Zdjęcie: mat. pr.
Na warszawskich festiwalach filmowych będzie można zobaczyć dwa niezwykłe filmy Mamoru Oshii – „Angel’s Egg” i „Czerwone okulary”.
Japoński reżyser Mamoru Oshii ukazał się ostatnio oczom graczy w „Death Stranding 2: On The Beach” Hideo Kojimy. Zeskanowany w 3D stał się postacią mistrza pizzy, który nie tylko szykuje pyszne placki w postapokaliptycznym bunkrze, ale uczy bohatera sztuki walki opartej na rzucaniu we wrogów pizzą. Ten dziwaczny slapstickowy wybryk doskonale podsumowuje zarówno gry Kojimy, jak i filmy jego przyjaciela Oshii’ego. Obaj nie stronią ani od poważnych treści, ani od surrealizmu, ani od humoru – również głupkowatego. Można się o tym przekonać, oglądając filmy „Angel’s Egg” na Splat Film Fest i „Czerwone okulary” na festiwalu Pięć Smaków (gdzie będzie również dostępny online).
Czasy oniryzmu
W 1999 r. w Warszawie odbył się piąty OZKK, czyli zlot fanów japońskiej popkultury skupionych wokół listy dyskusyjnej Anime-pl. Na uczestników czekały liczne atrakcje, na co dzień niedostępne dla wszystkich – biblioteczka mangowa, gdzie można było poczytać zagraniczne wydania komiksów (polski rynek był wówczas skromny); konsole do gier Sony PSX i Sega Saturn, a także możliwość oglądania anime. Reporter magazynu o grach „Secret Service” (podpisany Konsolite) donosił w numerze 65., iż „sale projekcyjne były dwie, z czego jedna wyposażona w telebim. Filmy tam puszczano w dobrej jakości i raczej nikt nie miał się na nie skarżyć”.
Zapamiętałem to nieco inaczej. Jednym z pokazanych wówczas filmów było właśnie eksperymentalne anime Mamoru Oshii „Tenshi no Tamago” („Jajo anioła”), znane także pod japońskim tytułem „Angel’s Egg”. Japoński reżyser cieszył się już wówczas zasłużoną sławą autora kultowego „Ghost in the Shell” (1995, trafił do Polski za sprawą Canal+). Cyberpunkowy film zachwycał na wielu poziomach – od znacznie dojrzalszej wizji przyszłości i przestrzeni wirtualnej niż pokazywało to ówczesne Hollywood (rozczarowujący „Johny Mnemonic” na podstawie opowiadania Williama Gibsona); widowiskowych scen akcji, które potem zainspirowały „Matrixa”, i wreszcie – nastrojowych, spokojnych miejskich pejzaży, pozwalających się zanurzyć w futurystyczny świat, jakby istniał naprawdę. O „Angel’s Egg” z 1985 r. krążyły legendy – iż składa się z samych takich scen i jest niezwykłym przeżyciem.
Seans na zlocie był faktycznie niezapomnianym przeżyciem. Nie skarżyliśmy się, ale było na co. Filmy krążyły wówczas w nieoficjalnym obiegu, można to nazwać piractwem, ale dokonywało się w ramach dozwolonego użytku osobistego – zapoznany w sieci kolega z zagranicy przegrywał taśmę i wysyłał. Każda kolejna kopia była coraz gorszej jakości. Tak było z pokazanym wtedy „Angel’s Egg” – nie było już widać wielu detali. Było to oniryczne doświadczenie, sen o śnie.
Czytaj też: „Exit 8”, czyli zagubione pokolenie. Widać tu prawdziwe lęki Japończyków
Złote czasy wideo
Teraz film trafia na ekran w odrestaurowanej wersji 4K, co nieco ułatwi jego zrozumienie. Ale tylko nieco – jest pełen biblijnej symboliki ubranej w japońską fantastyczną estetykę. Za projekty odpowiada ilustrator Yoshitaka Amano (graczom znany z obrazków do serii gier „Final Fantasy”), słynący z baśniowej ekstrawagancji.
Mamoru Oshii miał wówczas za sobą już doświadczenie z serialami telewizyjnymi – pracował m.in. przy „Cudownej podróży Nilsa” na podstawie szwedzkiej klasyki literatury dziecięcej, a także wyreżyserował serial „Urusei Yatsura” („Kosmiczni natręci”) i jego dwie kinowe kontynuacje. Była to adaptacja popularnego komediowego komiksu dla młodzieży, ale drugi z filmów, „Beautiful Dreamer” (1984), okazał się kinem autorskim. Oshii odszedł znacznie od materiału źródłowego, żeby eksplorować swoje fascynacje, takie jak czołgi (dojrzewał w burzliwych czasach studenckich protestów) i zwątpienie w naturę rzeczywistości: oto bohaterowie zostają uwięzieni w pętli czasowej sennego koszmaru. Slapstick i filozofia.
Surrealistyczny „Angel’s Egg” jest utrzymany w poważnym tonie. To kameralna opowieść – dwójka nieznajomych bohaterów, żołnierz i dziewczynka opiekująca się tytułowym anielskim jajem, przemierzają uliczki dziwnego miasta spoza czasu i przestrzeni. To przedziwna reinterpretacja mitu o Arce Noego; pełna symbolicznych i surrealistycznych scen, sięgająca po elementy estetyki, którą dekadę później nazwano steampunkiem, ale i rzeczy z innych rejestrów – oto ulicą sunie kolumna czołgów, które okazują się bioniczne, żywe i tętniące (po latach nawiąże do niej Hideo Kojima w scenie koszmaru z „Death Stranding”).
To eksperyment, na jaki było miejsce w latach 80., złotych czasach wideo. Filmy kinowe były drogie, seriale telewizyjne – tanie i często prymitywne. Wolność artystyczną na dekadę przyniósł rynek anime tworzonych z myślą o VHS, zwanych Original Video Animation. Oshii był w awangardzie: pierwszym OAV był jego miniserial s.f. „Dallos”.
Czytaj też: Hideo Kojima zmienia oblicze gier wideo
Oczy wilka
Mamoru Oshii największe sukcesy odniósł jako reżyser filmów i seriali animowanych, ale ciągnęło go też do kina aktorskiego. Jeden z nich choćby nakręcił w Polsce – „Avalon” z 2001 r., kino s.f. dla koneserów, z Magdaleną Foremniak w roli głównej. Znów – poważny i eksplorujący motyw kwestionowania rzeczywistości. To, co wcześniej było snami, wróciło jako sztuczne wspomnienia cyborgów (GITS) i wirtualny świat gry komputerowej („Avalon”). Oshii jest zapalonym graczem; motyw życia jako gry eksplorował w animowanym „Sky Crawlers” (2008, jego akcja dzieje się m.in. w alternatywnej Polsce) i „Garm Wars: The Last Druid” (2014), gdzie zatarł granicę między estetyką kina, animacji i gry wideo.
„Czerwone okulary” z 1987 to film s.f. z tego samego cyklu co animowany „Jinroh” (1999, jego koreański aktorski remake można obejrzeć na Netflixie). Kolejna alternatywna rzeczywistość – oto Japonia przegrała drugą wojnę światową z Niemcami. To pretekst fabularny mający uzasadnić pancerne zbroje policji ze specjalnej „Wilczej brygady”, z niemieckimi hełmami, maskami o strasznych czerwonych oczach i plecakami pełnymi taśm z nabojami do karabinów maszynowych. Ale kto widział „Jinroh” lub jego koreańską wersję, może bardzo się zdziwić na seansie „Czerwonych okularów”. Zamiast dramatu s.f – sto procent Oshii’ego w Oshiim. Trudny temat ubiera w groteskę, łączy kino nowej fali ze slapstickiem rodem z głupkowatych anime; wreszcie pokazuje teatralny rozpad rzeczywistości podobny temu, który po latach zobaczymy w „Wojnie polsko-ruskiej” Żuławskiego.
Warto zmierzyć się z tym filmem – nie tylko żeby poznać ciekawą i wielowarstwową wrażliwość reżysera, ale i odnaleźć smutną aktualność w jego przesłaniu. „Czerwone okulary” pokazują zmianę władzy, która jest pozbawiona ideologicznych etykietek. Nie ma tu żadnych komunistów, demokratów ani faszystów – tylko „Rządy psów” zastąpione „Rządami kotów”. Cyniczna władza, której idzie tylko o władzę.