Tajemnice na widoku
Pewnego pochmurnego wieczoru, przeglądając stare rzeczy w rodzinnym domu, Kinga natknęła się na rozmowę, która zmieniła jej życie. Siedziała w swoim pokoju, gdy z kuchni dobiegł jej pełen niepokoju głos matki:
— Kinga, może wrócisz do niego? No co ty, naprawdę wszystko rzuciłaś i wyjechałaś?
— Mamo, mówiłam, iż to tymczasowe — odpowiedziała zmęczona Kinga. — Lokatorzy niedługo się wyprowadzą z dziadkowej mieszkania w Poznaniu, wtedy tam się wprowadzę. Nie chcę wam przeszkadzać.
— Jak przeszkadzać, Kinga? — głos matki drżał. — Żyliście z Bartkiem, wszystko było w porządku. Nie pił, nie uganiał się za dziewczynami. Czego ci jeszcze trzeba? Nauczcie się dogadywać, przecież nie pierwszy rok jesteście razem!
Kinga gorzko się uśmiechnęła, patrząc w okno, za którym mżył deszcz. Czuła, jak w środku narasta burza. Jak wytłumaczyć matce, iż jej małżeństwo było jak życie pod lupą obcych ludzi?
— Mamo, ty nie wiesz, jak ja żyłam przez te wszystkie lata — zaczęła, a jej głos zadrżał od powstrzymywanych emocji. — Zasłaniasz zasłony na noc? A w sypialni jesteś tylko z tatą lub z całą kamienicą? jeżeli chcecie czegoś intymnego, to całe podwórko o tym wie? Nie? U nas właśnie tak było! Żyłam jak w akwarium, gdzie każdy mój krok, każde westchnienie było na widoku. Nie zdziwiłabym się, gdyby cała dzielnica wiedziała, jaki kolor bielizny noszę, albo… — zaciągnęła się — co robiliśmy z Bartkiem w nocy. I ty myślisz, iż to normalne?
Matka milczała, zszokowana. Kinga mówiła dalej, niezdolna się zatrzymać:
— A wiesz, kto opowiada o tym całej okolicy? Mój mąż! Ten sam, od którego wyszłam i do którego nie wrócę. On nie potrafi trzymać języka za zębami! Proszę: „Bartek, to tylko między nami”, a godzinę później wszyscy już wiedzą. Patrzy na mnie niewinnie i mówi: „No przecież tylko w sekrecie, co w tym złego?” — Kinga zaciśniętą pięścią uderzyła w stół. — Ostatni raz urządził awanturę, krzyczał, iż tak ma w zwyczaju, iż jego mama nie ze złości, tylko się martwi. Ale po co, powiedz, jego mamie wiedzieć, w którym dniu planujemy dziecko?!
Matka zakryła usta dłonią.
— Tak, mamo, tak było! — Kinga prawie krzyczała. — Dzwoni do mnie jego matka i pyta, jak poszło, martwi się o wnuki. Chodziła choćby do jakichś znachorek, podkładała mi zioła przez Bartka, żeby mi je dosypywał do herbaty! To była ostatnia kropla. Nie da się tak żyć! Idę ulicą, a ludzie się uśmiechają, jakby wiedzieli, co robiliśmy wczoraj. Mam już paranoję! Jego mama dzwoni i „troskliwie” pyta, czy staję na głowie po… no, wiesz. Nie mam już siły!
Kinga zamilkła, ciężko oddychając. Matka patrzyła na nią z przerażeniem, nie wiedząc, co powiedzieć.
— A niespodzianka? — dodała Kinga ciszej. — Nie ma mowy o żadnej niespodziance. On wszystko wygada! Kupi mi prezent, a ja już miesiąc wcześniej wiem od sąsiadki, co zamierza. Fajny, tak, nie pije, nie pali, pracowity. Ale ten jego język… Nie wytrzymam, mamo.
Ojciec, zwykle małomówny, nagle włączył się do rozmowy:
— Daj jej spokój, kobieto! — jego głos był stanowczy. — Mówi, iż nie może, to nie może. Kto ją wesprze, jak nie my? Mieszkaj, córciu, ile chcesz.
Zwrócił się do Kingi, łagodniejąc:
— Znałem takich, jak twój Bartek. W mojej brygadzie był jeden, przezywany Gadatliwy. Żadnej tajemnicy mu nie powierzyłeś — zaraz roznosił. Mówił, iż cała jego rodzina taka, po ojcu odziedziczył. Może i kłamał, kto wie. Ale żyć z takim — to męka.
Kinga wdzięcznie skinęła ojcu i wyszła do swojego pokoju. Kochała to przytulne mieszkanie, gdzie wszystko było urządzone z ciepłem i troską. Ale żyć z Bartkiem, którego gadatliwość niszczyła każdą prywatność, było nie do zniesienia.
Zapukano do drzwi. Weszła matka, nerwowo kręcąc rąbek fartucha.
— Kinga, naprawdę podasz na rozwód?
— Mamo, daj mi pomyśleć — westchnęła Kinga. — Ale pewnie tak. On się nie zmieni.
— A może jednak się poprawi? — z nadzieją spytała matka.
— Nie poprawi się — odcięła Kinga. — Myślisz, iż mi łatwo?
Matka wyszła, a Kinga położyła się na łóżku i puściła łzy. Nie spodziewała się, iż jej małżeństwo z Bartkiem — tak urokliwym, pewnym i dobrym na pierwszy rzut oka — skończy się tak. Jeszcze przed ślubem były ostrzeżenia: raz nocowali na działce, a potem wszystkie sąsiadki zaczęły się do niej uśmiechać i nazywać pieszczotliwie. Jej teściowa raz rzuciła, iż dzisiejsze dziewczyny są „łatwe”, a Kinga to „porządna, czysta”. Po latach, w gniewie, teściowa wybuchnęła, iż wiedziała o dziewictwie Kingi jeszcze przed ślubą.
— Ty powiedziałeś swojej matce?! — wrzasnęła wtedy Kinga.
— No i co? Ona się tak cieszyła! — odpowiedział Bartek, nie rozumiejąc jej złości.
To był punkt zwrotny. Kinga zrozumiała, iż więcej nie wytrzyma.
Minęły trzy miesiące. Kinga przeprowadziła się do innej części Poznania, z dala od rodzinnego domu, by zacząć od nowa. Nie spodziewała się tu spotkać Bartka.
— Cześć, Kinga — stał przed jej klatką, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
— Cześć — odparła zimno.
— Pogadamy?
— Włączyłeś dyktafon? — sarknęła Kinga. — Żeby potem opowiedzieć wszystko słowo w słowo?
Bartek się zaczerwienił.
— Właśnie chciałem się przeprosić. Zrozumiałem, Kinga. Koniec z głupotami. Bez ciebie jest źle. Już nie będę taki.
— Mnie też bez ciebie jest źle — przyznała, ale zaraz dodała: — Ale wybrałeś swoją drogę. Nie umiesz milczeć — to koniec.
— Podajesz na rozwód? — cicho zapytał.
— Tak.
— Masz kogoś?
— Nikogo — odcięła Kinga. — Ale mam nadzieję, iż będzie. I on, w przeciwieństwie do ciebie, nie będzie gadał o naszych sprawach. Idź, Bartek.
Kinga zamknęła drzwi i oparła się o nie, czując jednocześnie ulgę i pustkę, wiedząc, iż ta decyzja to początek nowego rozdziału, na który wreszcie będzie miała wpływ tylko ona.