"To wspaniałe życie" (1946): o czym opowiada świąteczny film Franka Capry?
Choć film "To wspaniałe życie" nie jest w Polsce szerzej znany, dla wielu pokoleń Amerykanów to pozycja obowiązkowa na świąteczny czas. Amerykański Instytut Filmowy umieścił produkcję na liście 100 najlepszych amerykańskich filmów, zaś na liście 100 najbardziej inspirujących tytuł ten zajął pierwsze miejsce.
Akcja rozgrywa się w fikcyjnym amerykańskim miasteczku Bedford Falls. Właściciel firmy udzielającej kredyty budowlane George Bailey (James Stewart) na skutek niefortunnych wydarzeń popada w kryzys finansowy i w Wigilię Bożego Narodzenia próbuje popełnić samobójstwo. Zjawia się jednak anioł stróż, który nie dopuszcza do tragedii. Pokazuje George'owi, jakby wyglądał świat bez niego, i uświadamia, ile dobra wniósł w życie innych. Historia nakręcona przez Franka Caprę - trzykrotnego zdobywcę Oscara za reżyserię - pokazuje, iż warto mieć nadzieję i szanować życie choćby w chwilach z pozoru beznadziejnych.Reklama
Historia oparta na motywach opowiadania Philipa Van Doren Sterna "The Greatest Gift" długo szukała wydawcy. Zrezygnowany niepowodzeniami autor postanowił dołączyć scenariusz do życzeń świątecznych wysyłanych przyjaciołom z branży filmowej. Ostatecznie po wielu perypetiach opowiadanie stało się kanwą scenariusza. Film otrzymał pięć nominacji do Oscara.
"To wspaniałe życie": ta scena doprowadziła go do łez. Miała głębsze znaczenie
Jedną z najbardziej poruszających scen w filmie jest fragment, w którym George Bailey siedzi w barze po odkryciu, iż jego wujek Billy stracił depozyt w wysokości 8000 dolarów. W stanie beznadziei decyduje się, by cicho wypowiedzieć słowa modlitwy:
"Drogi Ojcze w niebie. Nie jestem modlącym się człowiekiem, ale jeżeli tam jesteś i mnie słyszysz, wskaż mi drogę. Jestem u kresu sił" - mówi, a z jego oczu zaczynają płynąć łzy.
Jak okazało się po latach, w scenariuszu nie było zapisanego płaczu. Łzy, które stworzyły tak emocjonalny klimat sceny, wypłynęły z głębi duszy aktora. Były autentyczną i nieplanowaną reakcją, a wypowiadana modlitwa okazała się mieć szczególne znaczenie. W wywiadzie z 1987 roku Stewart wspominał:
"Kiedy wypowiedziałem te słowa, poczułem samotność, beznadzieję ludzi, którzy nie mieli dokąd się zwrócić, a moje oczy wypełniły się łzami. Zacząłem szlochać. Wcale tego nie planowałem, ale moc tej modlitwy, świadomość, iż nasz Ojciec w niebie jest po to, by pomagać beznadziejnym, doprowadziła mnie do łez".
Zobacz też: "Kevin sam w domu". Aktor posunął się za daleko? Zaskakujące wyznanie