**«Kanapa „Marzenie”**
**Dziennik osobisty**
Z Michałem i Zosią było już dwa lata. Zosia zostawała na noc, gdy jego mama wyjeżdżała na działkę albo do przyjaciółki w Krakowie. Czekali na te chwile i cenili je, choć były tak ulotne. Lato się skończyło. Wrzesień jeszcze cieszył słoneczną pogodą, ale deszcze wisiały w powietrzu. Mama przestała wyjeżdżać na weekendy. Teraz zostawało czekać, aż znów pojedzie do tej przyjaciółki. Ale to nie zdarzało się często.
Zamyślili się oboje.
— Michał, nie kochasz mnie? Nie chcesz być ze mną na dobre i na złe? — Zosia delikatnie zasugimowała, iż czas pomyśleć o ślubie.
Stali pod jej blokiem i od pół godziny nie mogli się rozstać.
— Skąd taki pomysł? — Michał odsunął się nieco i spojrzał jej w oczy. — Poszedłbym z tobą do urzędu stanu cywilnego choćby teraz, ale gdzie będziemy mieszkać? Na wynajem mnie nie stać, ty jeszcze rok studiujesz. Chyba iż zgodzisz się mieszkać z moją mamą. U twoich rodziców też nie ma miejsca. Poczekajmy trochę. Jak skończysz studia…
— Ale nie mogę już tak codziennie się z tobą żegnać, czekać, aż twoja mama gdzieś wyjedzie. Rodzice pytają, dlaczego nie oświadczasz się. — Zosia wciągnęła powietrze, ale zamiast westchnienia, wydobył się cichy szloch.
— Zosiu, obiecuję, iż coś wymyślę. Bardzo cię kocham.
— Ja ciebie też — odpowiedziała cicho.
— Dobrze. Chodź — powiedział Michał i stanowczo wziął ją za rękę.
— Gdzie?
— Do ciebie. Poproszę twoich rodziców o twoją rękę. Chyba iż zmieniłaś zdanie?
— Chodźmy! — rozpromieniła się Zosia.
Tak trzymając się za ręce, weszli do mieszkania.
— Wchodźcie, młodzi — powiedziała mama, witając ich przyjaźnie.
Na kuchennym stole stały już cztery filiżanki i waza z ciastkami, jakby na nich czekano.
— Widziałam was przez okno. Pół godziny się żegnaliście — uśmiechnęła się mama, zauważając zdziwiony wzrok Zosi. — Dość już wędrówek po ulicach. Zima nadchodzi. Wiemy, iż razem śpicie. — Zosia spuściła wzrok. — My z tatą nie mamy nic przeciwko waszemu ślubowi.
— Do siebie was nie zapraszamy. Rozumiemy, iż nie chcecie żyć z rodzicami. Mój kolega z pracy sprzedaje kawalerkę. Od razu pomyślałem o was — dodał ojciec.
— Dzięki, tato! — krzyknęła Zosia.
— Nie ciesz się za wcześnie. Michał jakoś się skrzywił.
Michał spojrzał prosto w oczy jej ojca.
— Nie jesteście bogaci. Wstyd brać od was taki prezent. Jestem zdrowy, silny chłopak, sam zarobię na mieszkanie.
— Co za wstyd? Kupimy, nie ukradniemy — odparł ojciec, lekko dotknięty. — Komu mamy pomagać, jeżeli nie dzieciom? Dostałem to mieszkanie od rodziców. Teraz nasza kolej, by wam pomóc. Jak zarobisz, kupisz większe, a na razie pomieszkacie w małym. I nie dla ciebie to kupuję, tylko dla córki, by była szczęśliwa. A szczęśliwa jest z tobą. Ot, sumienie ma. — Spojrzał czule na córkę, potem surowo na Michała.
Zosia ścisnęła dłoń Michała pod stołem: *nie sprzeciwiaj się, zrób to dla mnie*.
— Dzięki — powiedział Michał bez entuzjazmu.
Do ślubu zostało mniej niż tydzień. Kupiona biała suknia, rozesłane zaproszenia, zarezerwowana restauracja.
— Michał, w naszym mieszkanu nie ma kanapy. — Zosia już mówiła „nasze”. — Na czym będziemy spać? Na podłodze?
— Nie ma mowy. Kupimy kanapę.
— A kiedy? — zapytała logicznie.
Poszli do meblowego. Długo chodzili między rzędami kanap różnych rozmiarów i kolorów. Zosia siadała, testowała. W końcu spodobała jej się jedna, skromna. Usiadła, zamknęła oczy.
— Świetny wybór, młodzi ludzie — odezwał się kobiecy głos.
Otworzyła oczy i zobaczyła sprzedawczynię, która uśmiechała się przyjaźnie.
— Widzę, iż ta kanapa się pani podoba. Bierzcie, nie pożałujecie. — Wymieniła zalety modelu. — Ostatni egzemplarz. Niech pan też spróbuje.
Michał usiadł obok. Zosia przytuliła się, położyła głowę na jego ramieniu.
— Młodzi małżonkowie? — spytała, choć widziała brak obrączek.
— Jeszcze nie, ale ślub za tydzień — odpowiedziała Zosia.
— Gratulacje. Dobrze zaczynać małżeństwo od kanapy. Wygodna?
— Tak. Nie chce się wstawać. A ile kosztuje?
Sprzedawczyni pokazała cenę.
— Kanapa „Marzenie” — przeczytała Zosia i oczy jej się zaokrągliły.
— Za marzenia zawsze się płaci — stwierdziła filozoficznie.
— Ale… — zaczęła Zosia.
— Podoba ci się? — szepnął Michał.
— Żartujesz? Najlepsza ze wszystkich.
— Bierzemy — zdecydował.
Następnego dnia kanapę dostarczono. Gdy tragarze wyszli, usiedli na niej i zaczęli się całować.
W białej sukni Zosia wyglądała oszałamiająco. Michał nie spuszczał z niej wzroku, choćby przy stole trzymał ją za rękę, jakby bał się, iż ktoś ją zabierze.
— I co w niej widzisz? Zwykła dziewczyna, takich milion. Są lepsze — mówił jego przyjaciel i świadek.
— Nie potrzebuję lepszej. Jak się zakochasz, zrozumiesz — odparł Michał.
— Nie ma szans. Nie urodziła się jeszcze ta, dla której porzucę wolność.
— O czym gadacie? Michał, chodź — Zosia zabrała go od przyjaciół.
Gratulowano im, każdy chciał ją przytulić. Tańczyli, całowali się przy okrzykach „Gorzko!”. Zosia się uśmiechała, nie pokazując, iż jest zmęczona wysokimi obcasami i długą suknią. Michał marzył, by wreszcie być sam na sam w ich mieszkaniu…
Gdy w końcu weszli, Zosia zrzuciła buty i nagle wydała się taka mała. Michał wziął ją na ręce i zaniósł na kanapę…
Wieczorami siedzieli na niej przed telewizorem, opowiadając sobie o dniu. Zosia uwielbiała tę kanapę. Wydawało się, iż dopasowuje się do jej ciała. Wszystkie kłótnie i czułe pogodzenia działy się na niej. WażnePo latach, gdy ich syn wyprowadził się na swoje, kanapa „Marzenie” wróciła do salonu, gdzie Michał i Zosia, już siwi, ale wciąż trzymający się za ręce, wspominali, jak wiele zawdzięczają temu kawałkowi mebla, który przez tyle lat był niemym świadkiem ich miłości.