Pewnej nocy śniłam koszmar, który wydawał się prawdziwy jak poranne światło. Mój syn, Bartosz, i jego żona Zofia uczynili coś tak okrutnego, iż moje serce wciąż krwawi z bólu. Ich zdrada przebiła mnie niczym nóż, burząc zaufanie, które budowałam przez całe życie. To opowieść o miłości matki, zawiedzionych nadziejach i rodzinnej tragedii, która pozostawiła nas wszystkich w ruinie.
Nazywam się Bogumiła Kowalska, mam 65 lat. Mieszkam w małym miasteczku na południu Polski, wychowałam dwoje dzieci – Bartosza i młodszą córkę Kingę. Niedawno poprosiłam syna, aby wyprowadził się z mieszkania, które zajmował z rodziną, by Kinga mogła tam zamieszkać. Ale to, co zobaczyłyśmy z córką, gdy weszłyśmy do środka, było niczym senne majaka. Bartosz i Zofia nie tylko się wyprowadzili – zniszczyli wszystko: zdarli tapety, wyrwali panele, zerwali żyrandole, zabrali choćby wannę i toaletę. Byłam pewna, iż to zemsta, a podżegała go Zofia.
Dziesięć lat temu, gdy Bartosz ożenił się z Zofią, odziedziczyłam po ciotce dwupokojowe mieszkanie. Młodzi czekali wtedy na pierwsze dziecko, więc pozwoliłam im tam zamieszkać. „Pobądźcie tam chwilę – powiedziałam. – Ale to nie jest wasze na zawsze, tylko tymczasowe, aż kupicie własne.” Mieszkanie było stare, bez remontu, bo mieszkała w nim starsza kobieta. Bartosz i Zofia, wsparci przez jej rodziców, zainwestowali w remont: wymienili okna, instalację elektryczną, hydraulikę, wyrzucili starą meblościankę i urządzili wszystko od nowa. Cieszyłam się, iż stworzyli przytulne gniazdko, ale zawsze przypominałam – to nie ich własność.
Lata mijały. Bartosz i Zofia doczekali się dwójki dzieci, zapisali je do przedszkola i szkoły niedaleko. Było im wygodnie i zdawali się zapominać o moich słowach. Przez dekadę nie odłożyli na kredyt, nie zrobili kroku, by kupić coś swojego. Ich życie płynęło spokojnie, a ja milczałam, nie chcąc burzyć ich spokoju. Wszystko się zmieniło, gdy Kinga, moja młodsza córka, oznajmiła, iż chce się usamodzielnić. Ma 25 lat, skończyła studia, zaczęła pracować i marzy o własnym życiu. Postanowiłam, iż czas oddać mieszkanie jej.
Gdy powiedziałam Bartoszowi, iż musząść się wyprowadzić, zbladł. „Jak to – wyrzucasz nas?” – krzyknął. Zofia milczała, ale w jej oczach płonęła złość. „Mówiłam, iż to nie wasze na zawsze – odparłam stanowczo. – Mieliście czas, by kupić coś swojego. Wynajmijcie albo jedźcie do rodziców Zofii.” Dałam im miesiąc na znalezienie nowego miejsca, ale ten miesiąc stał się koszmarem. Kłóciliśmy się codziennie, Bartosz wrzeszczał, iż niszczę ich życie, Zofia oskarżała mnie o niesprawiedliwość. Trzymałam się twardo, ale serce pękało od ich nienawiści.
W końcu się wyprowadzili. Przyjechałam z Kingą, by posprzątać przed jej wprowadzką. Ale to, co zastałyśmy, było gorsze niż najstraszniejszy sen. Mieszkanie wyglądało jak po bombardowaniu: gołe ściany, wyłamane podłogi, puste miejsce po lampach, brakowało choćby sedesu. Drżąc z gniewu, zadzwoniłam do Bartosza: „Jak mogłeś tak potraktować mnie i siostrę? To podłość!” Odpowiedział szorstko: „Nie zostawię Kindze mieszkania z remontem! My z Zosią wszystko robiliśmy sami, wydawaliśmy pieniądze, wkładaliśmy wysiłek. Dlaczego miałbym jej to oddawać?”
Jego słowa złamały mnie. Kinga stała obok, płacząc. Ma tylko 25 lat, nie ma oszczędności na remont, a ja, emerytka, nie mogę pomóc – moja renta ledwo starcza na życie. Mieszkanie jest teraz niezdatne do zamieszkania, a Bartosz i Zofia najwyraźniej cieszą się z naszej rozpaczy. Dałam im dach nad głową, wsparcie, a oni odpłacili mi ruiną. To nie tylko zemsta – to zdrada, której nie potrafię wybaczyć. Moja córka została bez domu, a ja straciłam wiarę we własnego syna. I teraz pytam samej siebie: gdzie popełniłam błąd, wychowując go?