Gigantyczny budżet. Świetni aktorzy. Dobra historia. Czy coś tu może pójść nie tak? Szanse są małe, ale Those About to Die je wykorzystało. Niemalże wszystko, co twórcy mogli zepsuć, zepsuli. Nie było to proste, ale w sumie to chyba trzeba docenić ich talent, prawda?
Akcja Those About to Die rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Jak wiemy z lekcji historii, wszystkim przyświecało wtedy hasło chleba i igrzysk. Wiedzieli to też twórcy, którzy postanowili stworzyć historię o… chyba wszystkim. Mamy tu wyścigi rydwanów, gladiatorów, niewolnictwo, walkę o władzę, lwy, intrygi i generalnie, co tylko przyjdzie nam do głowy – pewnie tam jest.
Fabuła
Serial kręci się wokół wyścigów rydwanów, walk gladiatorów, zakładów i tych, którzy za tym stoją. W wyścigach udział biorą 4 panujące w mieście frakcje: niebieska, czerwona, biała i zielona. Poznajemy postać plebejusza – Tenaxa, która stoi za obstawianiem walk, oraz Skorpiusza – najlepszego woźnicy w Rzymie. Przy wsparciu syna cesarza Wespazjana, Domicjana, postanawiają założyć nową frakcję – złotych. Jest to o tyle nietypowe, iż wszystkie pozostałe należą do patrycjuszy pochodzących ze znamienitych rodów, a ta należałaby do dorobkiewiczów. Konie postanowili kupić od 3 hiszpańskich braci, co jest istotne w kontekście późniejszych rozważań.
Kolejnym przedstawionym w Those About to Die wątkiem jest walka Cali o wolność jej dzieci, które zostały wzięte do niewoli i wywiezione do Rzymu. Syn został gladiatorem, a córki sprzedano. Cala wyrusza w podróż za nimi i stara się ze wszystkich sił ich uratować. Aby osiągnąć ten cel, podejmuje pracę u wspomnianego Tenaxa, gdzie niewolnicą jest jej starsza córka.
W tym samym czasie wszyscy zdają sobie sprawę, iż dni cesarza są policzone i niedługo umrze, a jeden z jego synów zasiądzie na cesarskim tronie. Będzie to albo żołnierz i strateg, starszy Tytus (uważany też za pogromcę Jerozolimy i będący w nieformalnym związku z judejską księżniczką), lub jego młodszy brat, urodzony mówca i polityk, Domicjan. Ten drugi przez całe życie czuł się niedowartościowany, a iż przy tym cierpi na megalomanię, daje nam to niebezpiecznego i sfrustrowanego człowieka. W samym Rzymie realizowane są zamieszki spowodowane opóźnieniami w dostawie zboża. Cesarz urządza więc igrzyska, aby chociaż trochę uspokoić lud.
Pozytywy
Jak widać – dzieje się dużo. Wszystkie wątki przeplatają się ze sobą i tworzą niezwykle interesujący miks. Intrygi, kłamstwa, wyścigi. Do tego jeszcze naprawdę zaawansowane CGI, które wprawdzie wygląda trochę jak w grze komputerowej, ale pokazuje nam starożytny Rzym w całej okazałości.
Do tego gra aktorska – naprawdę trzyma poziom. Szkoda, iż Anthony Hopkins zagrał tylko w kilku odcinkach, ale też w jego przypadku nie była to rola życia. W przeciwieństwie do grającego Domicjana JoJo Macari. Aktor rewelacyjnie wcielił się w rolę, budząc w widzu odczucia podobne do tych, jakie wzbudzał Jeoffrey z Gry o tron. Całą sobą nienawidziłam tego bohatera, jego mimika przyprawiała mnie o dreszcz, a w myślach krzyczałam: Tytus, nie ufaj mu, wystarczy na niego spojrzeć!. JoJo Macari błyszczał zdecydowanie najjaśniej i zdominował pozostałych aktorów.
Co poszło nie tak?
Czemu więc narzekam, skoro tyle mi się podobało? Wydawało mi się zawsze, iż aby stworzyć serial osadzony w historycznych realiach, trzeba przeczytać więcej niż jedną stronę na Wikipedii. Jak widać, twórcy Those About to Die byli innego zdania. Weźmy na przykład pokazy w teatrze z końcowych odcinków: kobiety nie mogły w nim występować, a role żeńskie odgrywali przebrani mężczyźni. Ale nie w tym uniwersum. Widzimy imponujące wyginanie ciał przez mocno pomalowane i mocno roznegliżowane kobiety. Tego typu nieścisłości jest sporo i normalnie pewnie bym przymknęła na nie oko, jednak to nie jest mój jedyny zarzut.
Cały wątek Cali. Umówmy się: to nie były czasy, gdy specjalnie wielu ludzi czytało i pisało. Rozumiem, iż Cala jako handlarka przyprawami umiała się porozumieć w różnych językach w sprawach dotyczących handlu. Kobieta jednak rozmawiała płynnie na każdy temat w 5 czy 6 językach, a także płynnie w nich czytała, prawdopodobnie też pisała (na pewno wiemy tylko o łacinie). Do tego umiała oszukać każdego i walczyła lepiej niż niejeden mężczyzna. Mamy więc sytuację, w której zwykła handlarka przyprawami z małej afrykańskiej mieściny, jak tylko przyjeżdża do Rzymu, zaczyna rozstawiać najgroźniejszych ludzi w mieście po kątach.
Co ciekawe, jej córki, które były niewolnicami, mogły się swobodnie poruszać po mieście i bez przeszkód spotykać i rozmawiać z każdym. Nie były też w żaden sposób oznakowane (historycznie niewolnicy musieli zostać w jakiś sposób naznaczeni). Czemu więc nie uciekły same? Nie wiem. Tym bardziej, iż życie ich brata nie było od nich zależne.
W straży rzymskiej na pewno nie roiło się od uczonych. Jednak pokazywanie strażników największego mocarstwa na świecie w tamtym okresie jako zwykłych przygłupów jest trochę nie okej. Bez problemu każdy mógł ich oszukać albo przechytrzyć w jakiś „wysublimowany” sposób, na przykład rzucając kamieniem. Wtedy calutka straż się na nim skupiała, a nasi sprytni bohaterowie mogli koło nich przemknąć.
Ogólnie Rzymianie pokazywani zostali jako tacy, co tylko mówią o tym, jaki Rzym jest super, i jako okrutnicy dla wszystkich innych. Na pewno w rzeczywistości czuli się lepsi i nie traktowali niewolników jak równych sobie, jednak to właśnie ci drudzy byli pokazani jako prawdziwa siła Rzymu i to oni potrafili zakręcić sobie tych głupich Rzymian wokół palca, i sterować nimi jak marionetkami.
Część scen była też niesamowicie infantylizowana i odbierała im powagę. Weźmy jeden z wyścigów rydwanów. Wtedy po raz pierwszy hiszpańskie konie brały w nich udział, a jeden ze stajennych, mający z nimi najbliższą relację, obserwował wszystko z boku. Jest dynamika, jest energia. Jest myśl Hiszpana „Dasz radę”, która jakimś cudem dociera do zwierzęcia… no i ono daje radę. Albo walka gladiatorów, w której walczy syn Cali, i podczas naprawdę dramatycznej sceny nagle w tle rozbrzmiewa jej głos, jakby sama bogini przemówiła. W sumie patrząc na jej wcześniej wspomniane super moce – może nią była?
Same te odtworzone myśli mooooże nie byłyby tak złe, gdyby nie polska wersja językowa, a konkretniej dubbing. Sama ta forma mnie zdziwiła, bo o ile w niemieckich produkcjach jest to normalne, tak w Polsce wolimy słyszeć beznamiętny głos lektora, a w tle emocje aktorów. Nie tym razem. Dodatkowo wzięto dubbingerów, którzy chyba podkładali głosy w bajkach, bo zamykając oczy, miałam jakieś przebłyski scen, w których je słyszałam. Przez to choćby najpoważniejsza rozmowa brzmiała po prostu sztucznie.
No i też sama ilość wątków. Wymieniłam tylko te główne, jednak pozostaje ich wciąż wiele (np. Antoniny i Marsusza czy izraelskiej księżniczki). Ma się wrażenie, jakby 3 sezony ktoś chciał zmieścić w 10 odcinkach, przez co panuje chaos, a końcowo trzeba się naprawdę chwilę zastanowić, żeby móc powiedzieć, o czym tak adekwatnie to było.
Podsumowanie
Those About to Die zainspirowała powieść The Way of the Gladiator autorstwa Daniela P. Mannixa. Ta sama, dzięki której powstał dobrze nam znany Gladiator. Przez to tym bardziej miałam wysokie oczekiwania co do samej produkcji i tym bardziej dziwi tak słabe wykonanie.
Twórcy bardzo chcą zrobić z tego serial na wzór Gry o Tron. I chyba chcą aż za bardzo, bo kompletnie im to nie wychodzi. I to jest w tym wszystkim chyba najgorsze. Wszyscy chcą, żeby to było coś naprawdę WOW, a jedyne WOW, jakie jest w tym przypadku, to gdy chce się powiedzieć: wow, jakie to słabe…
Those About to Die ma ogromny, niewykorzystany potencjał. Sama historia tak naprawdę mnie wciągnęła, jednak ilość mankamentów i absurdów jest po prostu zbyt przytłaczająca. Szczerze mówiąc, jestem nie tylko zawiedziona, ale zwyczajnie jest mi przykro. Nie sądziłam, iż kiedykolwiek oglądanie czegoś z moim ukochanym antykiem w tle sprawi mi tyle zawodu.