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, ale w końcu zapytał, czym się zajmuję. Powiedziałam, iż jestem feministyczną eseistką, iż napisałam książkęPraca emocjonalna– i wtedy wyraz jego twarzy się zmienił. Po czym wstał i wyszedł z przedziału.

Nie wierzę.

(Śmiech). Zdążyłam już przywyknąć do takiego okazywania urazy, choć zawsze mnie to zaskakuje. Ale widzę, jak wielu mężczyzn czuje się urażonych choćby samym zestawieniem tych dwóch słów: praca emocjonalna. Jak gdyby pomysł, iż emocje mogą być pracą, był do tego stopnia absurdalny, iż aż ich to drażni. Nie dzieje się tak u wszystkich mężczyzn, ale u wielu. I często z tego powodu bywam nazywana ekstremistką.

Ekstremistką?

Ciekawe, prawda? Choć piszę o rzeczach, które wydarzyły się mnie i innym, czyli o osobistych doświadczeniach, to przecież przytaczam od razu odpowiednie badania. Na przykład, gdy twierdzę, iż kobiety w Stanach wciąż wykonują więcej prac domowych, mimo coraz większego zaangażowania mężczyzn, to powołuję się na dane – w tym przypadku z Institute for Women’s Policy Re­search, który w 2020 roku wskazywał, iż kobiety poświęcają dziennie o 37 procent więcej czasu w nieodpłatne obowiązki domowe i opiekę niż mężczyźni.

Przeczytaj też:Niewidzialny etat kobiet. Fragment książki „Praca emocjonalna”Rose Hackman

Ale zacytuję tu amerykańskie powiedzenie, którego nauczyłam się w Stanach. Kiedy ukazała się moja książka, dość mocno promowałam ją na TikToku i wtedy jedna osoba napisała mi w komentarzu: „uderz w stół, a nożyce się odezwą”, a zatem skoro ktoś reaguje agresywnie na oskarżenie czy krytykę, to znaczy, iż była ona zasadna. Czyli im bardziej ktoś protestuje, tym większe ma ku temu powody. Skoro więc mężczyźni reagują na moją książkę wyzwiskami, to prawdopodobnie czują się w jakiś sposób osobiście dotknięci.

Jakie wydarzenie sprawiło, iż zajęłaś się tym tematem?

Wyszłam za mąż bardzo wcześnie, jako 22-latka, za amerykańskiego dyplomatę i to właśnie z jego powodu znalazłam się w Stanach. Pochodzę z Wielkiej Brytanii, ale kiedy się poznaliśmy, pracowałam jako dziennikarka we Włoszech. Był ode mnie o 16 lat starszy – teraz jestem w wieku, w którym był on, kiedy mi się oświadczył, i wydaje mi się to naprawdę ciekawe, iż dorosły mężczyzna chce się umawiać z 22-latką… W dodatku gwałtownie się oświadczył.

Dziś wiem, iż to nie jest kwestia niedojrzałości mężczyzn, tylko po prostu dynamika władzy. Łatwiej jest sprawować kontrolę nad dużo młodszą partnerką niż rówieśniczką. Ale nie po to opowiadam tę historię, żebyś widziała we mnie ofiarę jego władzy. Chodzi mi jedynie o refleksję nad tym, co się wówczas wydarzyło. Miałam 24 lata, kiedy zamieszkałam w USA, od dwóch lat byłam mężatką; gwałtownie wyszłam za mąż i równie gwałtownie się rozwiodłam. I fascynujące jest dla mnie odkrywanie, ile w tym krótko trwającym małżeństwie było subtelnych, codziennych nierówności.

Co masz na myśli?

Mój mąż oczekiwał, iż będę dźwigać na swoich barkach cały ciężar domu, zgodnie z jego wymaganiami, ale bez mówienia mi tego wprost. Wydawało mu się, iż po prostu w niewidzialny sposób mam robić wszystko, co wiąże się z utrzymaniem domu, i sprawiać, iż będzie nam się w nim miło mieszkało. On nie chciał słyszeć o jakimkolwiek podziale obowiązków.

To właśnie jest praca emocjonalna. Piszesz: „ze stawiania emocji innych na pierwszym miejscu często wynika również oczekiwanie, iż kobieta weźmie na siebie więcej zadań i obowiązków niekoniecznie mających charakter ściśle emocjonalny. Zawiezie dzieci na zajęcia w weekend, nie przyjmie awansu, przejdzie na część etatu, (…) położy się później, żeby zrobić pranie”.

Ale przecież kiedy go poznałam i poszliśmy na pierwszą randkę, rozmawialiśmy o feminizmie, prawach człowieka, kwestiach polityki społecznej i to były tematy, które nas połączyły. Jako dyplomata wiele podróżował i wydawał się bardzo światły w tych kwestiach. W Stanach rozpoczęłam naukę na Uniwersytecie Columbia. Studiowałam prawa człowieka, a po zajęciach zajmowałam się domem. Ale zanim skończyłam studia, już byłam rozwiedziona.

Z powodu zajmowania się domem?

Nie. Między innymi dlatego, iż mąż nie chciał, żebym pracowała jako dziennikarka. Uważał, iż to jest zbyt kontrowersyjne w kontekście jego pracy. Czy to nie szalone mówić komuś, z kim jesteś w związku, co może, a czego nie może robić zawodowo? Moja matka nie poszła na studia, choć o tym marzyła – zamiast tego pracowała do 70. roku życia. Poświęciła swój czas i marzenie o nauce, żeby jej córki mogły studiować i żyć niezależnie. Obie siostry i ja skończyłyśmy college, ja zrobiłam magisterkę. Miałabym zostać w domu jako żona, żeby to zaprzepaścić?

I stąd książka?

Niezupełnie. Do czasu jej napisania zajmowałam się kwestiami społecznymi, ekonomicznymi, nierównościami ze względu na przynależność etniczną, kolor skóry, ale wszędzie widziałam te większe i mniejsze nierówności wynikające także z płci.

Po rozwodzie przeniosłam się do Detroit, zaczęłam pisać dla „Guardiana”, ale nie chciałam zajmować się zagadnieniami feministycznymi. Widziałam, iż gdy inne dziennikarki zaczynały pisać o kwestii płci i nierównościach, wpadały w szufladkę – były później kojarzone tylko z tak zwanymi kobiecymi tematami. A ja chciałam udowodnić, iż jestem poważną dziennikarką, która potrafi napisać o wszystkim.

Newsletter

Powody do radości

Magdalena Kicińska przywraca wiarę w lepsze jutro.

Zapisz się

Temat pracy emocjonalnej zlecił mi redaktor w Nowym Jorku w 2015 roku. Kiedy rzucił „praca emocjonalna”, pomyślałam, iż to nudne i brzmi jak narzekanie na obowiązki domowe. Ale kiedy zaczęłam zbierać materiał, otworzyły mi się oczy. I wtedy pomyślałam, iż ten pierwszy tekst to dopiero początek.

Napisałaś książkę, mężczyźni się od ciebie odwracają, bywasz nazywana ekstremistką – spodziewałaś się tego?

Trochę tak, dlatego starałam się być zawsze przygotowana. Napisanie książki zajęło mi kilka dobrych lat, bo postanowiłam zamieścić w niej wszystkie potrzebne przypisy, potwierdzić dowodem każde zdanie. W Stanach mówią na to, iż chciałam mieć wszystkie kwity. Zależało mi na rzetelnym opracowaniu, bo widziałam, jak wiele znanych feministycznych autorek zostaje zdyskredytowanych, uznanych za niepoważne – choćby dlatego, iż nie cytują liczb albo omawiają problem z osobistej perspektywy czy przywołują własne doświadczenia (czego akurat nie uważam za coś kompromitującego).

Praca emocjonalna jest nie tylko …

Idź do oryginalnego materiału