**Dziwna sytuacja**
– Jak to twoja żona?
– W najprostszym znaczeniu. Przynajmniej prawnym, mogę choćby pieczątkę w dowodzie pokazać. Ślubu nie wzięłam ze sobą, wybacz – powiedziała kobieta, podtrzymując jedną ręką duży brzuch.
***
– Córeczko, wyjeżdżam w przyszłym tygodniu na zmianę, tam zasięg słaby, więc nie znikaj mi – powiedział Marek Kowalski.
– O kota się nie martw, przyjdę, nakarmię, żwirek wymienię – mruknęła Zosia, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Właśnie o kota… – zawahał się Marek. – Słuchaj, nie przemęczaj się. Po co masz jeździć przez pół miasta po pracy, żeby tylko jednego karmić? Sąsiadka z klatki obok, znam ją dobrze, będzie wpadać do Mruczka od czasu do czasu.
– Trochę się dziwnie zachowujesz, tato – zaśmiała się Zosia. – Twoja sąsiadka to chyba święta. I kota nakarmi, i do sklepu po mleko skoczy, i leki z apteki przyniesie. Miałeś szczęście.
– No właśnie, szczęście…
Markowi nagle zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Zmarszczył brwi, próbując myśleć o czymś innym, żeby nie zdradzić niepokoju. *„Nic nie podejrzewa, tylko żartuje”*, pomyślał.
…Marek z matką Zosi rozwiódł się siedem lat temu. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu stwierdzili, iż miłość minęła. Po rozmowie z córką od razu złożyli papiery, z czystym sumieniem. Zosia zaakceptowała decyzję rodziców, pod warunkiem, iż święta będą spędzać razem, jak zawsze. Wszystkim to odpowiadało.
– Więc jestem twoją sąsiadką? – uśmiechnęła się chytrze Anna.
– Nie wpadło mi nic lepszego… – spuścił wzrok zawstydzony Marek.
– Tak, nazwanie mnie żoną to jednak za duże wyzwanie, rozumiem.
– Aniu, nie gniewaj się.
– Jestem dorosła, Marek. Ale nie rozumiem, jak długo będziemy udawać, iż to wielka tajemnica!
– Nie wiem, naprawdę nie wiem! A jeżeli nie zrozumie? Pamiętam, jak była mała, bała się, iż któryś z nas odejdzie. Często pytała, czy jej nie zostawimy. Czuję, iż ją zdradzam.
– Słuchaj, nie wtrącam się w twoje relacje z córką, ale za dwa miesiące będziesz miał już dwie córki i trzeba podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie zmuszam cię do wyboru, broń Boże, ale jak zamierzasz ukrywać nowo narodzone dziecko?
– Jakoś to będzie! – powiedział zamyślony Marek, choć nie miał pojęcia, jak to rozwiązać.
Marka z Anną poznał zaraz po rozwodzie. Spotkał ją i od razu poczuł – *to ta*. Ale nie potrafił powiedzieć rodzinie, iż znalazł kogoś nowego. Bał się, iż Zosia się od niego odwróci, a była żona zacznie utrudniać mu kontakty z córką.
Najpierw martwił się, iż Anna jest od niego o dziesięć lat młodsza. Potem, iż wzięli ślub w tajemnicy. W końcu, iż Anna zaszła w ciążę. Ale termin porodu się zbliżał, a wraz z nim chwila, gdy prawda wyjdzie na jaw. *„Znajdę odpowiedni moment i wszystko wyjaśnię”*, pocieszał się.
Marek ukrywał przed Zosią, iż żyje z nową żoną. Unikał spotkań, odwiedzając córkę tylko w gościach lub na neutralnym gruncie. A Zosia, jak większość młodych, często drażniła się z ojcem o „tajemniczą sąsiadkę”.
Tamtego ranka, gdy ojciec wrócił ze zmiany, Zosia postanowiła zrobić mu niespodziankę. Ale nikt nie otworzył drzwi. Telefon też milczał. Zaniepokojona wyszła z klatki. Nie mogła się pomylić – tata pisał, iż jest na lotnisku. Kilka godzin lotu, po przylocie też dał znać: *„Wylądowałem, jadę do domu, wieczorem zadzwonię”*. A domu nie było. *„Dorosły człowiek, pewnie załatwia sprawy”*, pomyślała.
– Marka zawieźli do szpitala – obcy kobiecy głos przykuł uwagę Zosi.
– Co? Kiedy? Gdzie? – zaniepokoiła się.
Głos dochodził z okna na parterze. Sąsiadka opowiedziała, iż widziała, jak Marek wrócił z torbą, pewnie z wyjazdu. Po pół godziny przyjechało pogotowie.
– Z rozmów wynikało, iż do kardiologii. Nie wyglądał źle, wyszedł o własnych siłach. Na noszach nie był, to dobrze! – mówiła staruszka. – Od razu cię poznałam, często czekasz na taksówkę.
– Dawno go zabrali?
– Godzinę temu.
Zosia już nie słuchała. Drżała, nie wiedząc, gdzie szukać ojca, co się z nim dzieje. *Kardiologia to serce, ale on nigdy nie miał problemów z sercem!*
– Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie go zawieźli – podpowiedziała sąsiadka.
Zosia natychmiast zadzwoniła i drżącym głosem poprosiła o informacje. Po chwili dyspozytor podał nazwę szpitala. Zosia złapała taksówkę, walcząc z paniką. Telefon ojca wciąż był niedostępny.
– Powiedziano mi, iż przywieźli tu mojego ojca! – ledwo powstrzymując łzy, wykrztusiła Zosia.
– jeżeli już go przyjęli, sprawdzę. Kiedy przyjechał? – spokojnie zapytała recepcjonistka.
– Nie wiem. Pół godziny? Godzinę? Sąsiadka widziała… Proszę, pomóżcie.
– Poczekajcie, imię i nazwisko.
– Kowalski Marek, rocznik 1968.
– Zaczekajcie na korytarzu, sprawdzę.
Kobieta oddaliła się, dzwoniąc gdzieś. Po chwili wróciła.
– Jest na kardiologii. Nie ma odwiedzin, oddział zamknięty. jeżeli coś trzeba przekazać, może wyjść, jeżeli pozwolą. Albo pielęgniarki odbiorą. Godziny widzeń są na tablicy.
– Dziękuję!
Zosia wybiegła, szukając głównego wejścia. *„Skoro może wyjść, to nie jest źle”*, pocieszała się.
Nie zauważyła, jak znalazła się w holu, gdzie pielęgniarka, skrzywiwszy się, przypomniała, iż przyszła poza godzinami.
– Ojca dopiero przywieźli! Nie odbiera telefonu! Nie wiem, czy ma rzeczy, jedzenie, leki! Wpuśćcie mnie! – Zosia zaczęła krzyczeć.
Nagle ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Gdy się odwróciła, zamiast ochrony, zobaczyła kobietę w ciąży, kilka stars- Nie bój się, Zosiu, twój tata już lepiej, a teraz najważniejsze, żebyśmy razem o niego zadbali – powiedziała Anna, delikatnie ściskając jej dłoń.