Tajna Inwazja – recenzja serialu. Za dużo/za mało

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Wczoraj na Disney+ debiutował finał najnowszej produkcji MCU. Choć był to „tylko” serial, osadzony w uniwersum, to tematykę miał dość ważną. Nie tylko dla obecnej sytuacji, ale i dla całej historii wielu postaci. Mowa bowiem o słynnej inwazji obcej cywilizacji, która podszywa się pod ludzi. Poprzednie produkcje serialowe, jak i cała nowa faza marvelowskich odsłon radziła podejść do tematu z dystansem. Czy jednak tym razem historia tak dużej wagi wypadła lepiej niż ostatnie odcinkowe produkcje?

Tajna Inwazja odsłania przed nami kilka wątków. Przede wszystkim, jesteśmy świadkami wielkiego powrotu Nicka Fury’ego na Ziemię. Po powrocie do życia kultowa postać wręcz rozpłynęła się w uniwersum. Nie pojawiała się w żadnej produkcji, nie licząc drobnej obecności w scenie po napisach. A zatem jego ponowne wyjście na światło to naprawdę coś. Fury jednak od pierwszych scen wydaje się inny niż dotąd. Nie jest to legendarny as szpiegostwa jakiego znamy. Przyzwyczailiśmy się, iż jest cwany, przebiegły, mający 'oko’ dookoła głowy. W nowym serialu widzimy jednak podstarzałego, przemęczonego i niechętnego do jakiegokolwiek działania emeryta. I choć jest to mocno odmienna wizja postaci, przyznam szczerze, iż wypada autentycznie. Mimo, iż nie jest to bohater jakiego oczekiwałem i jakiego chciałbym zobaczyć w tego typu produkcji, to ten dziadunio Nick absolutnie mnie kupił.

Drugim, tytułowym wręcz wątkiem jest sama w sobie Inwazja. Otóż okazuje się, iż na Ziemi działa wroga frakcja Skrulli, chcąca zniszczyć naszą cywilizację, by na jej zgliszczach stworzyć sobie swój własny dom. Wspomnianych kosmitów już oczywiście mieliśmy okazję poznać przy okazji filmu Kapitan Marvel. Carol Danvers napotkała rasę zmiennokształtnych istot, które przybyły na Ziemię pierwotnie szukać schronienia, nie zaś zwady z ludźmi. Przybysze podszyli się pod różne osobistości i pod przykrywką po prostu „żyli”. W serialu jednak wyłania się z nich grupka, która ma zupełnie inne zamiary. Zbuntowanymi Skrullami przewodzi Gravik, młody wojownik, który ma zwadę nie tylko z ludźmi, ale i z samym Fury’m.

W serialu Tajna Inwazja odkrywane są przed nami nieznane luki fabularne powstałe po zakończeniu filmu Kapitan Marvel. Od tamtej pory nie słyszeliśmy o Skrullach praktycznie ani słowa. A zatem kontynuacja tych wątków była w uniwersum bardzo potrzebna. Szkoda tylko iż dowiedzieliśmy się tego tak późno. Podobnie nowinki dotyczą także samego Nicka Fury’ego, głównego bohatera serialu. Dowiadujemy się kilku rzeczy na temat jego błyskotliwej kariery, życia prywatnego, czy samych kontaktów z kosmitami. I szczerze mówiąc, takie encyklopedyczne wręcz uzupełnianie wiedzy o filmowo-serialowym świecie, to jedna z niewielu rzeczy, która tutaj wyszła nieźle, i która faktycznie ma sens.

fot: kadr z serialu „Tajna Inwazja”

Głównym natomiast problemem serialu jest to, czego w sumie każdy się obawiał. A mianowicie to, jak istotny i obszerny jest motyw inwazji Skrullów, oraz fakt, iż włodarze Marvela postanowili przeznaczyć go na tak małą produkcję jak serial Disney+. Nie liczę już choćby faktu, iż wielu fanów od pewnego czasu seriale omija, mając je za historie mocno średnie, ale i mało znaczące. Tymczasem ten wątek mógłby spokojnie posłużyć na PRZYNAJMNIEJ jeden film kinowy, co świadczyło o jej ważności. Twórcy jednak chyba sami nie uwierzyli w ten projekt, spłycając go do poziomu 6-odcinkowego serialu. Co gorsza, nie umniejszyli skali zagrożenia, dostosowując jej do produkcji. Wciąż mamy planetę dogłębnie zinfiltrowaną przez Skrulli. A jednak nie jest temu poświęcone zbyt dużo uwagi.

Serial jest wręcz cholernie nierówny. I to choćby w większym stopniu niż poprzednie odcinkowe produkcje Marvela. Tutaj z początku jest choćby dobrze, o czym wspominałem w recenzji pierwszych odcinków. Czuć klimat szpiegowski, przypominający chociażby sequel Kapitana Ameryki, czy serialowe przygody Falcona i Winter Soldiera. Coś tam się zawiązuje, czujemy nadchodzące zagrożenie. Po chwili jednak praktycznie wszystko, z czym bohaterowie się mierzą jest nam wyłożone na tacy, jednak w tak banalny i bezemocjonalny sposób, jakbyśmy obserwowali omówienie miesięcznych wyników na korporacyjnym meetengu. Rach ciach i po krzyku. I niby dowiadujemy się, iż miliony jego pobratymców ukrywają się na Ziemi, ale od tej pory waga problemu nie jest już w ogóle podkreślana, a wydaje mi się, iż powinna być choćby wyolbrzymiana. Także z odcinka na odcinek obserwujemy znaną nam również pochyłą. Jakby ktoś odpuszczał sobie kreowanie serialu z każdym odcinkiem coraz bardziej…

fot: kadr z serialu

Ta miałkość towarzyszy nam niestety już do końca. Motyw Super-Skrulla również jest wrzucona tutaj na szybko, czy zbudowania powagi. Natomiast finałowy motyw, czy pożal się Boże, końcowe starcie pokazuje ułomność całej produkcji. Zero przygotowania, zero emocji, za to wylewająca się głupota i wymuszone oraz słabe efekty. I pytanie, nasuwające się przez cały serial: „GDZIE ***** SĄ AVENGERSI!?” choćby o ile ich brak został jakoś tam wytłumaczony, to jednak jest wyraźnie odczuwalny w związku z tym, co widzimy na ekranie.

Słabe poprowadzenie historii można by zrzucać na materiał źródłowy i to, iż za ekranizacja za bardzo od niego odstaje. Jednak przypomnijmy sobie inną produkcję MCU, opartą na bardzo ważnym komiksie, która wypadła znakomicie, mimo, iż prawie nie trzymała się pierwowzoru. Mowa oczywiście o Civil War, przez cały czas będącym jedną z czołowych pozycji z uniwersum Marvela. Bracia Russo zrobili to całkiem po swojemu, a i tak był to film naładowany akcją, napięciem i emocjami.

Nie ma się tu za bardzo nad czym rozwodzić. Chcąc czy nie, trzeba przyznać, iż Tajna Inwazja nie odwróciła reguły marvelowskich seriali. To kolejna bardzo średnia produkcja, w której zaprzepaszczono fabularny potencjał, kompletnie nie dostosowując go do formy. Historia jest tu źle poprowadzona, nie trzyma w napięciu, mimo zapowiedzianej ogromnej skali zagrożenia. Bardziej to nudzi niż wciąga. Sceny akcji są wciśnięte tak na siłę, iż to aż boli od patrzenia. Główny antagonista przez cały serial jest nijaki, a dobre momenty gry aktorskiej jego odtwórcy objawiają się jedynie w ostatnich scenach finałowego odcinka.

Jedyne co wypada przyzwoicie to Fury w swojej nowej wersji i uzupełnienie wiedzy na temat uniwersum. Choć i w tym pierwszym wypadku uważam, iż za dużo czasu poświęcono na prywaty bohatera, które są jedynie obyczajowymi pierdołami, zamiast skupić się na tym najważniejszym wątku. Finał niby zapowiada, iż całość to jedynie wprowadzenie do szerszej historii. Jednak ten nijaki prolog wyszedł bardzo słabo. Tak słabo, iż nawet, jak w planach jest dalsza część, to ja jej po prostu nie chcę oglądać.


Źródło grafiki głównej: Disney
Postaw nam kawę wpisując link: https://buycoffee.to/popkulturowcy
Lub klikając w grafikę
Idź do oryginalnego materiału