„Starsza kobieta przekazała mieszkanie młodszemu synowi — starszy postanowił się zemścić, oskarżając ją o najgorsze”

newsempire24.com 6 dni temu

Dawno temu, gdy jeszcze mieszkałam w rodzinnym mieście, moja matka zadzwoniła do mnie pewnego poranka, głosem pełnym niepokoju:

— Córeczko, zajrzyj proszę do naszej sąsiadki, pani Haliny. Jest bardzo przygnębiona, prosiła o radę prawną. Nie wyjaśniła dlaczego, tylko powiedziała, iż jesteś rozsądną osobą i na pewno coś poradzisz…

Znałam Halinę Janowską od dzieciństwa. Mieszkałyśmy w tym samym bloku przez lata, a choćby gdy wyszłam za mąż i wyprowadziłam się, często odwiedzałam mamę i witałam się z panią Haliną na ławce pod blokiem. Miała już ponad dziewięćdziesiąt lat, ale jeszcze niedawno żywo krzątała się po podwórku, uśmiechała się do sąsiadów i przynosiła mojej mamie ciasta, plotkując godzinami. Ostatnio jednak częściej narzekała na serce i ciśnienie. Mieszkała z młodszym synem, Andrzejem, który opiekował się nią najlepiej, jak potrafił. Starszy syn, Wojciech, żył osobno, w drugim końcu miasta, i odwiedzał ją coraz rzadziej.

Kiedyś Wojciech wyjechał do szkoły wojskowej, potem służył, ożenił się, dostał mieszkanie, domek letniskowy, samochód. Zamożny, niezależny, ale zdystansowany. Z matką miał napięte relacje — raz milczał, raz się obrażał, raz wydawał rozkazy. Andrzej natomiast pozostał przy niej. Z biegiem lat stał się jedynym wsparciem. To właśnie jemu tej wiosny Halina Janowska postanowiła przekazać swoje mieszkanie w darowiźnie.

Starszy syn się dowiedział i… nie protestował. Powiedział tylko:
— Mnie to niepotrzebne, mam już swoje. Niech Andrzej choć trochę skorzysta.

Wydawało się, iż sprawa została załatwiona. Ale cisza nie trwała długo.

Gdy wieczorem zajrzałam do Haliny Janowskiej, od razu zobaczyłam, iż płakała. Usiadła, otarła oczy i zapytała drżącym głosem:
— Córeczko… gdzie można zrobić tę… jak to się nazywa… badanie na pokrewieństwo?

Zdziwiłam się.
— Pani Halino, po co pani to?

Wtedy wszystko opowiedziała. Kilka dni temu zjawił się u niej Wojciech. Stanął w progu z ponurą miną i rzucił:
— Nie jestem synem twojego męża. Mamy inną grupę krwi. Wszystko teraz jasne. Dlatego dałaś mieszkanie Andrzejowi, a nie mnie. Jesteś mi obca. A on — twój prawdziwy syn.

Po tych słowach zatrzasnął drzwi i wyszedł. Nie pozwolił jej choćby odpowiedzieć. Nie odbierał telefonów.

Halina Janowska szeptała:
— Mój mąż miał grupę krwi Rh+, dobrze pamiętam… Ale swojej już nie. W starym dowodzie było zapisane, ale dawno go wymieniłam. A grupy Wojtka nigdy nie znałam… Urodził się wtedy, ledwo pamiętam tamte czasy… nikogo nie ma, by zapytać…

Ktoś poradził jej test DNA. Ale wyjaśniłam, iż to nie takie proste — jej mąż zmarł ponad dwadzieścia lat temu. By przeprowadzić badanie, potrzeba żywego materiału — krwi, włosów, śliny — albo ekshumacji. A na to potrzeba zgody sądu, której może nie udzielić. Poza tym kosztuje to fortunę.

Halina znów zapłakała:
— Więc nie udowodnię synowi, iż jest synem mojego męża?

Wtedy nie wytrzymałam. Mój głos też zadrżał, ledwo powstrzymałam łzy:
— Pani Halino! Nie musi pani niczego udowadniać! On choćby nie podał swojej grupy krwi. Po prostu się obraził. Wymyślił pretekst. Chce panią ukarać. Jest dorosłym mężczyzną, a zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Postąpiła pani uczciwie — dała mieszkanie temu, kto był blisko. A on tylko szuka powodu, by zranić panią jak najboleśniej.

Wzięłam głęboki oddech i dodałam:
— jeżeli pani chce, niech Andrzej zabierze panią do przychodni, niech oznaczą grupy krwi. Może w szpitalu, gdzie pani rodziła, zachowały się jakieś zapisy. Albo w aktach po mężu. Ale choćby jeżeli nie — Wojciech powinien sam, jak człowiek, przyjść i przeprosić. A nie rzucać oskarżeniami, które bolą bardziej niż nóż.

Skinęła głową, trochę się uspokoiła.
— Masz rację… Ale on i tak nie odbiera…

Poprosiłam o numer Wojciecha. Wyszłam na dwór i zadzwoniłam. Odpowiedział.
— Dzień dobry — powiedziałam. — Jestem sąsiadką pani Haliny.
— Czego pani chce?
— Chciałabym porozmawiać o pani Halinie…
— Słucham.
— Ona bardzo cierpi…

W tym momencie przerwał rozmowę. Po prostu rzucił słuchawkę.

Stałam, patrząc na wygaszony ekran. W piersi czułam tylko jedno — jak łatwo rozpadają się najświętsze więzy, gdy miłość zastąpi uraza. I jak straszne jest to, gdy własny syn oskarża matkę o coś, czego nigdy nie zrobiła.

Halina Janowska nie zdradziła. Po prostu oddała swoje mieszkanie temu, kto przy niej został. A starszy syn — sam odszedł. I teraz mści się — bezwzględnie, zimno, bez słów. A przecież dla niej zawsze był synem. Rodzonym. Jedynym. Aż do wczoraj…

Idź do oryginalnego materiału