„Stay strong, but be weak” – powiedziałam Monice Strzępce na jednej z ostatnich prób do reżyserowanych przez nią Heks, gdy na dużej scenie kierowanego przez nią Teatru Dramatycznego ważyły się losy – odwołanej, jak już dziś wiadomo – premiery spektaklu. Dwa dni wcześniej zarówno ja, jak i cały zespół wciąż jeszcze wierzyliśmy w to, iż premiera jest możliwa. Jednak umówmy się: to, czy spektakl powstanie, nie jest kwestią wiary, choćby w Starodziewicę, jak w Heksach.
Ten tekst nie jest jednak o Monice Strzępce, choć wiem, iż wolałybyście, iż na to czekacie. Rozczaruję was – nie pogrzebię, jak mi to sugerowano – swojej siostry. Nie poleje się krew. Ale w jednym będę brutalnie szczera – opowieść o tym, do czego doszło w Dramatycznym, podczas prac nad Heksami nie należy ani do mnie, ani do was.
Ja byłam świadkinią wydarzeń, o których jestem gotowa opowiedzieć dopiero wtedy, kiedy zdecyduje się mówić zespół aktorski. To jest ich przewrót. Ich trauma. Ich napady lęku, ataki paniki, ich zespół stresu pourazowego, ich załamania nerwowe, a w perspektywie kolejnych tygodni może ich depresje.
Piszę o tym, bo mam dobre czucie i dobry słuch, mimo traumy, którą w sobie noszę, i wiem już, iż wielu śmiałków decyduje się o tym pisać i robić swój performance. Wstrzymajcie się, jeżeli chcecie orzekać swoje, choć was tam nie było. Nie odbiera się żałoby żałobnikom, traktując ją jak swoją. Nie zakopuje się trupa przed wywieszeniem klepsydry. Obrządek śmierci ma swoją partyturę. To nie wy jesteście jej autorami i nie przystoi wam dyrygować. Aktorki i aktorzy potrzebują czasu. Dosyć zadawania im krzywd. W tym tych najgorszych – emocjonalnych.
A teraz ostrzej, do moich sióstr feministek, bez względu na płeć.
Heksy na pół gwizdka
Odkąd wydałam oświadczenie, w którym zapowiedziałam nieobecność na premierze Heks, część z was rozpacza nad tym, co się wydarzyło. Zawieszenie premiery i odcięcie się Szpili od Strzępki to prawie żałoba narodowa. Strzał w kolanko feminizmu – choć wyznawanego w sposób dla mnie często nieakceptowalny, kładący najważniejszy akcent na płeć biologiczną, na obrzydliwą już dla mnie w tej chwili binarność.
Tak, wiem. To ja napisałam Heksy, w których starałam się odzyskać podmiot kobiecy, i stworzyłam utopię, która jednych uwodzi, drugich zaś odrzuca swoim radykalizmem. Tylko było to kilka lat temu. A ja się rozwijam. I coraz bardziej w nie wierzę, ale też miejscami podważam.
W moim życiu pojawiły się osoby, których miękkość, czułość i zaangażowanie w problemy społeczne, a także radykalna troska nie były zależne od płci. Mogę powiedzieć to prościej. Poznałam HEKSY – nie kobiety, a mężczyzn, a także osoby niebinarne, które swój feminizm realizowały w zupełnie nowy, niezwykle żywy sposób, nie deklarując go w hasłach czy pisaninie, a w aktywnościach i aktywizmie. Bo feminizm jest dążeniem do równości, a nie do dominacji w odwecie za opresję; obietnicą, iż nigdy nie będziesz szła, nie będziesz rozrabiała i nie będziesz walczyła o godność sama, sam i samo.
Jakoś moich Sióstr – znanych ze swych feministycznych poglądów – na protestach o godne życie Osób z Niepełnosprawnościami i osób Opiekuńczych nie było za wiele. Nie mówię, iż nikt. Zawsze była ze mną Paulisza Januszewska. Czasami Kazia Szczuka, z którą kłócimy się o feminizm tak, iż kiedyś poleje się krew. Byli moi przyjaciele – feministki, wcale nie kobiety, ale reprezentanci queeru, osoby nieheteronormatywne, garstka zaangażowanych polityków i polityczek. Na jeden z protestów przyszedł aktor Teatru Dramatycznego – Łukasz Wójcik, wspaniała Heksa. Wcześniej inni młodzi aktorzy.
Czy była tam kiedykolwiek Monika Strzępka, która chciała reżyserować Heksy, deklarowała przyjaźń i zapowiadała feministyczny przełom? Nie. Była zajęta sobą. Nowiem księżyca w Byku, Raku, Wilgotnej Pannie.
Tymczasem prawdziwą rewolucję robiłyśmy, stojąc w zimnie pod Pałacem Prezydenckim i krzycząc „Dajcie żyć!”. Ola Popławska przynosiła nam zupę. Moje córki, bose, bez płaszczy, bo tak je rozgrzały emocje, piły tę zupę z kubeczków. Gdzie były feministki, które teraz opłakują kondycję feminizmu i koniec kolektywizmu w Polsce?
O czym my tutaj w ogóle pierdolimy? Czy feminizmem nazywacie akademickie dysputy, których i tak nikt już nie czyta? Czy wyszłyście na ulicę w obronie czegoś więcej niż tylko prawa do aborcji? Sorry „girls”, feminizm to występowanie w sprawie wszystkich mniejszości, a nie wyłącznie prawa do usunięcia ciąży, które dla was – uprzywilejowanych społecznie i ekonomicznie osób – nigdy nie będzie problemem. To zmiana pola widzenia, do którego wpuścicie coś więcej niż interesy własnej grupy. Możecie mnie teraz zabić, bo – jak to się brzydko mówi – sram we własne gniazdo. Tak już mam. Ale skoro w tym gnieździe są tylko białaski z klasy średniej, to rzeczywiście, wolę w takie gniazdo nasrać, niż w nim dalej siedzieć, nazywając się przy tym feministką.
Nie o taki feminizm mi chodzi. Feminizm z krwią zastygłą i zlodowaciałą od liter. Feminizm wyabstrahowany, odległy od Pizdodupii i Kurwidołów, o których piszę w Heksach. Od realnych problemów realnych ludzi.
Bez młodych feminizm jest tylko babocenem
Płaczecie nad ideami. Płaczcie nad ludźmi. „Co się stanie z feminizmem wobec kryzysu w Dramatycznym?”, „Co się stanie z modelem zarządzania kolektywnego?” – pytacie.
A ja pytam, co się stanie z aktorkami i aktorami? I innymi poszkodowanymi osobami, na których dokonywano przemocy psychicznej i emocjonalnej? Kto zatroszczy się o ich powrót do zdrowia?
Mój także. Bo praca nad wystawieniem Heks, prowadzona w przemocowy sposób, wielu z nas niemal pozamykała w szpitalach. Pytam też o to, czy zrobicie coś, by wreszcie zaczęły funkcjonować prawdziwe związki zawodowe? O to, by osoby aktorskie pracowały w bezpieczny emocjonalnie i psychicznie sposób, a nie narażając się na kryzys tożsamości i dysocjacje? Na ataki paniki, poczucie skołowania, totalnej dezorientacji i psychicznego rozbicia?
Powiem wam, „siostry”, nie lejcie łez nad zużytymi ideami, skompostujcie swoje rozczarowanie i dyskomfort wynikający z czytania tych słów. Czas zakasać rękawy i brać się do galopu.
Nie wiecie pewnie, od czego zacząć. Powiem brzydko – od zrypania siebie i matriarchatu w sobie. Bo tymi, którzy wiedzą to lepiej od was czy od nas, jest młodsze pokolenie. To ono jest zdrowe (lub chce wyzdrowieć) i bez niego ten cały feminizm jest tylko babocenem. Niczym więcej. Zdechłym produktem, trącącym rozkładem tak samo jak patriarchat.
I Strzępka, i ja jesteśmy dla feminizmu straconym pokoleniem. Możemy sobie głosić rewolucję, ale wiecie, co zobaczyłam w Heksach? Paradoksalnie zrozumiałam, iż nie są o szaleństwie, są o zdrowiu psychicznym i granicach, które się stawia w jego obronie.
Pokazało mi to dwóch niezwykłych aktorów, chłopaków – Michał Sikorski i Marcin Wojciechowski, którzy w poniedziałek, na cztery dni przed premierą, opuścili teatr w stanie wielkiego zranienia, ale i prawdy. To ten stan, który nazywam „vulnerability” – podatnością na zranienie. Stan, w którym mówimy z miejsca zranienia, z miejsca swojej słabości, z miejsca tego, co miękkie, a nie sterczące, z miejsca pęknięcia, a zatem szczeliny, przez którą wypływa nie ego w erekcji, a ból.
Po nich zrobili to inni. Na swój sposób. Według własnego uznania. I to był prawdziwy przewrót! Upadek sterczącEGO – upadek wszystkiego, co w erekcji – by zacytować fragment mojej powieści.
Zawłaszczanie opowieści
Powtórzę: zanim zaczniecie pisać, interpretować i nadawać znaczenie temu, co się wydarzyło w Dramatycznym, weźcie głęboki wdech i zaczekajcie. To nie jest ani wasza, ani moja opowieść.
Wierzę w to, iż adaptacja Heks, napisana przeze mnie i Annę Kłos, zostanie zrealizowana i wystawiona na scenie Teatru Dramatycznego, ale wtedy, kiedy ta instytucja faktycznie przejdzie prawdziwą przemianę, wynagrodzi ludziom krzywdy, wypłaci odszkodowania lub zatroszczy się o nich finansowo w inny sposób, opłaci terapię, by mogli po tym wrócić do pracy. Gdy wreszcie zacznie na poważnie wdrażać zawartą w Heksach ideę płożenia się w miejsce sterczenia, społecznego kłączenia się, kolektywizmu i spółdzielczości.
Gdyby Monika Strzępka chciała zrobić spektakl w taki sposób, zapewniając wszystkim osobom aktorskim, realizatorom, całemu zespołowi bezpieczeństwo procesu twórczego, byłabym za tym, by dokończyła Heksy. Ale w tej chwili nic, a szczególnie stan, w którym się teraz znajduje, na to nie wskazuje. Przede wszystkim jednak ten spektakl nie ujrzy światła scenicznych reflektorów, jeżeli swój sprzeciw podtrzymają aktorki i aktorzy, bez zadośćuczynienia ofiarom.
Ja nie kasuję człowieka. Czekam, aż człowiek sam w sobie skasuje, co martwe, co toksyczne, co szkodzi innym, bo tak już mam, iż wierzę w ludzi i w to, iż każdy kryzys i krach może być początkiem czegoś dobrego. Czy tak się stanie w przypadku Moniki Strzępki? To już pytanie do niej. I jej dramat.
Na sam koniec jedno zdanie. Kluczowe. Podczas pracy nad Heksami w Teatrze Dramatycznym zrozumiałam to, iż nieważne są idee, ważni są ludzie. Sztuka potrzebuje radykalnego przemyślenia procesu twórczego na nowo, feminizm zaś – przemyślenia na nowo procesu społecznego. Na cito!