Mroźnym styczniowym wieczorem, gdy za oknem wicher zdzierał z drzew ostatnie resztki nadziei, Kinga ściskała w dłoniach pożółkły list. Kilka niedbałych zdań napisanych męską ręką — tyle zostało po pięciu latach małżeństwa. Bartosz odszedł. Spakował walizkę i zniknął bez słowa wyjaśnienia. Jedynie rzucił przez ramię: „To nie ma sensu”.
Nie rozumiała. Przecież wszystko układało się dobrze. Razem oszczędzali na mieszkanie w Łodzi, dzielili trudy codzienności. Kochała go całym sercem. A on? Wyprowadził się zostawiając tylko pustkę i nieznośny ból.
Płakała całą noc. O świcie, zaciśnięte zęby i podkrążone oczy, poszła do pracy. Na biurku czekał bukiet róż. „Od kogo?” — spytała zdziwiona. „Od Tomka z IT” — zaśmiały się koleżanki. Dopiero teraz zauważyła, jak codziennie przynosił jej kawę, jak chował do szuflady tabliczkę czekolady z dopiskiem „Uśmiechnij się”. Kwiaty wyrzuciła do kosza. Za wcześnie.
Lecz czas płynął. Tomek okazał się cierpliwy i czuły. Nie nalegał, nie wymuszał — po prostu był. Po ośmiu miesiącach zaprosił ją do rodziców do Poznania. „Twoja mama zaakceptuje mnie? Jestem po rozwodzie…” — wahała się. „Moja matka ma złote serce” — zapewniał.
I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka Elżbieta Kowalska wydawała się ciepła i serdeczna. Kolacja minęła w miłej atmosferze. Kiedy Tomek oświadczył się dwa miesiące później, Kinga powiedziała „tak” z bijącym radośnie sercem. Uwierzyła, iż los wreszcie się do niej uśmiechnął.
Tydzień przed ślubem Elżbieta zadzwoniła: „Czekam pod twoją pracą. Tylko nie mów Tomkowi”.
Kinga wyszła. Kobieta stała przy audi, trzymając teczkę. „Pewnie chodzi o wesele” — pomyślała. Myliła się.
„Słuchaj, drogie dziecko, zbyt gwałtownie przypięłaś sobie mojego syna do spódnicy” — rzuciła ostro, choć bez podniesionego głosu.
„Przepraszam, ale to on mnie poprosił…” — odpowiedziała zdezorientowana.
„Nie wiem, jakie scenariusze uknułaś, ale nie oddam ci go. Odejdź, póki jest czas. Nie chcę, by cierpiał” — odparła i odjechała.
Kinga stała jak sparaliżowana. Następnego dnia… Bartosz odezwał się po roku milczenia.
„Musimy pogadać” — powiedział.
Spotkali się. Rozmawiali o niczym. Był opanowany, choćby żartował. Na pożegnanie pocałował ją w policzek. „Po co to było?” — drżała wewnątrz.
Wieczorem zastała Tomka w mieszkaniu. Jego uścisk był sztywny.
„Coś się stało?” — spytała.
„Chodź” — pociągnął ją do kuchni. Położył telefon na stole. „Zobacz.”
Zdjęcie. Ona i Bartosz. W uścisku. Ujęcie zrobione ukradkiem.
„Twoja matka to zrobiła…” — głos Kingi załamał się.
„Wysłala. Ale to ty pozwoliłaś mu się dotknąć. Nie mogę tego ignorować” — odpowiedział lodowato.
„Nie wierzysz mi?” — łzy spływały po jej twarzy.
„Nie wiem już w co wierzyć. Ślub przełożony. Wyprowadzam się.” — Wziął torbę i zatrzasnął drzwi.
Została sama. Znowu. Jakby życie zataczało krąg. Za każdym razem, gdy otwierała serce — ktoś je roztrzaskiwał. Siedziała w ciemności, wpatrzona w szyby, po których smagał śnieg.
„Może jestem przeklęta? A może po prostu nie zasługuję na szczęście?” — szepnęła do zimnego pustego mieszkania.
Za oknem wył wicher, niemy świadek jej rozpaczy.