**„Nie dla ciebie te drzwi”: opowieść o miłości, zdradzie i spuściźnie**
Już miałam iść spać, gdy niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Niechętnie zarzuciłam szlafrok i uchyliłam je. Na progu stał on – mój były mąż, Marek.
— Ty? — westchnęłam, mrużąc oczy. — Czego chcesz?
— Muszę z tobą porozmawiać. Mogę wejść? — rzucił z wymuszoną uprzejmością. — W końcu to nie jest mi obce miejsce.
Z wahaniem odsunęłam się, pozwalając mu przekroczyć próg. Przeszedł do salonu, usiadł na kanapie i rozejrzał się wokół.
— Nic się tu nie zmieniło — mruknął. — Ani remontu, ani przytulności. Jakby czas się zatrzymał.
— Mi tu dobrze. Przyszedłeś z inspekcją? A może chcesz sfinansować farby i tynki?
Już dawno przestałam się z nim liczyć. Kiedyś może — znosiłam, łagodziłam, milczałam. Ale teraz? Po co? Byliśmy sobie obcy, jeżeli nie wrogowie. choćby nasza córka, Kinga, dawno wyfrunęła z gniazda i żyje własnym życiem.
— Pachnie smacznie — zmienił nagle temat. — Kolacja? Poczęstujesz?
Uśmiechnęłam się sucho. Wiedziałam, iż kilka miesięcy temu rozstał się z nową żoną — tą samą Agnieszką, dla której porzucił nas półtora roku temu.
Tamten wieczód wciąż stał mi przed oczami. Marek wrócił z pracy i bez słowa zaczął pakować walizkę.
— Wychodzę — rzucił. — Od dawna jestem z inną. Wiedziałaś, ale udawałaś, iż nie widzisz. Mam dość.
Zamarłam, nie wierząc w to, co słyszę. Ale wiedziałam. Agnieszka, dwudziestoletnia praktykantka z jego firmy, gwałtownie zawróciła mu w głowie. Moja przyjaciółka, też tam pracująca, dawno mi o wszystkim powiedziała. ale ja, ściskając w dłoni dumę, postanowiłam ratować rodzinę przed przelotnym zauroczeniem. Myślałam — przejdzie mu. Nie przeszło.
Wyjechał, wynajął mieszkanie i podał na rozwód. Jako „uczciwy” mężczyzna, zrzekł się udziału we wspólnym lokalu.
— Mieszkajcie z Kingą. Nic mi nie trzeba — oznajmił wtedy.
Płakałam nocami. Próbowałam go odzyskać. ale on był zimny i zadowolony z siebie.
— Wreszcie jestem zakochany — odpowiadał. — To prawdziwe. A między nami była tylko pustka.
W tamtych trudnych dniach wspierała mnie tylko teściowa, Halina Stanisławowa. Już wtedy była chora, a ja pomagałam jej, jak mogłam – lekarze, zakupy, leki. Marek pojawiał się rzadko — miał „nową rodzinę”.
Halina Stanisławowa stanęła po mojej stronie. Rozczarowała się synem, nie chciała go widzieć. A potem odeszła. Byłam przy niej do ostatniego tchu, zajęłam się pogrzebem. Marek przyszedł tylko na pożegnanie.
Kilka tygodni później dowiedział się o testamencie. Matka zostawiła mieszkanie… nie jemu, ale mnie.
— Wślizgnęłaś się w jej łaski! Służyłaś, udawałaś świętą! Aktorka! — krzyczał.
Milczałam. To była jej decyzja. Nie prosiłam, nie wymuszałam. Byłam po prostu przy niej. A teraz — efekty.
— Po co przyszedłeś? — wróciłam do rzeczywistości, patrząc, jak Marek grzebie we wspomnieniach na mojej kanapie.
— Porozmawiać — odparł z fałszywą wesołością. — O nieruchomościach.
Wszystko jasne, pomyślałam. Żadnych przeprosin, żalu, pytań o córkę. Tylko metry kwadratowe i własny komfort. Zawsze chodziło mu tylko o jedno — wygodę dla siebie.
— Mówiłam: możesz mieszkać u Haliny Stanisławowej, jak długo chcesz. Nie zamierzam tego sprzedawać.
— Nie odpowiada mi! — skrzywił się. — Nie chcę żyć na łasce. Potrzebuję własnego miejsca.
— Więc kup. Nikt ci nie broni — odpowiedziałam spokojnie.
— Kupię — zaśmiał się. — Ale najpierw sprzedamy to mieszkanie! I podzielimy po połowie.
Podniosłam na niego wzrok:
— Nie wyjdzie, Marek. To mieszkanie jest moje. Na darowiźnie. Od dwóch lat.
Zerwał się z kanapy.
— Co?! Darowizna?! Wszędzie się wślizgnęłaś! Ty…
— Jestem po prostu kobietą, która zmęczyła się byciem opcją awaryjną — przerwałam. — Wyszedłeś, to idź. A teraz proszę: nie przychodź więcej. I nie próbuj szantażować ani naciskać. Jestem wolna. I będę szczęśliwa. Bez ciebie.
Zastygł w przedpokoju, odwrócił się, wykrzywił w grymasie:
— A przecież kiedyś mnie kochałaś… Śpiewałaś mi piosenki…
Cicho zamknęłam za nim drzwi i szepnęłam:
— Wtedy nie wiedziałam, czym są prawdziwe uczucia. Ale teraz na pewno się dowiem. Wszystko przede mną.
I po raz pierwszy od dawna poczułam prawdziwą ulgę.