Szpital przemienienia – Stanisław Lem

odwieczna.com 7 godzin temu
Zdjęcie: szpital przemienienia


Szpital przemienienia
Stanisław Lem
1921-2006

„— Ja widzę inaczej. Niedawno pan doktor Krzeczotek pozwolił mi zajrzeć do mikroskopu. On widział tam, jak mi potem powiedział, różowo zabarwione nabłonki wyścielające, wśród których znajdowały się palisadowe ułożone ciemne maczugowce dyfteryczne o charakterystycznym kolbkowatym kształcie, dobrze powtarzam, prawda? Staszek przytwierdził. — A ja widziałem archipelag brunatnych wysp, jakby koralowych atoli w błękitnym morzu, w którym pływały różowe tafle kry, unoszone przez drżące, długie prądy… — Te „atole” to właśnie były bakterie — zauważył Staszek. — Tak, ale ja tego nie widziałem. Więc gdzież wspólny świat? Czy książka jest tym samym dla introligatora, co dla pana? „

"— Zdobywamy sobie wolność w różny sposób. Jedni na cudzy koszt, to bardzo nieładnie, choć praktycznie. Drudzy — szukając w sytuacji szczeliny, którą by mogli umknąć. Nie bójmy się słowa „obłęd”. Powiadam, iż mogę wykonać czynność z pozoru szaleńczą, aby zadokumentować wolność mego postępowania."

„— Za każdym razem zdaje mi się, iż to ostatnie słowo. Że nie będę mógł dalej… Pan oczywiście nie rozumie. Nie może pan rozumieć. Strach, iż to ostatnie słowo, jak mam to wyjaśnić? Przecież to wywala się ze mnie jak w czas powodzi woda spod progu drzwi. Nie wiem, co jest za nimi. Nie wiem, czy to nie ostatnia fala. Nie panuję nad siłą źródeł. One są tak bardzo we mnie, iż poza mną. I pan chce, żebym ja „zajmował postawę”… Jestem zawsze skrępowany w sobie. Wolny mogę być tylko w ludziach, o których piszę, a i to jest złudzenie. Dla kogo mam pisać? Minął jaskiniowiec, który żarł gorące mózgi z czaszek bliźnich, a ich krwią rysował w pieczarach dzieła sztuki, którym nic jeszcze nie dorównało. Minął czas renesansu, genialnych uniwersalistów i stosów ze skwierczącymi heretykami. Minęły hordy ujeżdżające oceany i wiatr. Zbliża się epoka skoszarowanych karłów, muzyki w konserwach, hełmów, spod których nie można patrzeć w gwiazdy. Potem, mówią, ma przyjść równość i braterstwo. Dlaczego równość, dlaczego wolność? Kiedy brak równości stwarza wizjonerskie sceny i pożar rozpaczy, kiedy groza może wycisnąć z człowieka coś, co warte jest więcej od wyczesanego dosytu. Ja nie chcę rezygnować z tej kolosalnej różnicy napięć. Gdyby to ode mnie zależało, zostałyby i pałace, i rudery, i warownie!”

„Czasy są takie — powiedział — iż życie ludzkie traci wartość. Czasy są straszne, ale jeszcze nazwisko Waszej Magnificencji będzie mogło się położyć jak tarcza nad tym domem i uratować życie stu osiemdziesięciu nieszczęśliwym.”

„— Poezja zajmuje postawę wobec dwu światów: widzialnego i przeżywanego — zaczął wahając się Stefan. — Mickiewicz, kiedy mówił „nasz naród jak lawa…” — Nie jesteśmy w klasie, daj pan spokój — przerwał mu Sekułowski mrugając. — Mickiewiczowi było wolno, bo romantyk, a nasz naród jest jak placek krowi: z wierzchu suchy i plugawy, a w środku wiadomo. Zresztą nie tylko nasz. A o zajmowaniu postawy proszę przy mnie nie mówić, bo mi się niedobrze robi. Długą chwilę wodził wzrokiem po słonecznej okolicy. — Co to jest — wiersz? Odetchnął ciężko. — Wiersz ukazuje mi się jak kawałki polichromii spod odłupanego tynku: pojedynczymi, błyszczącymi fragmentami. Między nimi zieje pustka. Potem usiłuję łączyć te łuki rąk i horyzontów, spojrzenia i rzeczy na ich uwięzi…(…) Pisanie to przeklęty mus. o ile ktoś, stojąc przy agonii najdroższej osoby, wychwytuje mimo woli z jej ostatnich drgawek wszystko, co da się opisać — to jest prawdziwy pisarz. Filister zaraz krzyczy „podłość”. Nie podłość, panie, tylko męka. To nie jest zawód, tego się nie wybiera jak posady biurowej. Spokój mogą mieć tylko ci pisarze, którzy nic nie piszą. A są tacy. Pławią się w oceanie możliwości, rozumie pan? Żeby wyrazić myśl, trzeba ją pierwej ograniczyć, a to znaczy zabić. Każde wypowiedziane słowo obrabowuje mnie z tysiąca innych, każda strofa to góra rezygnacji. Muszę stwarzać sztuczną pewność. Kiedy odpadają te płaty tynku, czuję, iż głębiej, tam, za złotymi fragmentami toczy się niewypowiedziana otchłań. Ona jest tam, jest na pewno, ale każda próba dokopania się kończy się fiaskiem. I mój lęk… Zamilkł i odetchnął.”

„— No widzisz. Terapia — to nie żadna sztuka: do czterdziestu lat wariat to dementia praecox: zimne kąpiele, brom i skopolamina. Powyżej czterdziestki — dementia senilis: skopolamina, brom i zimny tusz. No i szoki. To adekwatnie cała psychiatria. Ale tutaj, mój drogi, jesteśmy malutką wysepką w przedziwnym morzu. I powiadam ci, iż gdyby nie personel, gdyby nie… ale mniejsza z tym, i tak z czasem wszystko zrozumiesz — warto by tu przepędzić życie, jeżeli choćby nie jako lekarz… — To jako wariat, chcesz powiedzieć? — No, cóż pleciesz! Jako gość, myślałem. Bo my tu takich mamy. Wybitnych ludzi możesz tu poznać, nie śmiej się, mówię serio.”

"— Każdy z nas jest jedną z możliwości, która przeszła w konieczność."

Polski film na podstawie powieści Stanisława Lema, tytuł: „Szpital przemienienia”, rok 1978 (premiera 1979), reżyser Edward Żebrowski.

Idź do oryginalnego materiału