Starszy syn planuje zemstę na matce za prezent dla młodszego brata

twojacena.pl 1 dzień temu

Dzisiaj od samego rana zadzwoniła do mnie mama, jej głos drżał z niepokoju:
— Córeczko, pójdziesz, proszę, do naszej sąsiadki — ciężki Gieni. Jest bardzo przygnębiona, prosiła o radę prawną. Nic więcej nie wyjaśniła, tylko powiedziała, iż jesteś mądra i coś podpowiesz…

Znałam Genowefę Stanisławową od dzieciństwa. Mieszkałyśmy w tej samej klatce od lat, a choćby gdy wyszłam za mąż i wyprowadziłam się, zawsze odwiedzałam mamę i witałam się z ciocią Gienią na ławce pod blokiem. Mia już dziewięćdziesiąt lat, ale jeszcze niedawno żwawo chodziła po podwórku, uśmiechała się życzliwie, przynosiła mamie drożdżówki i godzinami dyskutowała z innymi sąsiadkami. Ostatnio jednak coraz częściej narzekała na serce i ciśnienie. Młodszy syn, Jacek, mieszkał z nią i pomagał, jak mógł. Starszy — Wojtek — żył osobno, na drugim końcu miasta i było go w domu coraz rzadziej.

Kiedyś Wojtek wyjechał do szkoły oficerskiej, potem służył, ożenił się, dostał mieszkanie, działkę, samochód. Zamożny, niezależny, ale zimny. Z matką relacje miał nagle zgrzytliwe: to milczał, to się obrażał, to wydawał rozkazy. A Jacek został przy niej. Z biegiem lat stał się jej jedyną podporą. To właśnie jemu tej wiosny Genowefa Stanisławowa postanowiła przepisać mieszkanie w darowiźnie.

Starszy syn się dowiedział i… nie protestował. Powiedział tylko:
— Mój nie potrzebuje. Mam wszystko. Niech Jacek chociaż coś ma.
Wydawać by się mogło — sprawa załatwiona uczciwie. Ale cisza trwała krótko.

Gdy wieczorem weszłam do cioci Gieni, od razu poznałam, iż płakała. Usiadła, otarła oczy i cichym, drżącym głosem zapytała:
— Córeczko… gdzie można zrobić tę… jak to się nazywa… ekspertyzę genetyczną?

Zaniemiałam.
— Ciociu Gieniu, po co ci to?

Wtedy opowiedziała. Kilka dni temu pojawił się u niej Wojtek. Stanął w progu z ponurą miną i rzucił:
— Nie jestem synem twojego męża. Mamy różne grupy krwi. Wszystko jasne. Dlatego dałaś mieszkanie Jackowi, a nie mnie. Jestem ci obcy. On — twój prawdziwy.

Po tych słowach zatrzasnął drzwi i wyszedł. Nie dał jej dojść do słowa. Na telefony nie odbiera.

Ciocia Gienia szepnęła:
— Mój mąż miał grupę Rh plus, pamiętam… A swojej — nie. W starym dowodzie było zapisane, ale już dawno wymieniłam. A grupy Wojtka… skąd mam znać? Urodził się, ledwo żyłam, nie pamiętałam, a teraz nie ma kogo spytać…

Ktoś jej podsunął, żeby zrobiła test DNA. Wytłumaczyłam jednak, iż to nie takie proste: jej mąż zmarł ponad dwadzieścia lat temu. By przeprowadzić badania, trzeba albo żywego materiału — krwi, włosów, śliny, albo ekshumacji. A na to potrzeba zgody sądu, która wcale nie jest pewna. Do tego kosztuje to fortunę.

Genowefa Stanisławowa znów zalała się łzami:
— Więc nie udowodnię synowi, iż jest synem mojego męża?..

Nie wytrzymałam. Mój głos także się załamał, sama ledwo powstrzymałam płacz:
— Ciociu Gieniu! Nie musisz nikomu nic udowadniać! choćby nie podał swojej grupy krwi. Po prostu się obraził. Wymyślił pretekst. Chce cię ukarać. Dorosły mężczyzna, a zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. Postąpiłaś słusznie — dałaś mieszkanie temu, kto przy tobie został. A on tylko szukał sposobu, by cię zranić najbardziej, jak potrafi.

Wzięłam głęboki oddech i dodałam:
— jeżeli chcesz — idź z Jackiem do przychodni, zróbcie badania, niech sprawdzą wasze grupy. Może w szpitalu, gdzie rodziłaś, zostały jakieś dokumenty. A papiery męża… może są w archiwum. Ale choćby jeżeli nie — Wojtek powinien jak człowiek przyjść i przeprosić. A nie rzucać oskarżeniami, które bolą bardziej niż nóż.

Skinęła głową, trochę się uspokoiła.
— Tak, masz rację… Ale on i tak nie odbiera…

Poprosiłam o numer Wojtka. Wyszłam na osiedle, odeszłam od bloku i zadzwoniłam. Odezwał się.
— Dzień dobry — zaczęłam. — Jestem sąsiadką pani matki.
— Czego pani chce?
— Chciałabym porozmawiać o Genowefie Stanisławowej…
— Słucham.
— Ona bardzo cierpi…

W tym momencie przerwał rozmowę. Po prostu się rozłączył.

Stałam, wpatrzona w ekran. W piersi czułam tylko jedno: jak łatwo niszczą się najświętsze więzi, gdy miłość zastąpi uraza. I jak strasznie musi być matce, gdy własny syn oskarża ją o coś, czego nigdy nie zrobiła.

Genowefa Stanisławowa nikogo nie zdradziła. Po prostu oddała jedyny dom temu, który przy niej został. A starszy — sam odszedł. Teraz się mści — okrutnie, chłodno, bez słów. A przecież dla niej zawsze był synem. Prawdziwym. Jedynym. Do wczorajszego dnia.

Idź do oryginalnego materiału