"Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego w weekend otwarcia zebrał w salach kinowych aż 310 678 widzów. Po 10 dniach od premiery dramat poświęcony przemocy domowej liczył już publiczność o wielkości ponad 1,2 mln.
Film reżysera "Wesela" i "Wołynia" wywołał ogólnokrajową dyskusję, a ludzi, którzy nigdy nie doświadczyli poruszanego przez fabułę problemu, zderzył z okrutną rzeczywistością ofiar przemocowców.
Scenariusz śledzi losy Gośki, która zakochuje się w mężczyźnie poznanym przez internet. "Gdy bohaterka zaczyna spotykać się z poznanym przez internet Grześkiem, ma na nosie różowe okulary, na których najpierw pojawiają się drobne rysy. Bombardowana miłością za późno dostrzega, iż szkła w jej oprawkach całkiem popękały, a w pamięci zaczęły pojawiać się luki" – czytamy w naszej recenzji.
"Dom dobry": Wojciech Smarzowski z głową wykorzystał swoją pozycję w polskim kinie
Oglądając na dużym ekranie "Dom dobry", niemalże od razu można dostrzec, iż Wojciech Smarzowski nie nakręcił tego filmu ot tak, bez wcześniejszego przygotowania. Przemoc domowa w wydaniu fikcyjnych postaci jest niekontrolowana, a tortury, jakim została poddana Gośka, są dalekie od fikcji – to brutalna codzienność wielu Polek.
Smarzowski pokazuje nam, jak kreatywni potrafią być w swym okrucieństwie przemocowcy. Sytuacje ukazane w dramacie są wyjęte z życia, co dla części widowni – zwłaszcza tej, która nigdy przemocy (fizycznej, psychicznej czy ekonomicznej) nie doświadczyła – może być w pewnym sensie szokujące.
Oczywiście pod adresem reżysera pojawiają się zarzuty, iż jego dzieło jest niczym więcej jak sensacją, która ma sprawić, żeby znów zrobiło się o nim głośno, tyle iż to nieprawda. Smarzowski musiał zdawać sobie sprawę, iż za jego nazwiskiem podążą tłumy. Ba, wystarczy spojrzeć, jak w pierwszy weekend po premierze poradził sobie w polskim Box Office "Kler" z 2018 roku. 935 357 sprzedanych biletów to nie byle jakie osiągnięcie.
Smarzowski wykorzystał swoje nazwisko (i wpisane w nie zasięgi) w słusznym celu, kierując się głęboką empatią wobec ofiar przemocy. Gdyby za kamerą "Domu dobrego" stanął ktoś zupełnie inny, możliwe, iż dyskusje na temat społecznie ważkich kwestii, o których traktuje film, stałyby się trzecioplanowe.
Ryzykowny "Dom dobry" w żadnym wypadku nie narusza pozycji Smarzowskiego, za to daje mu wpływ, by przekuć rozmowy o przemocy w coś naprawdę sensownego. Spójrzmy choćby na to, jak filmowiec kreśli Gośkę.
"Smarzowski tworzy studium przemocowego związku, ale nie traktuje swojej bohaterki powierzchownie i wyłącznie przez pryzmat zadanego jej bólu. Nie marnuje czasu w zadawanie pozbawionych niuansów pytań, dlaczego Gośka po prostu nie odejdzie od męża. [...] Ani razu nie obarcza Gośki winą, co w obecnym społeczno-politycznym klimacie bywa rzadkością – zwłaszcza gdy głos w dyskusji o przemocy wobec kobiet zabierają mężczyźni" – pisałam w recenzji.
W najnowszym filmie reżyser kładzie nacisk na znaczenie ośrodków wspierających ofiary przemocy (m.in. domy samotnych matek) i uczy, jak reagować. Niektórzy widzowie z pewnością nie wiedzieli, iż istnieje coś takiego jak międzynarodowy znak "POMOCY", który pokazuje na ekranie postać funkcjonariuszki policji. "Dom dobry" bez Smarzowskiego nie byłby tak przełomowy.
















