Siła spokoju

aleksandra.jursza.net 3 dni temu

Dobereł wieczoreł .

Czytam wszystkie Wasze komentarze, ale po całodniowych sensacjach w Poznaniu nie chce mi się wymyślać na siłę odpowiedzi. Ale pamiętam o Was. I teraz mam czas, kiedy potrzebuję spokoju.

W odpowiedzi na to odświeżyłam sobie stary film – bo z 2006 roku – o wdzięcznym tytule „Peaceful warrior”, z polska zwanym „Siła spokoju”. I co dziwne, w pewnym momencie wydało mi się, iż moje problemy w porównaniu z problemami Dana Milmana (Scott Mechlowicz) są małe. Jasne, powodują ból. Ale z drugiej strony… jeżeli ktoś stracił coś, co kocha, to jest to dopiero problem.

Nasz Dan to sportowiec – uprawia gimnastykę i marzy o dostaniu się na Olimpiadę. Ech, tak, myślałam, iż wtedy Komitet Olimpijski był normalny, ale wróćmy do filmu. Otóż, Dan spotyka pewnego człeka zwanego Sokratesem, który postanawia go wytrenować na prawdziwego wojownika. To wiąże się – jak przystało na klasyczny zabieg narracyjny – z naukami nie tyle o sile fizycznej, co o sile duchowej.

I teraz tak: według IMDB film się nie zwrócił. Kosztował 10 milionów, a zarobił niespełna połowę. Tak przynajmniej rozumiem te liczby w zestawieniu box offica. I cóż… ja się nie dziwię, iż film się nie sprzedał.

To przede wszystkim powolna narracja, i co zabawne – z perspektywy widza wydarzenia, których jest on świadkiem to żadne wydarzenia. Nic się tu nie dzieje. Jest może nie idyllicznie, ale żeby bohater jakoś specjalnie cierpiał, to to nie. Trzeba poczekać do połowy, a choćby wtedy nie.

Bo to jest historia skomplikowana, ale na innym poziomie. To jest opowieść o tym, jak człowiek – w tym przypadku Dan – transformuje swoją psychikę, swoje serce, swoją jaźń. Może być to historia prosta, na zasadzie „dobra, gostek poznał powalonego pracownika w warsztacie samochodowym”, ale może być historia na zasadzie „patrzajta, co nasza świadomość potrafi zrobić”. I ba, film daje ku temu ostatniemu sygnały, ale wrażliwi na nie ludzie zwykle zajmują się rozwojem duchowym. Albo czymś podobnym.

Zwykły, szary Kowalski niekoniecznie może być podatny na naukę mądrości prezentowanych w filmie. Ba – zapamięta pewno tyle, ile ja zapamiętałam; czyli praktycznie nic . Choć nie – środek filmu może zapadnie mu w pamięć, ale nie chcę spojlerować.

Tak czy siak. „Siła spokoju” to film z kategorii tych ładnych. I nie będę się kłóciła, czy jest lepsza, czy gorsza od powieści, ale myślę, iż obie rzeczy w swoich kategoriach są wartościowe.

Jeśli więc macie ochotę na coś podnoszącego na duchu i zmuszającego do refleksji, to tak, to ten adres.

Idź do oryginalnego materiału