Trzy tygodnie małżeństwa i myśli o rozwodzie
Jestem zamężna dopiero trzy tygodnie, ale już nie mogę na to patrzeć. Chcę wziąć rozwód, bo każdy dzień z Krzysztofem to dla mnie udręka, od której serce mi się ściska. Moja mama, Zofia Kowalska, powtarza: „Ewelina, poczekaj, nie niszcz tak gwałtownie tego, co właśnie zbudowałaś. Daj czas, wszystko się ułoży”. Ale jak mam czekać, skoro już teraz czuję, iż popełniłam największy błąd w życiu? Kochałam Krzysztofa, wierzyłam, iż będziemy szczęśliwi, a teraz siedzę i myślę: jak mogłam się tak pomylić?
Kiedy się z Krzysztofem spotykaliśmy, wszystko było jak z bajki. Był czuły, przynosił kwiaty, pisał słodkie wiadomości, obiecywał, iż stworzymy rodzinę, o której zawsze marzyłam. Widziałam w nim człowieka, z którym chcę wychowywać dzieci, podróżować, śmiać się z głupich żartów. Nasz ślub był trzy tygodnie temu — piękny, z białą suknią, tańcami do rana i toastami o wiecznej miłości. Patrzyłam wtedy na niego i myślałam: oto moje szczęście. Ale wystarczyło, iż zaczęliśmy żyć razem, a bajka zamieniła się w koszmar.
Pierwsze sygnały pojawiły się już następnego dnia po ślubie. Wróciliśmy z krótkiego miesiąca miodowego, a Krzysztof zamiast pomóc mi rozpakować walizki, położył się na kanapie z telefonem. „Ewelina, jestem zmęczony, rozpakuj się sama”, rzucił. Przełknęłam to, myśląc, iż naprawdę jest wykończony. Ale potem stało się to normą. Nie zmywa po sobie naczyń, rozrzuca skarpetki po całym mieszkaniu, a kiedy proszę go o pomoc, odpowiada: „Jesteś żoną, to twoja robota”. Moja robota? Ja też pracuję, wracam do domu nie wcześniej niż on, a wieczorem jeszcze gotuję obiad, bo on „nie lubi zamawiać jedzenia”. Myślałam, iż małżeństwo to partnerstwo, a nie obsługa jednej osoby przez drugą.
Ale to jeszcze nie wszystko. Krzysztof zaczął pokazywać charakter, którego wcześniej nie zauważałam. Denerwuje się z byle powodu: jeżeli zostawię kubek na stole, jeżeli poproszę, żeby wyniósł śmieci, jeżeli po prostu chcę porozmawiać o czymś ważnym. Parę dni temu próbowałam omówić nasze plany — kiedy zaczniemy odkładać na samochód, jak świętować rocznicę. A on mnie uciął: „Ewelina, nie zawracaj mi głowy, i tak mam dużo na głowie”. Co miał na głowie? Leżenie na kanapie i przeglądanie Facebooka? Patrzę na niego i nie poznaję tego chłopaka, który przysięgał, iż będzie mnie kochać na zawsze.
Najbardziej boli mnie jego stosunek do mnie. Wczoraj gotowałam obiad, zmęczona po pracy, a on wszedł do kuchni i powiedział: „Coś twój żurek nie smakuje jak u mojej mamy”. O mało nie rzuciłam w niego chochlą. Nie taki jak u mamy? To idź do mamy! Starałam się, chciałam zrobić mu przyjemność, a on choćby „dzięki” nie powiedział. A potem dodał: „W ogóle mogłabyś bardziej o siebie dbać, chodzisz w szlafroku jak staruszka”. To była ostatnia kropla. Jestem zamężna trzy tygodnie, a on już krytykuje mój wygląd? Wyszłam do sypialni i płakałam pół nocy. Nie przez jego słowa, ale przez to, iż zrozumiałam: to nie mój Krzysztof. To obcy człowiek, z którym nie chcę żyć.
Zadzwoniłam do mamy, opowiedziałam wszystko. Zofia Kowalska wysłuchała i powiedziała: „Ewelina, małżeństwo to praca. Przyzwyczaicie się do siebie, on się zmieni, a ty też. Nie spiesz się z rozwodem, daj mu szansę”. Ale jaką szansę? Nie widzę w nim chęci, żeby się zmienić. Nie przeprasza, nie próbuje pomóc, nie docenia mnie. Czuję się jak służąca, a nie żona. Mama mówi, iż jestem zbyt emocjonalna, iż wszystkie pary przez to przechodzą. Ale ja nie chcę „przechodzić”. Chcę być z kimś, kto mnie szanuje, a nie z kimś, kto uważa, iż mam mu usługiwać.
Dziś rano powiedziałam Krzysztofowi: „Jeśli tak dalej będzie, biorę rozwód”. Spojrzał na mnie jak na żart i odparł: „Daj spokój, Ewelina, nie dramatyzuj. Wszystko jest w porządku”. W porządku? Dla niego może i tak, ale dla mnie to piekło. Nie poznaję siebie. Gdzie ta wesoła, pewna siebie dziewczyna, która tańczyła na weselu? Teraz tylko staram się dogodzić komuś, kogo najwyraźniej w ogóle to nie obchodzi.
Zaczęłam poważnie myśleć o rozwodzie. Wiem, iż to nie będzie łatwe — tłumaczyć się przed rodziną, dzielić rzeczy, zaczynać od nowa. Ludzie będą szeptać: „Trzy tygodnie po ślubie i już rozwód? Co to za żona?”. Ale mam gdzieś plotki. Nie chcę żyć z kimś, kto mnie unieszczęśliwia. Marzyłam o rodzinie, a nie o roli służącej. I jeżeli Krzysztof się nie zmieni, odejdę. Lepiej być samej niż z kimś, kto cię nie docenia.
Ale gdzieś głęboko w sercu przez cały czas mam nadzieję. Może mama ma rację i to tylko „przyzwyczajanie się”? Może Krzysztof zrozumie, iż mnie traci, i zacznie się starać? Dałam sobie tydzień. jeżeli nic się nie zmieni, idę do prawnika. A póki co, trzymam się, choć każdy dzień z nim to walka. Patrzę na nasze zdjęcie ślubne i myślę: gdzie ten Krzysztof, który obiecywał mi szczęście? Jak mogłam się tak pomylić? Ale jedno wiem na pewno: zasługuję na więcej.