Magdalena Tutka wyjechała z kraju w 2011 roku. Krótko po przyjeździe do Norwegii zauważyła, iż ma potrzebę, by na nowo odpowiedzieć sobie na pytanie "kim jestem?". W nowym kontekście kulturowym, w nowym otoczeniu. Wszyscy poznani na miejscu Polacy mieli podobną potrzebę, odczuwali głód polskiej kultury. Akurat w tym czasie pisała pracę doktorską na temat dylematów tożsamości wyrażonej poprzez film w kulturze postjugosłowiańskiej. Doszła do wniosku, iż jest to ważne nie tylko na poziomie dysertacji naukowych, ale też na poziomie codziennego życia.
Frustracje i konstruktywne strategie
- Dystans geograficzny jest znikomy, tym bardziej przy dzisiejszych połączeniach lotniczych, mamy dwa, a choćby trzy loty dziennie z Polski do Oslo - podkreśla Magdalena. - Dystans kulturowy też wydaje się z początku mały, jesteśmy przecież w Europie, należymy do Schengen. Po czym okazuje się, iż w życiu codziennym napotykamy więcej różnic niż być może początkowo spodziewaliśmy się napotkać. Zauważenie tego jest naturalnym procesem. Dziwne, gdybyśmy takich dylematów nie mieli.Reklama
Według Magdaleny zderzenie z nową kulturą może przybrać dwie formy. Albo frustracji i trudności z odnalezieniem się w nowym miejscu. Albo działania dzięki konstruktywnych strategii. Każdy musi to sobie wypracować na własną rękę.
Gdy zamieszkała w Norwegii zaczęto konsekwentnie wymagać języka norweskiego na rynku pracy. Polacy, którzy wcześniej przyjeżdżali tam ze względów zarobkowych, nie musieli się borykać z takim wymogiem. Można było jechać na przysłowiowe "truskawki" i nie znać ani słowa.
Jak duże są różnice kulturowe? Norwegowie mają inne podejście do przestrzeni, jaką każdy rezerwuje dla siebie. Są też mistrzami odpoczynku w plenerze. Do wykształcenia takich wzorców kulturowych z pewnością przyczyniła się geografia kraju. Jednocześnie mówią krótszymi zdaniami, kondensują myśli, co nie występuje w języku polskim, który jest bardziej rozłożysty i zawiera większy repertuar słów.
Wkrótce po wyjeździe Magdaleny do Norwegii uzyskała ona szansę na stworzenie projektu, w którym kino i inne rodzaje sztuk mogłyby pomóc w zaspokojeniu tej potrzeby. Na starcie zaangażowali się Fundacja HumanDOC, Związek Polaków we Fredrikstad i Fredrikstad kino. Dzięki temu w 2014 roku powstał festiwal Polske filmdager, czyli Polskie Dni Filmowe. Od drugiej edycji impreza stała się w pełni niezależną działalnością non profit, finansowaną głównie z dotacji norweskich i realizowaną przy wsparciu Ambasady RP w Oslo. Na stronie festiwalu można przeczytać, iż inicjatywa narodziła się z potrzeby promocji Polski i polskich wartości kulturowych, jak również pogłębienia dialogu kultur w Norwegii. Organizatorzy pielęgnują rodzimą kulturę również z myślą o dzieciach polskich imigrantów.
Tożsamość może być rzeczą hybrydową
W Norwegii mieszka około 125 tys. Polaków, co czyni ich największą mniejszością narodową w kraju. Do tego trzeba doliczyć osoby, które pracują sezonowo. Od czasu pandemii wzmocniły się więzi między polonijnymi organizacjami. W Norwegii działają m.in. polskie portale informacyjne, polskie Radio Wataha i gazeta Razem Norge, podejmowanych jest sporo inicjatyw kulturalnych, które mają zaciekawić Norwegów polską tożsamością i wzmacniać ją wśród rodaków. istotną rolę spełnia projekt "Polski Dialog", który udziela bezpłatnej informacji i poradnictwa Polakom i Polkom w Norwegii oraz zrzesza działaczy polonijnych. Organizacja ogłosiła, iż priorytetem na 2025 r. są sprawy dotyczące dyskryminacji i rasizmu.
Dwa lata temu nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazał się reportaż "Nie jestem twoim Polakiem" Ewy Sapieżyńskiej. Autorka opisała w niej własną historię emigracji, ponadto rozmawiała z wieloma osobami, które przez ostatnie lata przeprowadziły się z Polski do Norwegii - artystami, budowlańcami, naukowcami, himalaistami. To opowieść o migracji, o uprzedzeniach i rasizmie, o prawach pracowniczych.
"W wiadomościach i serialach telewizyjnych pokazuje się dość jednostronny obraz Polaków: głównie jako tych okupujących doły drabiny płacowej, rymujących 'katolik' z 'alkoholik'. Jako najniższą warstwę społeczną w kraju, który lubi nazywać się 'bezklasowym'" - pisała Sapieżyńska. - "Była dziennikarka jednej z norweskich gazet opowiadała mi, jak zlecono jej zrobienie reportażu o Polsce w przededniu naszego wejścia do Unii. Redaktor naczelny zapytał ją po powrocie, dlaczego wśród zdjęć nie ma portretów kierowców ciężarówek i prostytutek w ciemnych zaułkach. I jak to możliwe, iż młodzież, z którą przeprowadziła wywiady, zdaje się marzyć o tym samym, co ich norwescy rówieśnicy. Dziennikarka musiała wyjaśniać, iż na tym właśnie polegał sens jej reportażu. Że być może nie różnimy się tak bardzo, jak nam się wydaje".
Magdalena nie ukrywa, iż problem istnieje, ale nie przypisywałaby go jedynie Norwegom. Według niej chodzi o ogólny mechanizm społeczny, polegający na lęku przed "innym", "obcym", "nieznanym", o którym pisał m.in. Erich Fromm. Dlatego też często powtarza: jest wyzwaniem być Polakiem w Polsce i również jest wyzwaniem być Polakiem w Norwegii.
- System norweski nie wyróżnia się pozytywnie i wcale nie jest gwarancją raju dla przybyszy, jak mogłoby się wydawać - komentuje Magdalena. - Przez długi czas nie było możliwe uzyskanie podwójnego obywatelstwa, choćby dla dziecka urodzonego w Norwegii. Można było je uzyskać, jedynie zrzekając się swojego własnego. Nie było tak jak w Anglii, aby moi synowie mieli obywatelstwo norweskie i polskie jednocześnie. Istnieją badania nad dwujęzycznymi dziećmi, które pokazują, iż ich przynależność kulturowa działa na zasadzie gradacji. To nie jest tak, iż jest się tylko Polakiem albo Norwegiem; rozłożenie tych proporcji jest najczęściej procentowe i kontekstowe. Nie trzeba niczego wybierać ani wartościować. Akurat moi synowe czuli się zawsze Polakami, ale tożsamość może być rzeczą hybrydową i jest przede wszystkim procesem.
Aby otrzymać norweskie obywatelstwo trzeba zdać dwa egzaminy: z języka norweskiego oraz z wiedzy o społeczeństwie. Niedawno w norweskiej telewizji pojawił się reportaż o Angliku, który od ponad czterdziestu lat mieszka w Norwegii, ma tam żonę, dzieci i wnuki, a ponadto naucza języka norweskiego w szkole. Bez względu na to musiał podejść do egzaminu.
Na norweskim rynku pracy oraz w systemie szkolnym mówi się o multikulturowości oraz otwartości na mniejszości narodowe i seksualne jako priorytecie, ale niekoniecznie jest to praktykowane równie dokładnie w życiu codziennym. Od lat krytykowane są działania urzędników pracujących w instytucji Barnevernet, czyli urzędzie ochrony ds. praw dziecka w Norwegii, który kontroluje proces wychowawczy dzieci. Pojawiają się głosy, iż niektórzy urzędnicy odnoszą się do dzieci imigrantów w sposób, który nosi znamiona dyskryminacji na tle rasowym, narodowościowym i religijnym. Nieopatrzna interpretacja przepisów prowadzi do wielu dramatów. Wszystko zależy od kontekstu i od konkretnych osób. Jak podkreśla Magdalena, trudno przypisać te sytuacje całemu systemowi, a tym bardziej narodowi, warto jednak zabiegać o zmianę tego, co ewidentnie nie działa.
Rolą mniejszości jest aktywne zabieranie głosu
Według Magdaleny wzajemna ciekawość jest jedyną drogą, by poznać się bliżej i budować międzykulturowy szacunek. By sprawdzić, co jest podobne, a co jest różne; gdzie znajdują się wspólne obszary, w których można się spotkać, a gdzie różnice, z których można uczyć się od siebie wzajemnie. Sama nazywa to eksploracją potencjału różnic kulturowych. Niestety, tego potencjału nie wykorzystuje się w Norwegii, szczególnie na rynku pracy. Nie ma dość wiedzy na temat kultur, mentalności, potrzeb i oczekiwań innych nacji w sferze życia społecznego.
- Dlatego rolą mniejszości jest aktywne zabieranie głosu, aby mieć wpływ na otaczającą nas rzeczywistość - podkreśla Magdalena. - jeżeli nie zadamy sobie pytania "kim jesteśmy?", to nie mamy od czego zacząć. Dlatego też nasz festiwal zaczęliśmy od postawienia tego pytania. Pragnęliśmy też bardzo, aby język polski był obecny w przestrzeni publicznej w Norwegii. Któż inny miałby o to zadbać, jak nie my, Polacy?
Od pierwszej edycji impreza miała formułę dwujęzyczną (polsko-norweską). Przez dwanaście lat organizatorzy prezentują polski film, polską muzykę, literaturę i sztuki wizualne, starając się dotrzeć do Polaków i Norwegów, którzy są ciekawi polskiego dziedzictwa kulturowego. Wielu seniorów w czasach młodości chodziło do kina na filmy Kieślowskiego i Polańskiego. Festiwal jest przestrzenią spotkań osób o odmiennym pochodzeniu z Norwegami. Ekipę pracującą przy wydarzeniu tworzą głównie Polacy, ściśle współpracujący z norweskimi specjalistami z branży kinowej i muzycznej. Przez festiwal przewinęło się jednak całe grono osób pochodzących z różnych innych krajów, m.in. z Francji, Węgier, Grecji, Litwy, Serbii, Ukrainy, Finlandii, a także Meksyku, USA i Erytrei.
W tym roku w programie znalazły się różnorodne wydarzenia filmowe, m.in. pokaz specjalny "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy, a także projekcje "Jesteś bogiem" Leszka Dawida, "Zupy nic" Kingi Dębskiej oraz "Prawdziwego bólu" Jesse'ego Eisenberga. Festiwal promuje również sztukę lokalnych polskich artystów, tegoroczną edycję uświetni wystawa fotografii Łukasza Bielawskiego mieszkającego w Moss z wernisażem, który odbędzie się 11 października.
Uczestników przywita polskie Trio+ i rozbawi stand up Urszuli Konarzewski z Oslo. Motyw przewodni to "pejzaże polskich miast", które odmalowała twórczyni scenografii Monika Feherpataky z Oslo. W sobotni wieczór scenę we Fredrikstad kino zapełni również galeria artystów z Polski - Kolegium Muzyki Ewengelickiej z Espenem Th. Gransethem, Trio "La Polaca" Magdaleny Lechowskiej oraz duo Marson & Mielcar Junior. W czwartek, 16 października na scenie Cosmopolite w Oslo wystąpi Wojtek Mazolewski z kwintetem. Całości dopełni recital krakowskiej grupy A-ZGRAYA w Siggerud (17 października).
Festiwal ma to szczęście, iż współpracuje z Kinem we Fredrikstad, piętnastokrotnym zdobywcą tytułu najlepszego kina w Norwegii. W 2017 r. do grona partnerów festiwalu dołączyła prestiżowa Fundacja Cosmopolite Scene w Oslo, dzięki której finał Polske filmdager odbywa się zawsze w stolicy Norwegii.
Zależy nam na odwracaniu stereotypów
Fredrikstad, w którym odbywa się festiwal, to miasto leżące na południe od Oslo, przy ujściu rzeki Glommy do Zatoki Sørland, w pobliżu malowniczego archipelagu Hvaler. Co ciekawe, to najbardziej nasłonecznione miejsce w Norwegii. Miasto zostało założone w XVI w. przez króla Fryderyka II Oldenburga, stąd jego nazwa. Fredrikstad to w oczach Norwegów duże miasto, siódme co wielkości w kraju. Jest fortecą, dlatego w polskich oczach może przypominać Zamość - rodzinne miasto Magdaleny, choć nie da się porównać smaku lokalnego łososia z żadnym innym. Gminę zamieszkuje ponad 80 tys. ludzi. Gamlebyen, czyli tamtejsze stare miasto, jest uznawane za skarb północnej Europy. Zachowały się tam oryginalne fortyfikacje i renesansowy kompleks zabudowań z XVI wieku.
- Koszty lotów do Oslo jesienią są znikome, dlatego równie serdecznie na nasz festiwal zapraszamy Polaków zamieszkałych w Polsce - dodaje Magdalena. - Niesamowitym przeżyciem jest usłyszeć własny język ojczysty w dwukulturowym, dwujęzycznym kontekście na sali kinowej, gdzie rozmawiamy o sztuce i po polsku, i po norwesku. Zależy nam na odkręcaniu, na odwracaniu stereotypów i poszukiwaniu autentycznej wersji siebie. Warto być aktywnym i wyrażać swój głos. Bo nikt za nas tego nie zrobi ani w naszym, ani w cudzym kraju tym bardziej.