Nieoczekiwany spadek
A gdyby tak dowiedzieć się, iż zostało się spadkobiercą po nieznanym wcześniej krewnym. Nie po księciu z dalekiego kraju, który z dziwnego adresu e-mail pisze na nasz adres, bo popadł w niełaskę lokalnego dyktatora i za skromny przelew podzieli się z nami swoimi milionami. Nie, tak na serio: prawdziwy spadek po jakiejś rodzinnej czarnej owcy czy kimś, kto wyjechał na drugi koniec świata. Do takiej sytuacji dochodzi w "Pewnego razu w Paryżu".
Trzydzieści obcych sobie osób dowiaduje się od władz, iż łączą ich więzy krwi. Wywodzą się od jednej kobiety, urodzonej w XIX wieku. Teraz świeżo upieczeni krewniacy muszą zdecydować, czy chcą sprzedać politykom pozostawiony przez nią w Normandii dom i otaczający go teren. Całość ma zostać zrównana z ziemią, aby umożliwić budowę nowoczesnego parkingu i ośrodka rozrywkowego, "nowego europejskiego projektu". Sprawa wydaje się prosta, ale zanim padną kwoty i podpisane zostaną odpowiednie umowy, czworo reprezentantów rodziny ma zajrzeć do domostwa i sprawdzić, co w nim pozostało. Reklama
Przeszłość osnuta tajemnicą
Skrawki przeszłości zatrzymane w zakurzonych zdjęciach, listach i obrazach odkrywają przed bohaterami tajemnice, których się nie spodziewali. Czy potomkowie ślicznej Adèle (Suzanne Lindon), która w 1895 roku wyruszyła do Paryża w poszukiwaniu swojej matki, będą chcieli jeszcze tę ziemię sprzedać? Co zrobią ze skarbami - bezcennymi zarówno materialnie, jak i sentymentalnie, które odkryją wśród bibelotów i roślinności powoli przejmującej ruinę w swoje władanie?
Akcja "Pewnego razu w Paryżu" rozgrywa się w dwóch przestrzeniach czasowych: końca wieku XIX i dziś. Dzieli je wiele: kostium, wygląd ulic, środki transportu, temperamenty bohaterów, łączy jednak ciekawość, przede wszystkim zaś potrzeba bycia częścią rodziny. Cédric Klapisch razem z Santiago Amigoreną napisał scenariusz i wyreżyserował film, który przypomina, iż to właśnie korzenie budują naszą tożsamość. Czy wiążą się z sielanką, czy z bólem, bez nich jesteśmy wybrakowani - filmowiec przypomina z ekranu. Rodzina to nasze serce.
Adèle wie o tym od początku: wyrusza do Paryża po śmierci babki, która ją wychowała. W stolicy ma nadzieję odnaleźć matkę. Nie miała z nią kontaktu od 19 lat, chociaż dostawała od niej co miesiąc przelew. Dlaczego została porzucona? Kim jest kobieta, która ją urodziła i potem zniknęła? Kim jest mężczyzna, który ją spłodził i nigdy potem się nie odezwał?
Prawda zaskoczy młodą, naiwną, ale inteligentną dziewczynę. Jednocześnie pozwoli jej zacząć świadomie budować swoje dorosłe życie. A podróż - wiadomo, jak każda wyprawa przyniesie nowe znajomości, uśmiechy, rozterki. Tak to się wszystko zacznie ze sobą splatać, iż znajdziemy się w epicentrum francuskiego impresjonizmu i narodzin kinematografu.
Współcześni potomkowie Adèle przyjadą do Normandii gnani bardziej obowiązkiem i ciekawością jedynie odrobinę. Chcą sprawę gwałtownie załatwić i wrócić do swojej codzienności. Każdy dzień na miejscu zacznie jednak w nich coś zmieniać - z obcych ludzi staną się swoimi bliskimi i poznają moc tej relacji.
Pisane sentymentem, pisane miłością. Elegancko i starannie
Poza sentymentem nad "Pewnego razu w Paryżu" unosi się oczywiście - toż to francuski film - aura pierwszych miłości, szlachetnych porywów serca. Bo spotkają się oczy, bo melodia wygrywana na gitarze przeniknie duszę jednego z bohaterów. Miłość jest tu siłą równie istotną, co rodzina. Ona motywuje, dodaje odwagi. Z niej rodzi się sztuka.
A skoro już o sztuce mowa - Cédric Klapisch razem ze swoją ekipą: od autora zdjęć (Alexis Kavyrchine) przez kompozytora (Robin Coudert) po twórców scenografii i kostiumów (Marie Cheminal, Pierre-Yves Gayraud), nie zapominając oczywiście o aktorach (Suzanne Lindon, Abraham Wapler, Vincent Macaigne, Julia Piaton, Cécile de France i in.), stworzył film wysmakowany, pełnokrwiście "francuski". Bardziej nie można, o ile pomyśleć, ile sław wieku XIX przewinie się przez historię (w recenzji zdradzić nazwisk nie należy, bo to popsuje niespodziankę, którą twórcy przygotowali i dla widzów, i dla swoich postaci).
W naturalny sposób "Pewnego razu w Paryżu" rymuje się z "O północy w Paryżu" Woody’ego Allena. Poniekąd to filmowa reklama Francji. A co kraj ten ma najlepszego do zaoferowania poza kuchnią i winami? Strajki? Getta? Ultraprawicę? Oczywiście, iż nie - są za to malarstwo, architektura, krajobrazy, stroje, melodyjny język.
o ile Francję kochacie, ale w te wakacje nie możecie osobiście jej odwiedzić, Cédric Klapisch przychodzi z propozycją nie do odrzucenia. A iż to wszystko jednak jest mocno uładzone, gładkie i problemy, które w toku wydarzeń się pojawiają, rozwiązywane są bajkowo? Cóż, nie każdy film musi być realistycznym dramatem psychologicznym, a skrawek materiału z kilkoma bohomazami, kolorowymi kreskami, może okazać się cenniejszy niż skarbiec Smauga. "Coelho" też ma swój urok i wartość.
Sielankowe, przyjemne, eleganckie, ciepłe kino. Takie wakacyjne. Sądzę, iż idealnie skomponuje się z lampką wina - przed lub po seansie.
6,5/10
"Pewnego razu w Paryżu" (La venue de l'avenir), reż. Cédric Klapisch, Francja, Belgia 2025, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 11 lipca 2025 roku.