**TANIEC Z SUKIENKĄ**
— Dziewczyno, coś się stało?
Obok Natalii stał starszy mężczyzna. Wyglądał, jakby wyszedł wprost ze starych powieści, które tak uwielbiała. Widziała go już wcześniej w parku, gdzie często spacerował. Zawsze w długim, czarnym płaszczu, w kapeluszu i z piękną laską. Przypominał jej hrabiego z jednej z książek, które niedawno czytała — też nosił tylko czerń i wymierzał sprawiedliwość.
— Nie, wszystko w porządku.
Westchnęła, a mężczyzna natychmiast podał jej chusteczkę. Natalia zawahała się, ale w końcu wzięła ją i głośno wydmuchnęła nos. Mimowolnie się uśmiechnął, a ona znów na niego spojrzała.
— Wypiorę i oddam.
Roześmiał się.
— Nie trzeba, mam ich pod dostatkiem. A co powiesz na lody?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, w końcu ledwo wyszeptała:
— Dziękuję, ale nie mam pieniędzy. Może innym razem.
— Tadeusz Witold.
Uniósł kapelusz.
— Natalia.
Nie miała niczego, co mogłaby unieść, więc wstała. Tadeusz podał jej ramię.
— Kiedy przy mężczyźnie jest dziewczyna, kobieta, czy choćby dziecko, to o płaceniu przez nią za lody nie może być mowy.
Słuchała go, jak zahipnotyzowana. Te słowa brzmiały, jakby pochodziły z innego świata. Do którego ona nie należała.
Tego dnia Zosia, jej koleżanka z klasy, znowu ją upokorzyła. Wszystko zaczęło się na przerwie obiadowej. Gdy klasa poszła na stołówkę, Natalia, jak zwykle, usiadła na parapecie z książką. Nie stać ją było na obiady.
— Wiśniewska!
Natalia podniosła głowę. Przed nią stała Zosia, a obok niej Kuba, chłopak, w którym Natalia kochała się od piątej klasy.
— Co?
— Zostawiłam na stołówce niedojedzoną kotlet mielony, możesz iść po nią.
Wokół zaczęli gromadzić się koledzy.
— Dziękuję, nie chcę.
— Ależ chcesz! Albo może nie wiesz, co to kotlet?
Śmiech rozległ się wokoło. Natalia zeskoczyła z parapetu, ale tak niefortunnie, iż dziurawe dżinsy, które nosiła od lat, rozdarły się na kolanie.
Śmiech był tak głośny, iż zdawało się, iż drżą ściany. Nie poszła na lekcje. Chwyciła plecak i uciekła. Zawsze chowała się w tym parku. Gdy szkoła stawała się nie do zniesienia. Gdy rodzice zapraszali pijanych gości. Park był jej schronieniem. Często czytała tu książki i właśnie wtedy zauważył ją Tadeusz. Zdziwił się, widząc młodą dziewczynę z książką — to była rzadkość. Dopiero potem dostrzegł, jak ubogo była ubrana.
Usiedli przy stoliku na świeżym powietrzu.
— Natalio, zapomniałem dziś zjeść obiad. Czy nie uważałabyś mnie za natręta, gdybym poprosił cię o towarzystwo?
Uśmiechnęła się. Ten mężczyzna mówił, jakby żył w poprzednim stuleciu.
Oczywiście, iż się zgodzi. Poza pustą herbatą rano, nic dziś nie jadła.
Tadeusz złożył zamówienie i spojrzał na nią.
— Opowiesz, co mogło zasmucić tak piękną młodą damę?
— Nic poważnego, tylko drobne kłopoty w szkole.
— W której jesteś klasie?
— W maturalnej. Za dwa miesiące będę wolna.
— Gdzie chcesz studiować?
— Jeszcze nie wiem… Gdzie się dostanę na stypendium. Ale zawsze marzyłam, żeby być lekarzem. Choć to pewnie pozostanie marzeniem.
— Dlaczego?
— Żeby być lekarzem, trzeba czasu, a ja muszę pracować. Więc pewnie pójdę na pielęgniarkę.
— Dziwna logika. Chcesz być lekarzem, a zostaniesz pielęgniarką. Masz problemy w nauce?
— Nie, uczę się dobrze. Po prostu…
Zawahała się.
— Moja rodzina… Potrzebują mojej pomocy.
Tadeusz zrozumiał, iż nie chce mówić o domu. Na szczęście przyniesiono zamówienie. Ukradkiem obserwował, jak jadła. Starała się nie spieszyć, ale praktycznie nie żuła.
Potem jeszcze trochę spacerowali, rozmawiając o książkach.
— Wiesz, Natalio. Mam książkę, która ci się spodoba. Jutro przyniosę ją tutaj, o tej samej porze. Przyjdź koniecznie.
Przyszła. W bibliotece nie było już książek, których by nie czytała.
Ich przyjaźń rosła z dnia na dzień. Często dyskutowali o postaciach z książek, a starszy mężczyzna dyskretnie ją dokarmiał. Natalia wiedziała, iż mieszka w pięknym domu, w drogim mieszkaniu. Był sam, nie miał dzieci, a żona dawno odeszła.
Pewnego dnia tak się zaczytKiedy w końcu oderwała wzrok od stronicy, z przerażeniem zdała sobie sprawę, iż zapadł zmrok, a w domu matka już na pewno krzyczy, iż obiad niegotowy.