**Dziennik, 15 maja 2024**
Od rana dzwoniła do mnie mama, głosem pełnym niepokoju:
— Córeczko, zajrzyj proszę do naszej sąsiadki, pani Haliny. Jest bardzo przygnębiona, prosiła o radę prawną. Nie chciała nic więcej wyjaśniać, tylko powiedziała, iż jesteś rozsądna, więc coś poradzisz…
Znałam Halinę Kowalską od dzieciństwa. Mieszkałyśmy w tym samym bloku latami, i choćby gdy wyszłam za mąż i wyprowadziłam się, często odwiedzałam mamę i witałam się z panią Haliną na ławce pod blokiem. Miała już dziewięćdziesiąt lat, ale jeszcze niedawno żwawo chodziła po podwórku, uśmiechała się serdecznie, przynosiła mamie pierogi i godzinami rozmawiała z sąsiadkami. Ostatnio jednak coraz częściej narzekała na serce i ciśnienie. Mieszkała z młodszym synem, Andrzejem, który pomagał jej, jak tylko mógł. Starszy, Wojciech, miał własne mieszkanie na drugim końcu Wrocławia i odwiedzał ją coraz rzadziej.
Kiedyś Wojciech wyjechał do szkoły oficerskiej, potem służył w wojsku, ożenił się, dostał mieszkanie, domek letniskowy, samochód. Zamożny, niezależny, ale chłodny. Z matką stosunki miał napięte: raz milczał, raz się obrażał, raz rozkazywał. Andrzej został przy niej. Z biegiem lat stał się jej jedynym oparciem. To jemu tej wiosny Halina postanowiła przepisać mieszkanie w darowiźnie.
Starszy syn dowiedział się i… nie protestował. Powiedział tylko:
— Mnie to niepotrzebne, mam swoje. Niech Andrzej ma choć tyle.
Wydawało się, iż sprawa załatwiona sprawiedliwie. Ale spokój nie trwał długo.
Gdy wieczorem zajrzałam do Haliny, po jej zaczerwienionych oczach od razu poznałam, iż płakała. Usiadła, otarła łzy i drżącym głosem zapytała:
— Córeczko… gdzie można zrobić tę… jak to się nazywa… ekspertyzę DNA?
Osłupiałam.
— Pani Halino, po co pani to?
Wtedy opowiedziała mi wszystko. Kilka dni temu zjawił się u niej Wojciech. Stanął w progu, ponury, i rzucił:
— Nie jestem synem twojego męża. Mamy różne grupy krwi. Wszystko jasne. Dlatego dałaś mieszkanie Andrzejowi, a nie mnie. Jestem dla ciebie obcy. A on — prawdziwy syn.
Potem zatrzasnął drzwi i wyszedł. Nie dał jej dojść do słowa. Na telefony nie odbiera.
Pani Halina szeptała:
— Mój mąż miał grupę krwi Rh+, pamiętam… Ale swojej nie jestem pewna. W starym dowodzie był wpis, ale już dawno go wymieniłam. A grupy Wojtka nigdy nie znałam… Gdy się urodził, ledwo pamiętam, kogo spytać…
Ktoś poradził jej test DNA. Wytłumaczyłam jednak, iż to nie takie proste: jej mąż zmarł ponad dwadzieścia lat temu. Do badania potrzeba żywego materiału — krwi, włosów, śliny — albo ekshumacji, a tę musi zatwierdzić sąd, co wcale nie jest pewne. No i kosztuje majątek.
Halina znów się rozpłakała:
— Więc nie udowodnię synowi, iż jest synem mojego męża?..
Wtedy nie wytrzymałam. Mój głos też zadrżał, ledwo powstrzymałam łzy:
— Pani Halino! Nie musi pani nikomu nic udowadniać! On choćby nie podał swojej grupy krwi. Po prostu się obraził. Wymyślił pretekst. Chce panią ukarać. To dorosły mężczyzna, a zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. Postąpiła pani uczciwie — dała mieszkanie temu, kto był przy pani. A on tylko szuka powodu, by panią zranić.
Wzięłam głęboki oddech i dodałam:
— jeżeli pani chce, niech Andrzej zabierze panią do przychodni, niech sprawdzą grupę. Może w szpitalu, gdzie pani rodziła, zostały jakieś archiwa. Albo papiery męża — może są w urzędzie. Ale choćby jeżeli nie… Wojciech powinien sam, po ludzku, przyjść i przeprosić. A nie ciskać oskarżeniami, które bolą bardziej niż nóż.
Skinęła głową, trochę się uspokoiła.
— Tak, masz rację… Ale on i tak nie odbiera…
Poprosiłam o numer Wojciecha. Wyszłam na zewnątrz, oddaliłam się od bloku i zadzwoniłam. Odezwał się.
— Dzień dobry — powiedziałam. — Jestem sąsiadką pani Haliny.
— Czego pani chce?
— Chciałabym porozmawiać o pani Halinie…
— Słucham.
— Ona bardzo cierpi…
W tym momencie przerwał rozmowę. Po prostu się rozłączył.
Stałam, wpatrzona w ekran. W piersi czułam tylko jedno: jak łatwo rozpadają się najświętsze więzi, gdy miłość zastąpi uraza. I jak straszne to uczucie, gdy własny syn oskarża matkę o coś, czego nigdy nie zrobiła.
Halina nikogo nie zdradziła. Po prostu oddała jedyny dom temu, kto przy niej został. Starszy syn sam odszedł. A teraz mści się — okrutnie, zimno, bez słów. A dla niej zawsze był synem. Rodzonym. Jedynym. Do wczoraj…