„Transformers”, tomy 1–3 – Roboty z Cybertronu w szczytowej formie [RECENZJA]

filmawka.pl 1 dzień temu

Początki Transformers były skromne. Zaczęło się od japońskich zabawek przerobionych na amerykański rynek, do których wyprodukowano doskonale sprawdzającą się w latach 80. formę reklamy – serial animowany. Kreskówek, filmów aktorskich, komiksów i serii figurek w tej chwili jest jednak tak wiele, iż laikowi trudno stwierdzić, od czego powinien zacząć swoją przygodę z Autobotami i Deceptikonami. Wydawnictwo Skybound Entertainment – a za nim polskie Nagle! Comics – zdecydowało się więc na reset.

Zadanie obarczone ryzykiem rozgniewania wieloletnich fanów powierzono jednemu z najbardziej rozchwytywanych scenarzystów współczesnego komiksu, Danielowi Warrenowi Johnsonowi. Autorowi między innymi Z całej pety!, Murder Falcon, Wonder Woman: Martwa ziemia czy niewydanego jeszcze u nas – rozsławionego dzięki krążącym po mediach społecznościowych kadrom o antynazistowskim przesłaniu – Absolute Batman Annual. Co jednak równie istotne, fanowi Transformerów, który nie jest w tym uniwersum neofitą. Gdyby komuś potrzeba było dowodów, z łatwością znajdzie zdjęcia pokaźnej rozmiarów kolekcji figurek Optiumsa Prime’a stojącej w pracowni scenarzysty i rysownika. Nie mają jednak wyłącznie cieszyć oka, pełnią również funkcję praktyczną.

Strona z komiksu „Transformers” / Nagle! Comics

Liczni autorzy wspominali w przeszłości, jak wiele problemów sprawiało im rysowanie kanciastych postaci skonstruowanych na bazie sztywnych brył geometrycznych. Plastyczność Transformerów jest bardzo ograniczona, ale dokładne przestudiowanie ich anatomii na podstawie dostępnych pod ręką modeli pomogło Johnsonowi z jednej strony w oddaniu masywności i monumentalności robotycznych kosmitów, a z drugiej we wprawieniu ich w ruch tak, by prezentowały się wiarygodnie, a nie jak karatecy w kartonowych zbrojach. Do bohaterów o tak dużych gabarytach zdecydowanie lepiej niż wschodnie sztuki walki pasuje ulubiona dyscyplina autora – wrestling. Kiedy Optimus w jednej ze scen zadaje Starscreamowi clothesline, a później wykonuje piękny suples, wygląda to bez porównania bardziej wiarygodnie niż walki wręcz z czasów Transformers według Marvela.

Szkoda, iż od drugiego tomu Johnson skupia się wyłącznie na scenariuszu, ale obowiązki rysownika powierzono pochodzącemu z Wenezueli Jorgemu Coronie, który dość wiernie kontynuuje wizję poprzednika. Zarzucić mu można tylko tyle, iż zwiększył ekspresyjność mimik robotów, co niekiedy aż za bardzo upodabnia je do ludzi. Obydwaj za cel przyjęli natomiast zadowolenie najstarszej części publiczności i powrót do projektów przybyszy z Cybertronu z czasów Generation 1, czyli pierwszej animacji. Johnson taki wręcz postawił warunek Skybound przed podjęciem współpracy i to nie tylko ze względów sentymentalnych – Transformery po prostu nigdy nie wyglądały lepiej i bardziej przekonująco. To zresztą nie jedyny sposób, w jaki scenarzysta ułatwia czytelnikom zawieszenie niewiary.

Strona z komiksu „Transformers” / Nagle! Comics

W ponad czterdziestoletnią historię Transformers na stałe wpisały się niedorzeczne rozwiązania, które fani nauczyli się ignorować. Dwa główne przykłady to pojawiająca się znikąd przyczepa Optimusa, gdy ten zmienia się w ciężarówkę, i transformacja Megatrona w pistolet, który nagle wielokrotnie pomniejsza się i mieści w dłoni któregoś z pobratymców. Johnson nie dołączył jednak do poprzedników kontynuujących „tradycję” ze świadomością, iż nikt nie będzie zadawał pytań. Zmierzył się z kanonem, ale zamiast wycinać pomysły, nad którymi przed laty nikt się specjalnie nie zastanawiał, znalazł dla nich usprawiedliwienia. Imponujące jest szczególnie to dotyczące lidera Deceptikonów, który w trzecim tomie pokazał prawdziwe skutki dzierżenia go pod postacią broni. To on sprawuje kontrolę nad strzelcem (swoim „egzekutorem”) i powoli zatruwa jego umysł kipiącymi od nienawiści machinacjami. Świeża perspektywa, na którą choćby najbardziej zatwardziali fani dawnych animacji i komiksów nie mogą się gniewać.

Nowszą i starszą publiczność najpewniej połączy również euforia z podniesienia stopnia realizmu do poziomu wyższego niż po komiksie o wielkich robotach-kosmitach, można by się spodziewać, ale nie na tyle, by zabrakło miejsca na odrobinę przerysowanego, kontrolowanego absurdu. Transformery nie zostały tutaj przedstawione jako po prostu powiększeni ludzie, tylko nieprzystosowani do otoczenia obcy, ale też jako istoty czujące i złożone. Dobrze pokazuje to scena, w której Optimus Prime zachwyca się ziemską przyrodą i przypadkiem rozdeptuje sarnę – z jego perspektywy nie większą niż robak dla człowieka. Natychmiast robi się mu żal przypadkowej ofiary i nie może się nadziwić, jak krucha jest nasza planeta. Bardziej autentyczna jest w dodatku nienawiść rozpalająca konflikt dwóch głównych cybertrońskich frakcji. W latach 80. wystarczyło ustawić naprzeciw siebie zwaśnione obozy i dać im powód do walki, tutaj pozostało niechęć na poziomie czysto emocjonalnym. Wyrażana nienawistnymi okrzykami pokroju: „Autobocka świnia”, które wywołują bezwiedne skojarzenia z konfliktami znanymi nam na co dzień i ich konfrontacyjnym językiem.

Strona z komiksu „Transformers” / Nagle! Comics


Bardziej przekonujące wydają się choćby kadry z transformacjami. W wersji Skybound/Nagle! nieco groteskowe, ukazujące przemianę zamrożoną w czasie w procesie przebiegającym zwykle tak błyskawicznie (albo całkowicie pozostawionym poza zasięgiem wzroku), iż nie sposób prześledzić jego przebiegu. Transformers uchwycony pomiędzy swoimi dwoma stabilnymi kształtami niespodziewanie zaczyna przypominać postać z cyber body horroru, a to nie jedyne momenty, kiedy pojawiają się elementy grozy. Wyczuwalne są także w stopniowym wprowadzaniu postaci Megtrona – przedstawionej niemal jak miejska legenda w pierwszym tomie i przytłaczającej posturą i potęgą w trzecim. W czasie gdy stanowi majaczącą w oddali, nieuchronnie zbliżającą się katastrofę, pierwsze skrzypce odgrywa z kolei samozwańczy nowy lider Deceptikonów – Starscream, u którego podobnych subtelności próżno szukać.

W jego wykonaniu na subtelności miejsca nie ma, a scena, w której gołymi, mechanicznymi dłońmi miażdży człowieka, dla niektórych czytelników może być wręcz szokująca. Blisko cztery dekady temu The Transformers: The Movie zaserwował całemu pokoleniu traumę, bezpowrotnie uśmiercając kilku kluczowych bohaterów, ale choćby w tej pełnometrażowej animacji twórcy nie posunęli się aż tak daleko. Dla Johnsona musiała stanowić zresztą jedną z głównych inspiracji, bo on również nie żywi sentymentu do nikogo i pozbywa się kultowych robotów bez skrupułów. Ewidentnie nie rozpisał planu działania na ciągnącą się latami serię, skupił się na intensywnej historii, w której nikt nie jest bezpieczny. Jak w Grze o tron albo Walking Dead. Wzburzanie odbiorców nie jest przy tym celem samym w sobie. Pobudki każdej postaci zostały dobrze umotywowane. Po trzecim tomie choćby na psychopatycznego Starscreama trzeba spojrzeć inaczej.

Strona z komiksu „Transformers” / Nagle! Comics

Wszystkiemu, co cybertrońskie, scenarzysta oddaje hołd bez czołobitności i rozwija w interesującym kierunku. Prawdziwym testem w Transformersach zawsze jest jednak przedstawienie słabego, ludzkiego ogniwa. Reprezentanci naszej rasy często sprawiają wrażenie dodanych na siłę, pozbawionych charakteru i zwyczajnie nudnych. Johnson nie poskąpił im jednak tożsamości i zamiast jako irytujących słabeuszy, których nieustannie trzeba ratować z tarapatów, pokazał ich w istotnych dla fabuły rolach. To wyczyn tym bardziej imponujący, iż całość trzeba było wpasować w szerszy kontekst Uniwersum Energonu współdzielonego z G.I. Joe i Void Rivals.

W długiej historii Transformers więcej było porażek niż sukcesów, ale kto stracił nadzieję albo miał wątpliwości co do tego, czy warto w ten świat wchodzić, powinien po komiks Daniela Warrena Johnsona sięgnąć. Pierwsze sezony animacji stanowią niedościgły wzór i inspirację, które w połączeniu z nostalgią pozostają nieśmiertelne, to jednak właśnie w tym komiksie rozgrywają się najciekawsze, najbardziej złożone i kipiące od emocji wydarzenia w całej historii Autobotów i Deceptikonów.

Korekta: Oliwia Kramek

Idź do oryginalnego materiału