Kiedy myślisz, iż z biegiem lat nowo wydawane komiksy nie tylko cię nie zaskoczą, ale i w większości nie zaoferują niczego oryginalnego, a nagle w ręce wpada cegła od DC Black Label. I choć tytułowy przydomek znacie najpewniej z serii o władcy snów, tym razem wrzuceni zostaniecie w zupełnie inne realia, kompletnie pozbawione nadprzyrodzonych elementów. Oto wyjątkowo interesująca pozycja dla fanów kryminałów. Dość niestandardowa, aczkolwiek mocno czerpiąca z typowych detektywistycznych komiksów superbohaterskich. Czy jednak oryginalność komiksu w każdym aspekcie wyszła na plus?
Głównym bohaterem powieści Sandman: Teatr tajemnic jest Wesley Dodds. Dziedzic fortuny, który po wielu latach podróżowania i nauki wraca do rodzinnego miasta, by przejąć interesy swojego zmarłego ojca – Edwarda. Jednak poza pilnowaniem i rozwijaniem licznych dochodowych biznesów ojca, jego uwagę zajmuje rozwiązywanie kryminalnych spraw dręczących miasto i walka ze złem. Porwania, morderstwa, intrygi – to jego świat. A raczej jego alter ego – tytułowego Sandmana, obrońcy miasta. Bohater angażuje się w dręczące metropolię problemy i zagadki związane z szerzącą się przestępczością. Standardowo naraża się tym oficjalnie strzeżącym miasto służbom – policji i prokuraturze.
Już w pierwszym odczuciu Sandman jest mocno odmienny względem swoich komiksowych „kuzynów”. Zdecydowanie olbrzymim atutem jest zarówno wyjątkowo gęsty klimat noir, jak i umiejscowienie fabuły. Rzadko kiedy akcja opowieści o samozwańczych mścicielach cofa się w czasie aż do lat 30. ubiegłego wieku. Zostajemy wrzuceni w brudne podziemia miasta, by po chwili przyglądać się życiu obywateli z wyższych sfer. Twórcy bardzo umiejętnie zarysowali realia obu grup społecznych. Do tego dochodzą nieszczędzące brutalności opowieści o zbrodniach dręczących obywateli. Przyznam szczerze, iż była to naprawdę angażująca i udana podróż w czasie. Mimo iż głównym bohaterem jest właśnie samotny obrońca miasta, a koncepcja jest superbohatero-podobna, komiksowi znacznie bliżej do kryminalnych, a choćby i gangsterskich produkcji filmowych.
Sam Sandman, czy raczej Wesley Dodds, wygląda jak połączenie Bruce’a Wayne’a i Rorschacha z filmu Watchmen, a realia przypominają Spider-Mana: Noir. Bardzo niespotykany miks, ale jakże udany. choćby pomimo jak dla mnie dość słabego rozwinięcia głównego bohatera. Dodds jest niezwykle tajemniczą postacią. Dosłownie z kilku wspominek wiemy, gdzie przebywał przez lata, jednak to, czym się zajmował, gdzie szkolił i co sprowadziło go na tę drogę, którą podąża, jest nam nieznane. Background postaci jest więc praktycznie pominięty i czuć, iż wielu szczegółów z jego życia zwyczajnie brakuje.
Metody walki i umiejętności również nie są przybliżone. Widzimy, iż bohater zna się na cichej infiltracji, dobrze radzi sobie również w walce wręcz, a jego główną bronią jest pistolet z gazem usypiającym lub obezwładniającym, przed którym chroni go maska gazowa. Jednak to, jak rzadko widzimy szczegółowe aspekty jego życia i pracy, sprawia, iż mam wrażenie, jakby był postacią poboczną, która funkcjonuje gdzieś w tle, nie zaś jest tytułowym wymiataczem. Ta metoda prowadzenia postaci jest może i oryginalna, jednak w tym wypadku wolałbym bardziej konwencjonalne sposoby ukazania „superbohaterskiej roboty”. Sytuacja nieco może przypominać motyw z tomu Batman: Rok pierwszy od Franka Millera, gdyby nie fakt, iż w Sandmana w Sandmanie jest jeszcze mniej.
Zobacz również: Indiana Jones i Wielki Krąg – recenzja gry. Powrót w wielkim stylu!
Przyczepić mogę się także do samego prowadzenia tych kryminalnych zagadek oraz podążania za dochodzeniem prowadzonym przez Sandmana. W zasadzie ani razu nie mieliśmy okazji bliżej przyjrzeć się jego pracy detektywistycznej. Nie wiedzieliśmy, jaki bada trop, jakie wyciąga wnioski ani dokąd ma zamiar podążyć. Dane nam było jedynie obserwować, jak wdaje się w kolejne konwersacje z podejrzanymi lub konfrontuje się z wrogami. Jednak w takich momentach niezbyt wiedzieliśmy, co się adekwatnie dzieje i skąd on się w danym miejscu wziął. Po pewnym czasie zaczęło mi to doskwierać. Zdecydowanie nie można by tych historii podciągnąć pod miano Detective Comics. To kolejny aspekt, którego brak mocno przeszkadza.
Dość wolno rozwija się zapowiadana już w opisie relacja Wesleya z Dian Belmont, córką byłego prokuratora, która jest równie ciekawą postacią. Kobieta co pewien czas wikła się w kryminalne historie i nawiązuje spontaniczną znajomość z głównym bohaterem. Od pierwszych chwil czuć między nimi specyficzną chemię. Nie jest to jednak typowa komiksowa para. Ich relacja mocno wyróżnia się na tle innych bardzo schematycznych damsko-męskich duetów z komiksów, a zatem spokojne rozwijanie wątku ich znajomości jest olbrzymim plusem tego tytułu.
Po lekturze mam dość mieszane odczucia. Zdecydowanie Sandman: Teatr tajemnic jest czymś, co oferuje sporo oryginalności jak na Black Label przystało. Z drugiej strony jednak brakuje nieco bardziej znanych, a choćby schematycznych, rozwiązań. Zarówno w prowadzeniu fabuły, jak i samej prezentacji tytułowego bohatera, który często główną postacią nie jest. Z trzeciej strony wyjątkowa podróż w czasie i specyficzny, cudownie wykreowany klimat noir wydają się nadrabiać wiele z tych niedociągnięć. Zdecydowanie warto zabrać się za ten tom, o ile podobnie jak mnie znudziły was kolejne Batmany oraz inne historie o samozwańczych mścicielach, które powoli zjadają własny ogon. Sandman zaoferuje coś świeżego. I choćby o ile w paru momentach wydaje się zawodzić, to jednak warto dać mu szansę i po niego sięgnąć Ten komiks po prostu dobrze się czyta. A o ile nie będziecie się nastawiać na typowe dla podobnych produkcji rozwiązania, to będziecie się całkiem nieźle bawić.
Źródło grafiki głównej: egmont.pl