Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia

newsempire24.com 17 godzin temu

Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia

Historia o tym, jak jedna kobieta stała się moją mamą, a druga pozostała tylko formalnością w dokumentach.

Moja biologiczna matka zawsze stawiała na pierwszym miejscu swój nastrój, swoje zachcianki, swój spokój. A ja? Z tyłu, jak cień, jak obowiązkowy element życia, ale nieistotny. Teraz się wścieka, iż nie biegam na każde jej zawołanie, iż z „obcą”, jak mówi, „kobietą” mam bliższe relacje niż z tą, która mnie urodziła. Ale to jej własna zasługa.

Od dziecka żyłam według prostej zasady: nie przeszkadzać mamie. To gwarantowało ciszę w domu i brak awantur. Była zajęta sobą, serialami, koleżankami, jakimś wiecznym narzekaniem. Sprawdzanie zadania domowego kończyło się klapsem, a rozmowy — wrzaskiem.

— Boże, choćby w domu nie ma spokoju! Daj mi telewizor obejrzeć! — krzyczała, ledwo otworzyłam usta.

Nie pojawiła się na żadnym moim szkolnym przedstawieniu. Żadne zebranie rodziców nie obyło się bez jej wyrzutów. Wspierała mnie babcia, a choćby ojczym — obcy człowiek — okazywał mi więcej ciepła. Pomagał w lekcjach, zapisał mnie do biblioteki, naprawdę interesował się moim życiem. Kochałam go. A gdy odszedł, płakałam bardziej niż ona. Ona chyba choćby nie zauważyła.

Potem kompletnie się od siebie oddaliliśmy. Ja żyłam swoim życiem, ona swoim. Tak, dawała jeść, ubierała. Ale nie pytała, jak mi minął dzień, nie przytulała, nie interesowała się. Mogłam zejść na złą drogę, ale chyba instynkt mnie uchronił.

Po szkole mama odmówiła płacenia za studia. Powiedziała: „Jak chcesz, sama zarabiaj”. Pracowałam ciężko, bez narzekania. W jednej z firm poznałam Karola — mojego przyszłego męża. Pokochaliśmy się, urządziliśmy skromne wesele i zamieszkaliśmy u jego rodziców.

I wtedy moje życie się zmieniło.

Jego mama, Halina Stanisława, okazała się nie tylko dobrą kobietą. Stała się moją prawdziwą matką. Bez histerii, bez oceniania, bez wyrzutów. Słuchała, wspierała, doradzała, gdy prosiłam. Nigdy się nie wtrącała, ale zawsze była blisko.

Po raz pierwszy poczułam: oto ciepło. Oto rodzina. Nie bałam się być sobą. Nie bałam się popełniać błędów. Nie musiałam się bronić. Sama zaczęłam nazywać ją „mamą” — to przyszło naturalnie.

Rodzonej matce dzwoniłam raz w tygodniu. Tylko po to, żeby nie mówiła, iż całkiem o niej zapomniałam. Ale każda rozmowa kończyła się słowami: „Jesteś niewdzięczna, opuściłaś mnie”. I znów odkładałam słuchawkę z gulą w gardle.

— To po prostu zazdrość — mawiała Halina Stanisława. — Masz już swoją rodzinę. A twoja mama wciąż chce, żebyś żyła jej życiem.

Przez 12 lat małżeństwa urodziło nam się dwoje wspaniałych dzieci. Mieszkamy już we własnym mieszkaniu, a teściowie wyprowadzili się za miasto. Dzieci uwielbiają u nich bywać. Ale do mojej matki nie chcą jechać. My z mężem też zaglądamy tylko na święta — z obowiązku, nie z serca.

Ona się obraża. Oskarża. Mówi, iż ją zdradziłam. Ale ja wiem: prawdziwa matka to nie ta, która tylko urodziła, ale ta, która kocha. Halina Stanisława stała się właśnie taka. Jest blisko. Wspiera. Cieszy się z moich sukcesów i pomaga przetrwać porażki.

Nie mszczę się na matce. Nie. Pomagam jej, jak należy. Zakupy, leki, rachunki. Ale moje serce dawno przed nią zamknęłam. Za dużo bólu. Za dużo obojętności, którą nazywała „wychowaniem”.

Może ktoś mnie osądzi. Ale to moja prawda. Moje życie. I moja teściowa jest mi bliższa niż matka.

Idź do oryginalnego materiału