Czas zanurzyć się w meandry ludzkiej psychiki wraz z nominowanym do Nagrody Bookera 2022 Studium przypadku.
Lata sześćdziesiąte. Londyn swinguje, a umysły szaleją. Zmiany kulturowe sprzyjają rozwojowi psychoterapii, a ta staje się nie tylko pomocą dla zagubionych, ale też polem do nadużyć. Jedna z pacjentek Arthura Collinsa Braithwaite’a, kontrowersyjnego terapeuty, zachęcona przez niego do „zabicia własnego ja”, popełnia samobójstwo. Siostra zmarłej postanawia odkryć, na czym adekwatnie polegają ekscentryczne metody Braithwaite’a. Przybiera fikcyjną tożsamość i rozpoczyna z nim cykl spotkań, jednak nie spodziewa się, dokąd zaprowadzi ją to podwójne życie…
Graeme Macrae Burnet w swojej szkatułkowej powieści myli tropy, zaciera granicę między fikcją a rzeczywistością i łączy powagę z humorem. Z detektywistycznym zacięciem prowadzi literackie śledztwo – Studium przypadku trzyma w napięciu niczym kryminał i wciąga jak najlepsza powieść psychologiczna. A czytelnika zostawia z wątpliwością: czy wiem, kim naprawdę jestem?
– opis wydawcy.
Pierwszym, co rzuca się w oczy, gdy bierze się do ręki Studium przypadku jest oczywiście okładka. Jest ona niepokojąca, a jednocześnie niezwykle estetyczna. W dotyku jest też zupełnie inna niż większość pozycji. Oddaje to też bardzo mocno charakter powieści, którą jeżeli miałabym opisać jednym słowem, byłoby to “inna”.
Tym, co przyciąga od pierwszych stron, jest forma tej opowieści. Zaczyna się ona od przedmowy autora, w której przedstawia on czytelnikowi okoliczności, w jakich wszedł w posiadanie dzienników opisujących pracę Arthura Collinsa Braithwaite’a. Jest to napisane w taki sposób, iż byłam pewna, iż są to słowa Burneta do czytelnika, a opisana historia będzie prawdziwą. Jak się jednak okazało, przedmowa autora była już częścią fabuły, a przedstawione postaci były fikcyjne. W dalszej części przechodzimy do wspomnianych wcześniej dzienników, które wymieszane są z fragmentami biografii Braithwaite’a. Całość przedstawiona jest jak literatura faktu, podczas gdy jest to stuprocentowa fikcja.
Główną bohaterką Studium przypadku jest młoda dziewczyna, której siostra popełniła samobójstwo. Pod fałszywym nazwiskiem Rebecci Smyth, dziewczyna decyduje się na wizytę u Braithwaite’a. Towarzyszymy jej w tych sesjach oraz obserwujemy, jak one na nią wpływają. Widzimy, jak granica między naszą bohaterką, a jej wymyślonym alter ego, coraz bardziej się zaciera.
Sam Braithwaite uważany jest za szarlatana. Początkowo staje się wręcz ówczesnym celebrytą, a śmiałe teorie zapewniają mi rzeszę fanów. Z czasem jednak jego brak kompetencji zostaje obnażony – między innymi przez naszą główną bohaterkę.
Ciężko jest mi usiąść do tej recenzji. Nie dlatego, iż cokolwiek jest ze Studium przypadku nie tak, ale ze względu na uczucie, z jakim pozostawia czytelnika. Mimo, iż akcja rozgrywa się w latach 60., historia jest niesamowicie aktualna. Pokazuje, jak opłakane skutki może mieć ślepe zaufanie do kogoś, kto brak kompetencji nadrabia pewnością siebie. Można to z łatwością przenieść na współczesność, gdzie za sprawą Instagrama coraz więcej osób ślepo wierzy tym, którzy udają wiedzę.
Książka momentami wydaje się być trochę przeintelektualizowana, a tekst staje się bełkotem. Wydaje mi się, iż był to celowy zabieg (za każdym razem w części biograficznej, przytaczając poglądy Braithwaite’a), jednak na dłuższą metę był on zwyczajnie męczący.
Studium przypadku jest powieścią niejednoznaczną i dającą duże pole do własnej interpretacji. Jest to bardzo dobra pozycja dla osób zainteresowanych tematami psychiki i jej funkcjonowania, jednocześnie ostrzegająca przed współczesnymi zagrożeniami.