Wczoraj rano zadzwoniła do mnie mama, głosem pełnym niepokoju, i poprosiła:
— Córeczko, zajrzyj proszę do naszej sąsiadki, do cioci Haliny. Jest bardzo przygnębiona, prosiła o radę prawną. Nic więcej nie wyjaśniła, tylko powiedziała, iż jesteś mądra i coś podpowiesz…
Znałam Halinę Stanisławową od dziecka. Mieszkałyśmy w tej samej klatce przez wiele lat, i choćby kiedy wyszłam za mąż i wyprowadziłam się, często odwiedzałam mamę i witałam się z ciocią Haliną na ławce pod blokiem. Miała już dziewięćdziesiąt lat, ale jeszcze niedawno energicznie chodziła po podwórku, uśmiechała się do sąsiadów, przynosiła mamie ciasta i godzinami rozmawiała z innymi babciami. Ostatnio jednak coraz częściej narzekała na serce i ciśnienie. Jej młodszy syn, Marek, mieszkał z nią i pomagał, jak mógł. Starszy—Tomasz—mieszkał osobno, na drugim końcu Warszawy, i odwiedzał ją coraz rzadziej.
Kiedyś Tomasz wyjechał do szkoły oficerskiej, potem służył w wojsku, ożenił się, dostał mieszkanie, domek letniskowy, samochód. Zamożny, niezależny, ale zdystansowany. Relacje z matką były napięte: raz milczał, raz się obrażał, raz rozkazywał. A Marek został przy niej. Z biegiem lat stał się jej jedynym oparciem. To jemu tej wiosny Halina Stanisławowa postanowiła przepisać mieszkanie w darowiźnie.
Starszy syn dowiedział się i… nie protestował. Powiedział tylko:
— Mnie nie trzeba, mam swoje. Niech Marek choć coś ma.
Wydawało się, iż wszystko zostało rozwiązane sprawiedliwie. Ale cisza nie trwała długo.
Gdy wieczorem zajrzałam do Haliny Stanisławowej, od razu zauważyłam, iż płakała. Usiadła, otarła oczy i drżącym głosem zapytała:
— Córeczko… gdzie można zrobić tę… no, jak to się nazywa… ekspertyzę genetyczną?
Zaniemówiłam.
— Ciociu Halino, po co wam to?
Wtedy opowiedziała mi wszystko. Kilka dni temu zjawił się u niej Tomasz. Wszedł bez słowa i, ze ściągniętą twarzą, rzucił:
— Nie jestem synem twojego męża. Mamy różne grupy krwi. Teraz wszystko jasne. Dlatego dałaś mieszkanie Markowi, a nie mnie. Jestem dla ciebie obcy. A on—twój prawdziwy syn.
Po tych słowach zatrzasnął drzwi i wyszedł. Nie pozwolił jej się odezwać. Nie odbierał telefonów.
Ciocia Halina szeptała:
— Mój mąż miał grupę krwi Rh+, to pamiętam… Ale swojej nie jestem pewna. W starym dowodzie była adnotacja, ale od dawna mam nowy. A grupy krwi Tomasza… toż to było tyle lat temu, kto by to pamiętał…
Ktoś poradził jej test DNA. Wytłumaczyłam jednak, iż to nie takie proste: jej mąż nie żyje od ponad dwudziestu lat. Do badania potrzeba albo żywego materiału—krew, włosy, ślina—albo ekshumacji. A to wymaga decyzji sądu, która wcale nie jest pewna. I kosztuje niemałe pieniądze.
Halina Stanisławowa znów się rozpłakała:
— Więc nie udowodnię synowi, iż jest synem mojego męża?…
Wtedy już nie wytrzymałam. Głos mi zadrżał, sama ledwo powstrzymałam łzy:
— Ciociu Halino! Nic nikomu nie musicie udowadniać! On choćby nie podał swojej grupy krwi. Po prostu się obraził. Wymyślił pretekst. Chce was ukarać. Jest dorosłym mężczyzną, a zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. Postąpiliście uczciwie—daliście mieszkanie temu, który był przy was. A on tylko znalazł sposób, żeby was boleśniej dotknąć.
Wzięłam głęboki oddech i dodałam:
— jeżeli chcecie, idźcie z Markiem do przychodni, zróbcie badanie grupy krwi. Może w szpitalu, gdzie rodziłaś, są jakieś archiwa. A dokumenty męża—może też w aktach. Ale choćby jeżeli nie… Tomasz powinien sam, po ludzku, przyjść i przeprosić. A nie rzucać oskarżeniami, które bolą bardziej niż nóż.
Skinęła głową, trochę się uspokoiła.
— Masz rację… Ale on i tak nie odbiera telefonu…
Poprosiłam o numer Tomasza. Wyszłam na dwór, odeszłam kilka kroków od bloku i zadzwoniłam. Odebrał.
— Dzień dobry—powiedziałam.—To sąsiadka pani matki.
— Czego pani chce?
— Chciałabym porozmawiać o Halinie Stanisławowej…
— Słucham.
— Jest bardzo zmartwiona…
W tym momencie przerwał rozmowę. Po prostu się rozłączył.
Stałam, patrząc na wygaszony ekran. W piersi czułam tylko jedno: jak łatwo rozpadają się najświętsze więzi, gdy miejsce miłości zajmuje uraza. I jak strasznie jest, gdy własny syn oskarża matkę o coś, czego nigdy nie zrobiła.
Halina Stanisławowa nikogo nie zdradziła. Po prostu oddała swoje jedyne mieszkanie temu, który przy niej został. A starszy sam odszedł. A teraz mści się—okrutnie, zimno, bez słów. A przecież dla niej zawsze był synem. Rodzonym. Jedynym.
Aż do wczoraj.