"Schmigadoon!" zmienia klimat i staje się Schmicago – recenzja premiery 2. sezonu musicalu Apple TV+

serialowa.pl 1 rok temu

Nowa era musicalowa, ale mnóstwo znajomych twarzy (i głosów). „Schmigadoon!” w 2. sezonie tańczy i śpiewa wprawdzie w innym stylu, ale chodzi mniej więcej o to samo, co dwa lata temu.

Musicalowy „Schmigadoon!” nie stał się wielkim hitem 2021 roku, chociaż miał swoją wierną i zachwyconą publiczność. Nigdy zresztą nie miał chyba wygrywać rankingów popularności. Jego głębokie zanurzenie w materiale, do którego nawiązuje, czyli do musicalowej klasyki, siłą rzeczy sprawiało, iż był dość hermetyczny. Miał zresztą parę innych, mniej chyba zamierzonych problemów, przez które nie podbił mojego serca. Sceptycyzm, który przejawiłam po pierwszych dwóch odcinkach, uległ zmniejszeniu tylko odrobinę, kiedy przestałam oczekiwać, iż Cinco Paul i Ken Daurio planują dać nam coś więcej niż świadczącą o wielkiej znajomości musicali rozrywkę.

Ot, obejrzałam krótki 1. sezon, posłuchałam parę razy udanej ścieżki dźwiękowej i wrzuciłam serial do zbioru „niezłe, ale był potencjał na więcej”, myśląc, iż może to i porządny musical, ale do „Galavanta” i „Crazy Ex-Girlfriend” temu daleko. Obecność tej pozycji na liście najlepszych seriali 2021 według AFI trochę mnie zdziwiła. Tymczasem okazało się, iż to nie koniec i „Schmigadoon!” wróci. Z tą samą w dużej mierze obsadą, z dwójką głównych bohaterów, Melissą (Cecily Strong) i Joshem (Keegan-Michael Key), ale z zupełnie inną musicalową erą jako przedmiotem parodii i scenerią wydarzeń, w które zamieszana zostanie znana nam już para. Tyle iż teraz już para małżeńska, dzięki perypetiom w rozśpiewanym Schmigadoon pewna, iż to prawdziwa miłość.

Schmigadoon w 2. sezonie śpiewa i tańczy w mroku

Ale miłość miłością, a życie życiem. Dwa lata zawodowej rutyny, pozew złożony przez pacjenta, a przede wszystkim trudności w zrealizowaniu marzeń o rodzicielstwie sprawiają, iż Melissa i Josh pragną wrócić do miejsca, gdzie śpiewa się o kukurydzy, kolory są podkręcone, a „wielkie” problemy rozwiązuje się jednym muzycznym numerem. Tyle iż nie można najwyraźniej wejść dwa razy do tego samej musicalowej ery – bohaterowie lądują w Schmicago, a serial, powtarzając scenariusz z szukaniem szczęścia w scenerii z broadwayowskich hitów, ma okazję zmienić całą stylistykę na mroczną, przerysowaną, w założeniach szokującą wizję z hitów Boba Fosse’a („Kabaret”, „Chicago”) i hippisowskich produkcji typu „Hair”.

„Schmigadoon!” (Fot. Apple TV+)

Ponownie nie można odmówić serialowi Apple TV+ pomysłowości w zabawach gatunkiem. Im lepiej ktoś zna pierwowzory, tym więcej szczegółów wyłapie, ale choćby bez bardzo eksperckiej wiedzy można docenić odtworzenie tamtego klimatu i pokazanie z jednej strony jego wyjątkowego charakteru, z drugiej – tego, jak bardzo dziś pewne wtedy szokujące elementy już nie szokują, stając się częścią pewnej minionej konwencji. „Schmigadoon!” zresztą mówi to, jak i wiele innych rzeczy, bardzo wprost (utworem „Do We Shock You?”). A kiedy razem z Melissą i Joshem odkrywamy, jak odmienne role mają teraz pozornie ci sami ludzie, którzy zaludniali rozśpiewane miasteczko z 1. sezonu, natykamy się na wiele niespodzianek.

Schmigadoon sezon 2 – stara obsada i nowe twarze

Największą przemianę przeszła chyba Dove Cameron – wcześniej urocza pastereczka, choć oczywiście bardzo uwodzicielska pozorną niewinnością, teraz wamp bardzo bliski Sally Bowles z „Kabaretu”. Trudno dziwić się Joshowi, iż jej nie poznał. Moim zdaniem z obsady znanej już z 1. sezonu najlepiej wypada jednak Jane Krakowski, która jako prawniczka i femme fatale dopiero w nowej serii ma szansę, by zabłysnąć na miarę swoich możliwości. Ale nie było jeszcze w 2. serii, poza śpiewanym wprowadzeniem do miasta, okazji do podziwiania takich gwiazd jak Alan Cumming czy Kristin Chenoweth, więc sporo przed nami.

Nie ma wprawdzie Freda Armisena, ale wracają Aaron Tveit, Jaime Camil, Ann Harada i, chociaż już w mniejszym zakresie, Ariana DeBose, a także Martin Short – poza Melissą i Joshem jako jedyny w dawnej roli. Są jednak i nowe twarze, choćby budzący grozę właściciel nocnego klubu, grany przez Patricka Page’a („Pozłacany wiek”), i fantastyczny jak zawsze Tituss Burgess („Unbreakable Kimmy Schmidt”) jako narrator losu bohaterów, którzy są jego narracji jak najbardziej świadomi. To on, obok Krakowski, wzbudził na razie moje największe zainteresowanie w 2. sezonie. A przy okazji oboje w jednej produkcji wzbudzili oczywiście tęsknotę za „Unbreakable Kimmy Schmidt„.

„Schmigadoon!” (Fot. Apple TV+)

Nie ma jednak sensu porównywać pomysłu na „Schmigadoon!” z ambitniejszymi, poruszającymi pod masą komizmu poważne sprawy komediami i musicalami. Ten serial jest znacznie prostszy i jeżeli akurat nie klaszczemy po muzycznych występach, to dość łatwo zauważyć, iż historyjka okazuje się w gruncie typowa – co sami bohaterowie podkreślają. Szukanie szczęścia, zamieszanie w morderstwo, ucieczka z więzienia, amatorskie śledztwo. Ta produkcja jest użytych schematów bardzo świadoma, wręcz na każdym kroku tę samoświadomość akcentuje, objaśniając przy okazji musicalowe konwencje, żeby choćby publiczność słabo znająca gatunek nie pogubiła się w zamyśle twórców.

Schmigadoon to przez cały czas coś dla fanów musicali

Chociaż doceniam te zabawy i dystans serialu do siebie samego, to podobnie jak na początku 1. sezonu mam po dwóch odcinkach wrażenie, iż do pełnego sukcesu czegoś tu brakuje. Może chodzi o fakt, iż w gruncie rzeczy to ciągle ta sama historia, podobne żarty w zmienionej scenerii, nadświadomość, która z czasem zaczyna być nieco zużyta? A może po prostu nie potrafię polubić Melissy i Josha na tyle, by chcieć poznawać ten świat za ich pośrednictwem? Wszak całkiem sporo „Schmigadoon!” zrzuca na ich barki, często bowiem patrzymy, jak oni reagują na to, co się dzieje. Reagują zabawnie, ale z czasem za bardzo wszystko zlewa się w jeden długi skecz. Oczywiście weterani „Saturday Night Live” mają w skeczach doświadczenie, ale chwilami chciałoby się, żeby serial mniej przypominał tamten program.

„Schmigadoon!” (Fot. Apple TV+)

Nie chcę za bardzo narzekać, bo w zasadzie jest „Schmigadoon!” uroczą komedią z gęsto sypiącymi się żartami (czasem świetnymi) i fenomenalnym wyczuciem musicali. Musicali, które trochę parodiuje, ale jednak kunsztem konceptu, dowcipu i wykonania przede wszystkim oddaje im hołd, na dodatek w obsadzie, która doskonale zna Broadway. Pewnie bez zachwytu, ale z uznaniem zobaczę więc pozostałe odcinki (cały sezon to zaledwie sześć). I chociaż nie zapadła mi mocno w pamięć na razie żadna piosenka z 2. serii, to od wczoraj w ramach skojarzenia nucę „All That Jazz”, więc może coś tu jednak zadziałało na mnie bardziej, niż bym sądziła.

Schmigadoon sezon 2 – odcinki w środy na Apple TV+

Idź do oryginalnego materiału