Truelove – recenzja serialu. Ciężar starości

popkulturowcy.pl 5 godzin temu

O tym, iż starość jest ciężka, nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Ciężkie, często nieuleczalne choroby odbierają chęci do życia choćby najbardziej niegdyś energicznym emerytom. Truelove opowiada właśnie o ciężarze starości i dylemacie, przed jakim stają bliscy.

Serial rozpoczyna się od pogrzebu, na którym spotyka się dawna paczka najlepszych przyjaciół, opłakujących jednego ze swojej grupy. Wśród nich są też Philippa i Ken – była detektyw i weteran wojenny. Po stypie przyjaciele lądują w barze i, po wielu kieliszkach alkoholu, zawierają pakt: jeżeli któreś z nich będzie ciężko chore, może zwrócić się do Philippy i Kena, którzy – na hasło Truelove – pomogą w popełnieniu samobójstwa. Początkowo dla wszystkich był to jedynie pijacki żart, jednak po kilku miesiącach do tej dwójki zgłasza się Tom, u którego wykryto ostatnie stadium raka.

Źródło: kadr z serialu

Sama nie wiem, czego się spodziewałam, rozpoczynając seans. Na pewno nie czegoś tak… ciężkiego. Myślałam, iż skoro to tylko sześć odcinków, to obejrzę je szybko. Nic bardziej mylnego. Aktorzy sprawili, iż miałam wrażenie, jakbym oglądała prawdziwą historię, w której ból miesza się z ulgą i ze śmiercią. To nie był miły i przyjemny seans, jednak uważam, iż potrzebny. Główni bohaterowie nie godzą się na śmierć w męczarniach, upokorzeniu i jako obciążenie dla bliskich. To prowadzi do szerszej dyskusji na temat wspomaganych samobójstw.

W Truelove przedstawiono dwa bardzo wyraźne przypadki: nieuleczalnej choroby nowotworowej w jej ostatnim stadium oraz rozwijającej się demencji. Różni je przede wszystkim to, iż pierwszy został potwierdzony licznymi, dokładnymi badaniami, natomiast w drugim od początku założono, iż diagnoza jest trafna – co doprowadziło do późniejszych tragedii.

Philippa i Ken stają przed niesamowicie ciężką decyzją: czy pomóc przyjaciołom odejść z tego świata (popełniając de facto zbrodnię), czy skazać ich na miesiące, a może lata życia w cierpieniu. Wydaje się, iż żadne rozwiązanie nie będzie dobre. Bohaterowie postanawiają działać w imię łączącej ich miłości, która w tym przypadku polega na skróceniu cierpienia bliskich. To jest ich własna definicja tego uczucia. Ufają sobie i żadne z nich nie bierze pod uwagę, iż diagnoza może być błędna. A przecież to nie jest coś, co można cofnąć.

Źródło: kadr z serialu

W rolach głównych wystąpili Lindsay Duncan oraz Clarke Peters. Dawno nic nie poruszyło mnie tak, jak ich gra aktorska. To było wręcz wirtuozerskie przełożenie na ekran uczuć i emocji miotających bohaterami. Dodatkowo ich postacie są pełne sprzeczności – zranili najbliższych, których jednak wciąż kochają. Są twardzi i chłodni, a jednocześnie buzują w nich uczucia, które trudno powstrzymać. Ten miks zupełnie sprzecznych ze sobą cech nie jest łatwy do ukazania, jednak Duncan i Peters to udźwignęli i stworzyli postaci w pełni spójne. Nie wiem, czy gdyby którekolwiek z nich zastąpić innym aktorem, serial wybrzmiałby we mnie tak mocno. Pięknie pokazany jest tu również wątek uczucia między bohaterami i tego, jak po latach ono powraca.

Na uwagę zasługuje też wątek młodej policjantki, Ayeshy, która podczas rutynowych czynności w sprawie śmierci Toma dostrzega pewne nieprawidłowości. Pokazuje to, jak bardzo starsi ludzie są ignorowani. Mimo wielu odkrytych przez kobietę poszlak, nikt nie traktuje jej słów na poważnie – żaden funkcjonariusz nie chce prowadzić tej sprawy, bo „staruszek zmarł i tyle”. Szczególnie zakończenie uwydatnia, jak dramatyczny wpływ na przyszłe wydarzenia może mieć społeczne marginalizowanie seniorów.

Truelove to naprawdę mocny serial. Skłania do wielu przemyśleń oraz pozostawia w widzu ślad, który gwałtownie nie zniknie. Nie nadaje się on do binge-watchingu, ale też nie wszystko musimy przyjmować w ekspresowym tempie. Czasem lepiej dać sobie czas na przemyślenia. I, jak nauczył mnie ten serial – na dokładną, potwierdzoną u kilku specjalistów diagnozę.


Źródło obrazka wyróżniającego: materiały promocyjne
Idź do oryginalnego materiału