Silo – recenzja 2. sezonu. Juliette lives (I guess)

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

To, co zaproponował Apple TV+ w pierwszym sezonie Silo, okazało się dużym sukcesem dla platformy – a dla mnie prywatnie jednym z ciekawszych seriali ubiegłego roku. Po stosunkowo niedługim czasie oczekiwania produkcja wraca z drugim sezonem.

Fabularnie znajdujemy się praktycznie w momencie zamknięcia pierwszego sezonu Silo. Juliette właśnie wyszła na powierzchnię i odkrywa, iż teren aż po horyzont usłany jest wejściami do silosów. Gdy zaczyna brakować jej powietrza, udaje jej się wejść do jednego z nich, gdzie spotyka tajemniczego Solo. Równolegle śledzimy również losy jej bliskich, którzy mierzą się z perspektywą, iż mogła umrzeć. Burmistrz ma jednak inne zmartwienia – mechaniczka po raz pierwszy w historii wyszła poza zasięg kamery, co spotkało się ze skrajnymi reakcjami. Ich pokojowa społeczność balansuje więc na krawędzi buntu.

Szybko poczułam, iż największym rozczarowaniem tego sezonu będzie wątek Juliette. Początkowo z zaciekawieniem obserwowałam, jak rozwinie się jej relacja z Solo, ale w którymś momencie zorientowałam się, iż ich losy zapętlają się. Juliette nurkuje, Juliette naprawia, Juliette jest ranna… I tak w kółko. Ponadto twórcy nie dozują w międzyczasie żadnych odpowiedzi na nurtujące nas pytania, tak jakby nie zależało im, żeby nas przy tym wątku zatrzymać. W konsekwencji Rebecca Ferguson ma kilka do zagrania, a jej bohaterka staje się trochę nijaka.

Nieco inaczej sprawy mają się w jej rodzimym silosie. Bernard próbuje uspokoić mieszkańców – trzeba przyznać, całkiem sprytnymi zagrywkami. Mamy tu kilka ciekawych relacji, między innymi Knox i Shirley, których różni podejście do sytuacji, a to z kolei doprowadza do nieoczekiwanych konsekwencji. Państwo Sims to też taki dynamiczny duet, który niejedno namiesza. Postaci tu nie brakuje i twórcy starają się poświęcić każdemu, kto pojawił się w poprzednim sezonie, chociaż kilka minut.

fot. kadr z serialu

Niestety im bliżej finału, tym bardziej logika całości zaczyna się rozjeżdżać. Początkowo byłam przekonana, iż przymknę oko na głupotki, bo pierwsza połowa sezonu trzymała poziom. Kiedy dwójka bohaterów przewiązana w pasie sznurkiem skoczyła z wysokości kilku pięter i wyszła z tego bez szwanku, machnęłam ręką. Nie takie rzeczy się odpuszcza dla wartkiej akcji. Kiedy żona Simsa, która pracuje na co dzień w IT, wskakiwała w mundur strażnika (kiedyś faktycznie pełniła taką funkcję), bo miała taką zachciankę i nagle pojawiał się cały oddział gotowy spełniać jej rozkazy, wzruszyłam ramionami. Ale potworki logiczne się nawarstwiały.

Co gorsza, w gąszczu ciągłych gierek politycznych, to wszystko okropnie mi spowszedniało. Te zawirowania nie prowadzą do niczego konkretnego. Z każdym odcinkiem miałam coraz mocniejsze wrażenie, iż twórcy grają na czas. W moim odczuciu to właśnie jest główny grzech tego sezonu – dziesięć długich odcinków pełnych wydarzeń, które prowadzą donikąd. Jedynie finał sezonu odrobinę to rekompensuje, ale potrafię sobie wyobrazić, iż mniej wytrwali widzowie odpadną wcześniej i do końca po prostu nie dotrwają.

fot. kadr z serialu

Nie można jednak temu sezonowi Silo odmówić solidnej realizacji. Scenografia i kreacje aktorskie są dopieszczone i na całość po prostu przyjemnie się patrzy. Niestety w tym pierwszym temacie nie oferuje się nam niczego nowego, bo świat przedstawiony nie rozszerza się jakoś znacznie, co niejako obiecywał cliffhanger z poprzedniego sezonu. Pozostajemy więc w znajomym otoczeniu – tylko iż zamiast jednego silosu mamy dwa. jeżeli chodzi o obsadę, fantastycznie ogląda się przede wszystkim Tima Robbinsa w roli złowieszczego burmistrza, któremu sytuacja wymyka się spod kontroli. Świetnie sprawdza się zarówno gdy wybucha gniewem czy knuje spiski, jak i upajając się małymi zwycięstwami. Równie intrygujący jest Steve Zahn, który gra wycofanego, ale i potencjalnie niebezpiecznego dziwaka.

Mimo wszystko wciąż żywię do Silo ciepłe uczucia i chętnie dam szansę kolejnym sezonom – a potwierdzono już trzeci i czwarty – by naprostowały trochę te błędy. Recepta na uratowanie wizerunku serii jest prosta. Wystarczy ten zabójczy metraż dziesięciu odcinków wypełnić wydarzeniami, które angażują i gdzieś prowadzą, oddać Juliette chociaż krztynę jej dawnej charyzmy i już mielibyśmy kontynuację na miarę pierwszego sezonu.

Grafika obrazka głównego: fot. kadr z serialu

Idź do oryginalnego materiału