**Dziennik, 15 maja 2024**
Mama nieustannie mnie atakuje, bo nie pomagam jej w opiece nad chorym bratem. Po skończeniu liceum spakowałam swoje rzeczy i uciekłam z domu.
Nie ma dla niej żadnych hamulców – non-stop zasypuje mnie wściekłymi wiadomościami. Już tyle numerów zablokowałam, a ona wciąż znajduje nowe. Teksty różnią się słowami, ale zawsze pełne są przekleństw i złych życzeń. Życzy mi chorób, śmierci, najgorszych rzeczy.
Jak można tak mówić do własnej córki? Dla niej to nic złego. Od dekady liczy się tylko mój brat Kacper, a ja jestem do sprzątania i pilnowania go.
Mamy z Kacprem różnych ojców. Mama wyszła za mąż ponownie, gdy miałam dwanaście lat. Taty nie pamiętam, ale mama nigdy nie wspomniała o nim dobrze. Jako dziecko myślałam, iż był potworem, bo bez przymrużenia oka obrzucała go błotem. Teraz ja jestem na jego miejscu.
Ojczym był spokojny – nie kłóciliśmy się, traktowaliśmy się z dystansem, ale z szacunkiem. Nie widziałam w nim ojca, ale jeżeli prosiłam o pomoc, np. w zadaniu, nigdy nie odmówił.
Gdy miałam trzynaście lat, urodził się Kacper. gwałtownie okazało się, iż jest chory, i zaczęły się wizyty u lekarzy. Na początku była nadzieja, potem coraz gorzej.
Najpierw stwierdzili upośledzenie, potem nieuleczalną chorobę. Ojczym nie wytrzymał – dostał zawału i po tygodniu w szpitalu odszedł. Moje życie zamieniło się w koszmar.
Rozumiem mamę. Miała ciężko z dzieckiem, które krzyczało, biło się, zachowywało nieprzewidzianie. Ale gdy proponowano jej specjalny ośrodek, odmawiała. Mówiła, iż to jej krzyż.
Tylko iż nie dała rady sama, więc połowa obowiązków spadła na mnie. Wracałam ze szkoły, mama szła do pracy, a ja zostawałam z Kacprem. Było ciężko, czasem obrzydliwie – takie dzieci nie zawsze panują nad sobą.
Nie miałam normalnego dzieciństwa. Szkoła, potem brat, a gdy mama wracała, ja siadałam do lekcji, choć przez jego krzyki było to prawie nierealne.
Trzy razy proponowano jej ośrodek. Za każdym razem odmawiała. Twierdziła, iż da radę. Tyle iż ja nie dawałam. Gdy skończyłam liceum, spakowałam się i uciekłam, gdy mama oznajmiła, iż nie pójdę na studia, bo muszę się nim zajmować.
Mieszkałam u koleżanki, znalazłam pracę, potem wynajęłam pokój. O studiach musiałam zapomnieć – nie było mnie stać ani na dzienne, ani zaoczne.
Minęło prawie dziesięć lat. Nie mieszkam w domu, nie utrzymuję kontaktu. Gdy zaczęłam zarabiać lepiej, próbowałam pomóc finansowo. Myślałam, iż prześle trochę pieniędzy, ale spotkała mnie fala nienawiści.
Krzyczała, iż ją zdradziłam, zostawiłam samą, a teraz udaję dobrą. Żądała, żebym wróciła. Przypomniały mi się wszystkie tamte obrazy i zrobiło mi się niedobrze.
Powiedziałam, iż pomogę finansowo, ale nic więcej. W odpowiedzi usłyszałam kolejne wyzwiska. Od tamtej pory nie rozmawiamy. Teraz tylko co jakiś czas dostaję te wściekłe SMS-y z nowych numerów. Już nie wierzę, iż kiedykolwiek się pogodzimy.
Po tym, co mi napisała, nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Każdy wybiera swoją drogę. Ona wybrała, ja też. Ale gdy dostaję taką wiadomość, znów czuję się, jakbym miała piętnaście lat i znów była uwięziona w tym domu.
**Lekcja?** Czasem ucieczka to jedyny sposób, by przeżyć. I nie ma w tym nic złego.