Dawno temu, gdy świat był jeszcze inny, mój syn obiecał mi dom na wsi. Gdy tam dotarliśmy, ziemia zawisła mi pod stopami jak kruchy lód.
Nazywam się Stanisław i mam siedemdziesiąt osiem lat.
Nigdy nie sądziłem, iż będę szukał rady u obcych, a jednak tu jestem. Potrzebuję waszych słów.
Większość życia spędziłem jako samotny ojciec. Moja żona, Kinga, odeszła, gdy rak zabrał ją za wcześnie, a nasz syn Bartosz (dziś trzydziestopięcioletni) miał ledwie dziesięć lat.
Były to ciężkie dni, ale trzymaliśmy się razem. Od tamtej pory byliśmy tylko my dwaj przeciwko wszystkiemu. Starałem się być dla niego i ojcem, i matką, harując dzień i noc, by dać mu szansę, której sam nie miałem.
Bartosz wyrósł na dobrego człowieka. Miał, oczywiście, swoje bunty, ale był pracowity, rozsądny i serdeczny. Dobrze się uczył, dostał stypendium na studia, a potem znalazł pracę w banku.
Byłem z niego dumny, patrząc, jak idzie przez życie. Zostaliśmy blisko choćby po tym, jak się wyprowadził dzwoniliśmy często, a kolacje jadaliśmy raz w tygodniu.
Tato szepnął, nie patrząc mi w oczy. Przepraszam. Mówiłem, iż to domek, ale tu będzie ci lepiej. Tu się tobą zajmą.
Zajmą? Nie potrzebuję opieki! Jestem sprawny jak zając w lesie! Dlaczego mnie okłamałeś?
Tato, proszę. Wreszcie na mnie spojrzał, a w jego oczach było tyle błagania, ile bólu.
Ostatnio zapominasz różne rzeczy. Boję się, iż zostaniesz sam. Tu mają dobre warunki, a w razie czego zawsze ktoś jest blisko.
Zapominam? Każdemu zdarza się zgubić klucze! krzyknąłem, a łzy gniewu paliły policzki.
To nieprawda, Bartek. Zabierz mnie do domu. Natychmiast.
Bartosz pokręcił głową i wtedy padły słowa, które roztrzaskały moje serce:
Nie mogę, tato. Dom dom już sprzedałem.
Zawróciło mi w głowie, jakbym runął w przepaść.
Wiedziałem, iż zgodziłem się na sprzedaż, ale myślałem, iż mam czas. Chciałem poznać nowych właścicieli, wybrać dobrą rodzinę, powiedzieć im, jak pielęgnować starą jabłoń w ogrodzie.
A potem, pewnego wtorkowego wieczora, Bartosz wpada do domu rozpromieniony.
Tato! woła. Kupiłem ci chatę na wsi!
Chatę? Bartek, o czym ty mówisz?
To idealne miejsce. Ciche, spokojne pokochasz je!
Byłem zaskoczony. Przeprowadzka? To brzmiało jak zbyt gwałtowna zmiana.
Nie musiałeś tego robić. Czuję się tu dobrze.
Ale on nalegał.
Zasługujesz na odpoczynek. Ten dom jest dla ciebie za duży. Zaufaj mi.
Wahałem się. Mieszkaliśmy tu ponad trzydzieści lat. Tu Bartosz stawiał pierwsze kroki, tu Kinga i ja budowaliśmy wspólne życie. Ale syn był tak pewny, tak szczęśliwy Zawsze ufałem mu bezgranicznie.
Więc, choć z duszą na ramieniu, zgodziłem się. Pakowałem rzeczy, a Bartosz zajmował się resztą. Zapewniał, iż wszystko załatwione. Był tak troskliwy, iż odsunąłem wątpliwości.
W dniu przeprowadzki Bartosz opowiadał o uroku nowego miejsca. Ale im dalej od miasta, tym bardziej ściskało mnie w piersi.
Okolica stawała się coraz bardziej pusta. Żadnych pagórków, żadnych sielskich widoków tylko szare pola i opuszczone stodoły.
Domki, o których marzyliśmy z Kingą, były przytulne, pełne życia. To miejsce było jak z innego świata.
Bartek, czy na pewno jedziemy dobrze? To nie wygląda jak wieś.
Jedziemy dobrze odparł, ale wzrok mu uciekał.
Po godzinie skręciliśmy w wąską drogę. Na jej końcu stał ponury budynek. Serce zamarło mi, gdy przeczytałem napis: Złota Jesień.
To nie była chata. To był dom starców.
Co to jest? wyszeptałem.
Jak sprzedał mój dom bez mojej zgody? Domagałem się odpowiedzi, ale Bartosz tylko wymamrotał coś o pełnomocnictwie i moim dobru.
Zostałem wprowadzony do małego pokoju wąskie łóżko, okno na parking. Ściany w brudnym beżu, w powietrzu woń środków czystości i stęchlizny.
Mój dom pachniał jeszcze piernikami Kingi. Tu śmierdziało rezygnacją.
Dni mijały w gniewie i niedowierzaniu. Czy naprawdę zapominałem? Czy zawiniłem? A może Bartosz chciał dobrze? Personel był miły, zapraszał na zajęcia, ale czułem się jak w pułapce.
Pewnego dnia podsłuchałem pielęgniarki:
Biedny pan Nowak. Słyszałaś o jego synu?
Nie, co się stało?
Miał ogromne długi. Sprzedał dom ojca, żeby spłacić hazard.
Jakby ktoś uderzył mnie pięścią w żołądek.
Hazard? To był powód? Zdradził mnie dla swoich błędów?
Wtedy zjawił się Jan, mój dawny przyjaciel, prawnik. Odwiedzał siostrę, a zobaczywszy mnie, osłupiał. Gdy opowiedziałem mu prawdę, zapalił się jak pochodnia. Obiecał pomóc odzyskać dom.
Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy jeszcze kiedyś zaufam Bartoszowi? Czy mam prawo czuć się jak wyrzucony na śmietnik?













