Pamiętacie może film „Miłość, szmaragd i krokodyl”? Spokojnie, nie chcę Wam wmówić, iż „Zaginione miasto” jest tak samo rewelacyjny, ale z pewnością podobny vibe ma. Istnieją w nim zabawne scenki i bardzo odprężająca, lekka atmosfera. Wydaje się więc to idealną propozycją na majówkę .
Loretta Sage (Sandra Bullock) jest światowej klasy pisarką wątpliwej jakości romansów. Wiecie, coś w stylu „50 twarzy Greja”, tyle iż w wersji przygodowej i film otwarcie robi sobie z tego jaja. Zresztą, mam wrażenie, iż film mało z czego nie chce robić jaj i chwała mu za to! Gdyby tylko scenarzyści popisaliby się bardziej, mielibyśmy tu złoto. A tak.. mamy kawałek złota.
Bo niestety, ale Loretta zostaje porwana przez jakiegoś turbo-bogacza (Daniell Radcliffe), któremu chce się odkryć wielki skarb. Oczywiście jej przyjaciele są nie w ciemię bici i postanawiają ją odszukać i uratować. W ten sposób trafiamy na Jacka Trainera, którego zagrał Brad Pitt i to jest czyste złoto! I to choćby nie o to chodzi, jak zagrał go aktor, ale w jaki sposób ta postać została napisana! I choćby tylko dla niej warto włączyć ten film XD. Potem możecie robić, co chcecie, ale zaufajcie mi – warto dla Pitta!
Wszyscy pozostali aktorzy byli znośni – w tym Da’Vine Joy Randolph, którą znamy już z tego, iż dostała Oskara i z tego, iż zagrała w „Przesileniu zimowym”. No i co można jeszcze o tej sympatycznej komedii napisać, to to, iż ma równie sympatyczny soundtrack .
Tak z ciekawostki – to jest kolejny film, w którym na napisach końcowych zostaje zaznaczone, ilu ludzi pracowało przy nim, byśmy w ogóle mogli go obejrzeć. W sumie podoba mi się taka taktyka, bo to tak jakoś bardziej… no nie wiem, zwiększa szacunek do sztuki, jaką jest kinematografia.
„Zaginione miasto” to propozycja w sam raz na majówkę i jeżeli tylko macie Netflixa, to jak najbardziej polecam obejrzeć. Choćby tylko dla Pitta XD.