Thomas Bernhard na skuterze

krytykapolityczna.pl 7 miesięcy temu

Reading Stars (Czytając(e) gwiazdy) z tym przewrotnym tytułem nowej serii wydawniczej jesienią 2004 roku szerzej nieznana zurychska oficyna readINC chciała wypłynąć na szerokie wody raczkującego rynku audiobooków. Koncepcją Reading Stars miało być zaangażowanie znanych gwiazd estrady do podzielenia się swoją ulubioną literaturą z szeroką publicznością. Tylna okładka płyty CD, parafrazując Iwaszkiewicza, zachęcała: „Powiedz mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś” (org. „Sage mir, was Du liest und ich sage Dir, wer Du bist”, tłum. moje).

Mimo ambitnych planów przedsięwzięcie okazało się fiaskiem i seria ostatecznie doczekała tylko jednej odsłony. H.P. Baxxter liest Erzählungen von Thomas Bernhard to zbiór kilkunastu krótkich form prozatorskich Austriaka wydanych w Polsce głównie w tomie Zdarzenia. Naśladowca Głosów (Od Do, 2020, przeł. Sława Lisiecka i in.), czytanych przez frontmana niemieckiego zespołu Scooter, Hansa Petera Geerdesa, znanego właśnie jako H.P. Baxxter.

Scooter i Bernhard? Czy takie zestawienie szkaluje Wielkiego Pisarza? Czy lektorem nie mógł być aktor z Burgtheater? A jeżeli już ktoś związany z muzyką, to dlaczego nie Stockhausen („epigon Weberna”, jak prawdopodobnie powiedziałby narrator Wycinki) albo jakiś doceniony kompozytor pop-poważki. Może Hans Zimmer albo chociaż Max Richter? Nie. Wydawca postawił na wykonawcę, który sprzedał kilkadziesiąt milionów płyt na świecie, jego single osiągały szczyty list przebojów w wielu krajach, ale jednak był kojarzony nie tyle z kulturą masową, ile z jej najniższą kastą. I dobrze.

Nawet jeżeli z perspektywy czasu był to nieudany ruch marketingowy, to nie dlatego, iż Geerdes był niegodny mierzyć się z Wielką Sztuką. Problem leżał po stronie konsumenta, który w 2004 roku nie był jeszcze obarczony bagażem postironii ery późnego internetu, pozwalającym się zmierzyć z tym, wbrew pozorom, sympatycznym i niepozbawionym szczerych intencji popularyzacji wartościowej literatury, produktem. Przekonajmy się zatem, czy jesteśmy na to gotowi 20 lat później.

Okładka audiobooka „H.P. Baxxter liest Erzählungen von Thomas Bernhard”.

Wymazywanie historii niemieckiej muzyki

Zanim oprę się pokusie wiwisekcji tego spektakularnego zderzenia kultur i zacytowania Adorno, Benjamina i Dystynkcji Bourdieu, nakreślę istotne elementy kontekstu kulturowego dla młodszych lub bardziej klasycznie wykształconych czytelników. W listopadzie 2004 roku, gdy ukazał się audiobook Baxxtera, zespół Scooter miał za sobą ponad 10 lat kariery i właśnie wydał dziesiątą długogrającą płytę pt. Mind the Gap. Każdy, kto przeżył lata 90., znał How Much is the Fish? czy Move Your Ass!, a popularność poza ojczyzną była porównywalna z Modern Talking w latach 80.

W marcu 2004 Scooter wystąpił w niemieckich preselekcjach Eurowizji – Germany 12 Points!, gdzie zajął drugie miejsce i ostatecznie do Stambułu nie pojechał. H.P. Baxxter z zespołem zaprezentowali utwór Jigga Jigga!, którego druga zwrotka, w zamierzeniu autotematyczna, mogłaby równie dobrze opowiadać o życiu i twórczości Thomasa Bernharda:

If you love me or you hate me
I don’t give a damn
If you really think you’re ready
So let me see your hands
Everybody knows we got the floorfiller
I am the mic driller
Here is the bass killer
Yeah

W (niezbyt pochlebnej) recenzji audiobooka H.P. Baxxtera dla „Die Tageszeitung” Max Dax nawiązuje do eurowizyjnego występu grupy jako do „wymazywania historii niemieckiej muzyki” („Auslöschung der deutschen Musikgeschichte”).

Sam nigdy nie byłem fanem zespołu Scooter, ale nie daję przyzwolenia na takie stawianie sprawy. Jasne, Scooter to nie Kraftwerk, Tangerine Dream, Can czy Neu!, choćby jeżeli ograniczyć się do niemieckich pionierów muzyki elektronicznej. Ale nie mam wątpliwości, iż z dwojga złego sam Bernhard wybrałby radosny nihilizm Scootera zamiast podlanej znienawidzonym narodowo-socjalistycznym sosem, równie popularnej i dobrze sprzedającej się muzyki z nurtów Schlager- i Volksmusik.

Zestawienie Bernharda i Baxxtera jest, naturalnie, szokujące, jeżeli przyjąć optykę znawcy literatury, który związki twórczość autora Wymazywania z muzyką widzi wyłącznie przez pryzmat bohaterów lub tematów jego dzieł. jeżeli Bernhard to Schubert (Kwintet Pstrąg w Sile Przyzwyczajenia), Mendelssohn (przedmiot rozprawy bohatera Betonu), ewentualnie Glenn Gould wykonujący Wariacje Goldbergowskie w Przegranym (notabene, bohater kilka mający wspólnego z prawdziwym Gouldem).

Jak doszło do połączenia tych dwóch odległych rzekomo światów, wyjaśnił wydawca serii w książeczce do płyty: „Bernhard jest gwiazdą, mitem, szalonym geniuszem niezłomnym w swoim lirycznym radykalizmie. Jego poezję, prozę i sztuki kocha się albo nienawidzi. […] Lektor (Baxxter) też jest gwiazdą, na swój sposób równie radykalną, co konsekwentną, owianą złą sławą, ale odnoszącą sukcesy, mimo iż nie każdy go kocha. Nie będzie przesadą stwierdzić, iż H.P. Baxxter jest (prawie) tak samo kochany jak znienawidzony – tak czy nie?”.

Radykalizm i skłonność do polaryzowania odbiorców to tylko jeden z tropów. Drugi, nad którym pochylę się na dłużej, nakreśla sam H.P. Baxxter w wywiadzie dla „Die Presse” z 2014 roku:

„Die Presse”: Co pana fascynuje w Thomasie Bernhardzie?

H.P. Baxxter: Thomas Bernhard jest dla mnie artystą języka, jakiego nigdzie indziej nie można znaleźć. Te konstrukcje zdaniowe i ta siła słów. Że czasami przy czytaniu śmiech grzęźnie w gardle albo iż wiele na pierwszy rzut oka szokuje, ale i tak trzeba się śmiać. Jedyny w swoim rodzaju.

Life can be hard, but Scooter is harder

O ile podłoże językowe śmieszności u Bernharda jest najczęściej wynikiem repetycji, hiperbolizacji i tendencji narratora do popadania w słowotok, o tyle Baxxter wokalista osiągnął mistrzostwo w oszczędnym operowaniu słowem. Intensywność Bernhardowskiej frazy rezonuje z sięgającymi niekiedy 180 uderzeń na minutę happy-hardcorowymi beatami Scootera, ale to nie warstwa rytmiczna w głównej mierze decyduje o groteskowości utworów niemieckiego zespołu. Jak zwrócił uwagę Jarek Szubrycht: „Scooter bierze fanów siłą zniewalającą intensywnością, głośnością, wgryzającym się w mózg banałem melodii oraz nonsensem tekstów. Czy raczej pojedynczych linijek, które nie niosą żadnego konkretnego przekazu, mają za zadanie rozbawić, wryć się w pamięć i domagać powtórzeń w nieskończoność”.

Mimo przytomnej analizy Szubrychta (nie)zamierzony komizm Scootera, podobnie jak śmieszność u Bernharda, jest w Polsce zjawiskiem marginalizowanym. Na przełomie wieków Scootera łatwiej było znaleźć w folderze „Techniawka” niż „Śmieszne MP3”. Z odkryciem komediowego potencjału H.P. Baxxtera nie było za to problemu w sferze kultury anglosaskiej – poczynając od użytkowników forum I Love Music, przez Jimmy’ego Fallona, a kończąc na Sachy Baronie Cohenie, który fragment utworu Crank It Up wykorzystał jako czołówkę w serii skeczów Funkyzeit mit Brüno.

Recepcja twórczości Bernharda w Austrii niesie zaskakująco wiele podobieństw do reakcji na pełnometrażowy film Cohena Brüno z 2009 roku, w którym tytułowy bohater, austriacki dziennikarz, którego postać powiela wiele stereotypów dotyczących zarówno homoseksualizmu, jak i austriackości, wyrusza na podbój Hollywood. Ówczesny ambasador Austrii w Wielkiej Brytanii, Emil Brix, nie był zadowolony, gdy grający głównego bohatera brytyjski komik otwarcie mówił, iż jest najbardziej znanym Austriakiem od czasów Hitlera, czy określał „karierę” Josefa Fritzla jako „Austrian Dream”.

Czy podszyty Scooterem Brüno to uwspółcześniony i zradykalizowany Bernhard-Nestbeschmutzer, tym razem kalający jednak nieswoje gniazdo? Z własnego podwórka wiemy nie od dziś, iż Polaka nie śmieszą ani Polenwitze, ani Polish Jokes, i tylko rodakowi wolno (czasami) zaśmiać się z Jana Pawła II.

Przywołanie postaci Ojca Świętego jest dobrym asumptem do rozważań nad tym, na ile rodzima krytyka faktycznie docenia Bernharda jako pisarza zabawnego. Wszak Adam Lipszyc, określając Spotkanie. Rozmowy z Kristą Fleischmann mianem „książki nieznośnej”, zwracał uwagę, iż jednym z nielicznych śmiesznych fragmentów wywiadów z pisarzem był ten, w którym nazwał papieża-Polaka „zakutą pałą”.

Spotkanie w formie pisanej nie jest tak śmieszne jak Wycinka, Chodzenie, czy Claus Peymann kupuje sobie spodnie i idzie ze mną na obiad, ale monologi nagrywane przez Fleischmann jasno pokazują, iż Bernhard bez wysiłku wytarłby podłogę sceną standuperską.

Tym bardziej dziwi, iż krytycy i polscy znawcy Bernharda tak często koncentrują się wyłącznie na cechach pisarstwa Austriaka, które są obarczone odpowiednią dawką ciężaru gatunkowego. W wywiadzie dla Krytyki Politycznej Krzysztof Cieślik podsumowuje tematykę twórczości pisarza słowami: mizantropia, nihilizm i ojkofobia, jednocześnie narzekając, iż „mało jest wybitnej literatury, która jest zabawna”. Niezrozumiałe, iż u Cieślika zarzut ten pojawia się w opozycji do twórczości Bernharda, a sam Bernhard nie jest użyty jako wyjątek potwierdzający regułę.

Podobne lejtmotywy i klucze można odnaleźć w niedawno wydanych opracowaniach bezpośrednio (Kontinuum nieszczęścia Pawła Mościckiego, Austeria 2023) lub pośrednio (Szkicownik mizantropa Piotra Nowaka, Kronos 2023) zajmujących się odczytywaniem twórczości Austriaka. Co prawda w części (świetnej!) książki Mościckiego poświęconej Bernhardowi, o jeszcze bardziej ciążącym podtytule Konstelacje z głębokiego nieszczęścia, autor, za W.G. Sebaldem, twierdzi, iż „śmiech, komizm i ironia są tym, co pozwala Bernhardowi uratować się przed ostatecznym zwątpieniem i grafomanią”, jednak temat zostaje dość gwałtownie ucięty i wywód wraca na znajome tory cierpienia, negatywności i nieszczęścia. Life is hard but Bernhard is harder.

Nierównowaga w portretowaniu frazy Bernharda jako monotonnej, a jego samego – jako pisarza nieprzystępnego jest o tyle zaskakująca, że, stawiam dolary przeciw orzechom, większość admiratorów jego literatury świetnie się przy niej bawi. Trudno nie zauważyć, z jaką pasją mówiła o nim niedawno w podcaście wydawnictwa Czytelnik tłumaczka pisarza, Sława Lisiecka. Wątpię, iż takim entuzjazmem mogliby zarażać znawcy, mówiąc o innej wybitnej austriackiej twórczości, dajmy na to Hermanna Brocha albo Heimito von Doderera.

Podobnie jak w przypadku odbioru twórczości Scootera, ze zdefiniowaniem ram śmieszności u Bernharda dobrze radzą sobie Amerykanie. Syn Jeffreya Sachsa, pisarz Adam Ehrlich uznał Chodzenie za najdłuższy i najśmieszniejszy żart w historii literatury. W znakomitym eseju Lee Klein przyznaje, iż najbardziej u Bernharda śmieszy go „repetitive ranting”, zwracając jednocześnie uwagę, iż Bernhardowskie tyrady konstrukcją przypominają fugi – mają sprawiać wrażenie improwizowanych, ale ostateczny efekt wydaje się zorganizowany i kontrolowany.

Przy całej głębi prozy Bernharda, to właśnie te, być może nie do końca świadome swojej rzeczywistej wartości komediowej ranty, pełne egzageracji, przymiotników w stopniu najwyższym (Lisiecka), są tym, co zestawione z konstelacjami nieszczęścia głównych osi fabularnych czyni Bernharda pisarzem wyjątkowym, bardziej przystępnym i o wiele chętniej czytanym niż na przykład Peter Handke. Pisarzem, którego poczucie humoru udziela się choćby tak poważnym czytelnikom jak prezydent Andrzej Duda.

Kiedy jednak myślę o Bernhardzie śmieszku, nie dźwięczą mi w uszach jego monologi z Majorki, a fragmenty wypowiedzi Marcela Reicha-Ranickiego w programie Das Literarische Quartett. kilka rzeczy bawi tak jak zapieniony Ranicki krzyczący „DAS IST MISERABLE LITERATUR”, komentując książkę Martina Walsera. Być może to właśnie Ranicki, nomen omen papież niemieckiej literatury, jest brakującym ogniwem pomiędzy Bernhardem a sprawą polską.

Czy zatem śmieszność u Bernharda jest bardziej hermetyczna niż H.P. Baxxter zaczynający utwór One (Always Hardcore) od krzyku „I AM THE HORSEMAN”? Bynajmniej. Bernhard jest rzadkim przykładem, iż literatura wysoka może być zabawna dokładnie w ten sam sposób, w jaki rozrywkę oferuje kultura masowa. jeżeli miałaby docierać do mas dzięki zespołowi Scooter, to tym lepiej dla niej. Ilu nowych czytelników można bowiem zyskać na marketingowym spinie o „gęstej narracji” czy „bezkompromisowym rozprawieniem się z historyczną przeszłością narodu”?

Wszyscy jesteśmy aktorami ze scenariusza Bernharda

W nielicznych recenzjach audiobooka opublikowanych niedługo po premierze wyraźnie przebija się dysonans poznawczy niemieckich krytyków, którzy nagle zostali wyprowadzeni poza strefę komfortu kultury wysokiej. Wobec tego pierwsza część recenzji to tak naprawdę spełnienie obowiązku wobec czytelnika i wyjaśnienie co, jak i jakim cudem. Druga zaś to adekwatna krytyka (lub w zasadzie destrukcja, Verriß, jak Reich-Ranicki). Skoro nie można przyczepić się do samej treści, to trzeba skrytykować formę. Wspomniany już Max Dax ma problem z północnoniemieckim akcentem, a Friederike Schwabel narzeka, iż ton głosu Baxxtera nie jest wprawdzie nieprzyjemny, ale już sposób recytacji jest zbyt niepewny, pokraczny i jakby a vista.

Nie jestem miłośnikiem audiobooków, nie używam też na co dzień języka niemieckiego, ale słuchając opowiadań Bernharda czytanych przez Baxxtera dwadzieścia lat później, mogę stwierdzić, iż wykonanie jest poprawne i dobrze sprawdza się w kilkuminutowych krótkich formach. prawdopodobnie Baxxter byłby beznadziejnym narratorem Chodzenia, ale brak zbędnej teatralności zupełnie nie przeszkadza na przykład w odbiorze Maszyny (Eine Maschine, indeks nr 15 na CD), opowiadającej w kilkunastu zdaniach historię pracownicy fabryki, która została zdekapitowana podczas naoliwiania maszyny krojącej gumę na mniejsze kawałki, a jej głowa została przez zszokowanych pracowników linii produkcyjnej zapakowana do kartonowego pudełka. Nie wiem, czy dla takiej historii sam Bernhard mógłby wymarzyć sobie bardziej odpowiedniego lektora niż MC najpopularniejszego w krajach niemieckojęzycznych zespołu techno.

Miniatury czytane przez Baxxtera powstały na kanwie faktycznych wypadków i spraw sądowych, które Bernhard opisywał jako korespondent gazety. Cztery lata temu, po przeczytaniu Zdarzeń, podświadomie zacząłem zwracać uwagę, a następnie kolekcjonować internetowe newsy pisane językiem Bernharda. Jak u Bernharda, dotyczyły zdarzeń tragicznych: samobójczego skoku z balkonu pięcioosobowej szwajcarskiej rodziny, odkrycia kolekcji pornografii dziecięcej u aktora Burgtheater lub śmiertelnego potrącenia pracownicy zakładu mleczarskiego przez cysternę, jednak użycie precyzyjnego, sprawozdawczego stylu podkreślającego szokujące szczegóły zdarzeń tworzy niezamierzony efekt komiczny, zwłaszcza w zestawieniu ze szczątkową redakcją i korektą („Mimo, iż do tragicznego zdarzenia doszło wieczorem, to plac jest doskonale oświetlony”). Kulminacją moich poszukiwań było odkrycie wiadomości o śmierci alpinisty przemysłowego opublikowanej przez białostocki „Kurier Poranny” w październiku 2022.

Gdyby autorem powyższego tekstu nie była Izabela Krzewska, a Thomas Bernhard, kto powinien stworzyć wersję audio? Zakładam, iż północnoniemiecki akcent H.P. Baxxtera mógłby nie sprawdzić się w polszczyźnie. Więc kto? Sanah i Kwiat Jabłoni raczej odpadają. Cypis? A może polski Scooter, czyli Jacek Stachursky? Być może, ale akurat nie mogłem dodzwonić się do jego managera. W sukurs przyszło AI. Co prawda syntezator Jakub ma problem z wymową słowa „silos”, ale poza tym spisał się nie gorzej od „prawdziwych artystów”.

Bernhard jest pisarzem dla wszystkich. We’re not the monkeys, but we’ve got the key”.

**

Mateusz Myśliwski – ekonomista, absolwent SGH i University College London. Prowadzi badania i wykłada ekonometrię w Norwegian School of Economics w Bergen. Białowieżanin z wyboru.

Idź do oryginalnego materiału