Twisted Metal to adaptacja klasycznej serii gier na PlayStation o tym samym tytule. Dwa lata temu ukazał się sezon pierwszy, który o dziwo przypadł mi do gustu – nie przepadam zwykle za ekranizacjami gier. A jednak losy Johna Doe i Quiet wciągnęły mnie na tyle, iż wręcz odliczałam dni do sezonu drugiego.
W pierwszym sezonie śledziliśmy losy tzw. „outsiderów” – ludzi, którzy mieszkają poza murami miast ocalałych po apokalipsie. Do jednej z takich fortec chcieli dotrzeć wspomniani John Doe (Anthony Mackie) i Quiet (Stephanie Beatriz). W drugim sezonie wracamy bardziej do korzeni gry. Nasi bohaterowie startują w tytułowym wyścigu Twisted Metal, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Zwycięzca w nagrodę otrzyma spełnienie dowolnego życzenia, co obiecuje tajemniczy Calypso (Anthony Carrigan).
W nowym sezonie widz otrzymuje garść świeżych postaci, w tym Kristę (Tiana Okoye) i Mayhem (Saylor Bell Curda). Nie jestem niestety fanką nowych osób, a najgorsza była Vermin (Lisa Gilroy). Aktorka świetnie się spisała, ale postać jest po prostu obrzydliwa – jej zęby, charakteryzacja, dziwne teksty… Może śmieszy to widzów lubiących obleśny humor, ale ja za każdym razem nie mogłam się doczekać, aż Vermin zniknie z ekranu. Najdziwniejsze jest to, iż Vermin nie była choćby postacią w grze – a jest ich dużo do wyboru, więc na pewno znalazłaby się jakaś ciekawsza.
Co do Mayhem, to jej postać była niczym żywcem wyjęta z uniwersum Marvela. Nie potrafiła do niczego podchodzić na poważnie, większość jej dialogów stanowiły one-linery, które miały nas na siłę przekonać, jaka ona jest cool i niczym się nie przejmuje. Nie rozumiem też, dlaczego Quiet bez wyraźnego powodu zaczęła ją traktować jak córkę. Można powiedzieć, iż to takie „umatriarchowienie” ze strony scenarzystów – skoro kobieta jest koło trzydziestki i nie ma dzieci, to według nich automatycznie szuka jakiegoś zamiennika…
Inne postaci przez cały czas są świetne, a szczególnie Sweet Tooth. Will Arnett (BoJack Horseman) jako jego głos był absolutnym strzałem w dziesiątkę. Anthony Carrigan jako Calypso również wydawał się stworzony do tej roli. Szczególnie podobały mi się momenty, w których próbował wydawać się „groźny”, ale średnio mu to wychodziło. Kolejną postacią przeniesioną z gry był Grimm (Richard de Klerk), choć nie wiem czemu miał służyć zabieg dania mu wielu osobowości. Nie wniósł też zbyt wiele do fabuły – równie dobrze mogłoby go w serialu nie być.
Mocne strony Twisted Metal to na pewno multum akcji, przemocy oraz bujający soundtrack. W serialu świat skończył się w 2002, dlatego też otrzymujemy dużo bangerów z tej ery. Mamy tu choćby cały odcinek poświęcony potańcówce. zwykle nie lubię takich zapychaczy w serialach, ale ten epizod naprawdę sympatycznie się oglądało – poza tym okazało się, iż bal nie był wcale bezcelowy. Najlepsze dopasowanie muzyki do sceny pokazano w trakcie pierwszego wyścigu – wybrano Dragulę Roba Zombiego. I choć nie jestem fanką jego piosenek, tutaj pasowało to naprawdę wyśmienicie! Warto też wspomnieć, iż Rob jest grywalną postacią w Twisted Metal 4, więc to kolejny smaczek.
Podsumowując – nawet, jeżeli nie graliście w Twisted Metal, bądź nie jesteście wielkimi fanami gry, zdecydowanie warto dać szansę serialowi. Szczególnie, jeżeli lubicie horrory, science fiction i klimaty post-apo. Może nie każdy odcinek jest 10/10, ale w większości fabuła, postaci oraz akcja zapewniają dobrą rozrywkę – ogląda się to gładko. A sezon drugi zakończył się na cliffhangerze, więc już niedługo otrzymamy sezon 3.
Źródło grafiki: Fangoria