Powstanie SI przeciw ludzkości to doskonale już znany motyw. Jak jednak może potoczyć się historia świata już po nim?
Witaj w świecie, gdzie technologia i natura toczą nieustającą walkę o dominację. Lulu, twarda i niezłomna detektywka, przemierza futurystyczne miasto, w którym żywy beton chroni mieszkańców przed sztuczną inteligencją. Zmieniające się krajobrazy – od neonowych ulic metropolii po nieprzewidywalne, dzikie tereny – są pełne tajemnic i niebezpieczeństw.
Gdy zlecenie odnalezienia zaginionej osoby trafia na jej biurko, Lulu wkracza w mroczny labirynt intryg, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje. W tej dynamicznej opowieści o lojalności, walce o przetrwanie i moralnych dylematach, granica między człowiekiem a maszyną coraz bardziej się zaciera.
Przygotuj się na podróż przez miasto, gdzie natura powoli odzyskuje to, co jej, a technologia nie cofnie się przed niczym, by zachować swoją władzę. Czy Lulu zdoła rozwikłać zagadkę, zanim będzie za późno? Odkryj niesamowity świat, w którym niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku, a przygoda dopiero się zaczyna.
– opis wydawcy
Żywy beton to całkiem interesujące podejście do postapokaliptycznego świata sci-fi. Przede wszystkim – akcja nie dzieje się w USA czy innej Europie, a w Afryce, co zdarza się nad wyraz rzadko. Co więcej, jedną z najgroźniejszych sił w tym uniwersum jest przyroda, nie mechanika, a to też dość nietypowe. Oczywiście technologii wciąż mamy tu dużo, aczkolwiek to nie ona, a Las stanowi główną niewiadomą, potencjalne zagrożenie dla protagonistki. Ogólnie więc rzecz biorąc, miejsce akcji już na start wypada tu intrygująco. A jak je wykorzystano? Cóż, całkiem w porządku, choć bez szału.
Zacznijmy może jednak od doprecyzowania sobie fabuły, jako iż w oficjalnym opisie mamy masę ogólników, na podstawie których trudno mi cokolwiek opowiedzieć. Przede wszystkim: zagadka dla Lulu polega na tym, iż ma znaleźć pewnego gościa i jego 8 kradzionych dronów. Jegomość ów, naukowiec, wykradł jakieś istotne dane z zasobów armii rządowej. Potencjalnie groźne, zwłaszcza w rękach kogoś, kto je rozumie i potrafiłby wykorzystać. Lulu ma go odszukać i dostarczyć do swojego pracodawcy, żywego bądź martwego. Tworzy nam to dość prostą główną oś fabularną, na podstawie której dostajemy troszkę kryminał, ale w głównej mierze jednak powieść drogi.
Ogólnie rzecz biorąc, całą tę historię śledziło mi się dosyć dobrze. Uważam, iż nie do końca wykorzystano potencjał świata przedstawionego, ale wciąż wypada to w miarę ciekawie. Zabrakło mi tylko jakiegoś większego zagrożenia ze strony samej puszczy, na początku książki budowanej jako przerażająca siła, której mieszczuchy się nie tykają i nie są w stanie jej wytępić. Podczas samej podróży tamtędy jednak mamy tak naprawdę tylko jedną sytuację, gdy to sam w sobie biom atakuje podróżnych – a i to nie do końca, jako iż później dostajemy sygnał, iż w sumie to chciał dobrze, a Lulu źle zrozumiała. Oprócz tego groźni zdają się raczej tubylcy, nie sam Las. A ich stosunkowo łatwo byłoby się pozbyć, gdyby wziął ze sobą paru chłopa z bronią palną. Trochę nie zgrywa mi się to więc z famą na temat puszczy, jaka krąży po Mieście.
To, iż nie wykorzystano potencjału w pełni, nie znaczy jednak, iż został on zmarnotrawiony. Akcja w Żywym betonie rozwija się całkiem płynnie i potrafi wciągnąć, zwłaszcza na początku, kiedy Lulu dopiero szuka wskazówek co do lokalizacji jej celu. Wątek detektywistyczny wypada tu naprawdę fajnie. Trzyma w napięciu, serwując nam przy tym sporo brutalnej akcji oraz wgląd w przestępczy półświatek Terranegry – miasta, w którym Lulu mieszka i pracuje.
Przy tej okazji dowiadujemy się też sporo o niej samej. Sam fakt, iż obraca się ona w takim towarzystwie, jasno sugeruje nam, iż jest ona raczej szarawa moralnie. Nic zresztą dziwnego, w końcu pracuje jako najemniczka – choć z początku zapiera się, iż nie zabija na zlecenie. Oprócz tego nie można jej odmówić zawziętości. Lulu wydaje się osobą dość zdystansowaną, trzymającą się raczej z daleka od życia społecznego, mającą swój własny cel niezakładający obecności nikogo poza nią samą. Dość trudno mi zdecydować, jakie uczucia we mnie wzbudzała. Nie mogę zadeklarować, żebym ją lubiła albo nie; powiedzmy, iż obdarzyłam ją zainteresowaniem o neutralnym nacechowaniu emocjonalnym. To dosyć dziwne określenie jak na relację z bohaterem, z którym spędziło się ponad 400 stron, ale trudno o lepsze w tym przypadku. Na swój sposób to w sumie też dość oryginalne doświadczenie.
Żywy beton, co ciekawe, zawiera garść ilustracji. Mam wrażenie, iż ostatnimi czasy rzadko spotyka się je w standardowych wydaniach. Wydawnictwa rezerwują je raczej dla tych specjalnych, a tym samym również droższych. Tutaj mamy je w zwykłej cenie, za co szanuję. Są one zresztą całkiem ładne, choć nie aż tak jak okładka. Przy niej za to pojawia się inny problem, który choćby mnie samą trochę zaskoczył. Kobieta na grafice… to nie Lulu. Pewne jej cechy owszem, przypominają główną protagonistkę, ale inne się z nią wykluczają. Przykładowo, Lulu ma czarne włosy z gęstą grzywką, którą nieraz wykorzystuje do dyskretnej obserwacji. Nie może też nosić spodni dłuższych niż szorty, jako iż nie przechodzą one przez jej mechaniczne kończyny. Trudno mi się domyślić, skąd decyzja artysty o zmianie tych cech. W obecnej wersji okładka owszem, jest bardzo ładna, ale cóż z tego, skoro nie oddaje wnętrza?
Żywy beton to książka dobra. Nie zachwycająca, ale dobra. Pomysł na świat przedstawiony jest bardzo interesujący i przyjemnie śledziło mi się poczynania Lulu zwiedzającej go w poszukiwaniu swojego celu. Miło byłoby jeszcze kiedyś do niego wrócić i poznać go lepiej, z tą samą główną bohaterką bądź też inną, wedle uznania autora. Nie wypracowałam sobie w tej kwestii żadnych większych preferencji. W razie kolejnej odsłony jednak dobrze byłoby dopilnować, by okładka rzeczywiście zgadzała się z opisem wewnątrz powieści. Niby mała rzecz, a zgrzyta. Trochę szkoda, iż tak wyszło.
Autor: Michał Głowacz
Okładka: Szymon Wójciak
Wydawca: Fabryka Słów
Premiera: 9 października 2024 r.
Oprawa: miękka
Stron: 421
Cena katalogowa: 49,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Fabryka Słów. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Fabryka Słów)