Rozwód po 35 latach małżeństwa: Historia zakończenia w wieku 60+

polregion.pl 6 dni temu

Mam sześćdziesiąt dwa lata, on ma sześćdziesiąt osiem. Rozwodzimy się… Po trzydziestu pięciu latach małżeństwa

Nazywam się Bogumiła Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata. Mój mąż, Wojciech, jest sześć lat starszy. Spędziliśmy razem ponad trzydzieści pięć lat. Wydawałoby się, iż życie już się ułożyło, dzieci dorosły, dom pełen wspomnień, przed nami spokojna starość we dwoje. Wierzyłam, iż u nas wszystko jest w porządku. Tak, codzienność bywała ciężka, brakowało romantyzmu. Ale przecież byliśmy rodziną.

Na Święta Bożego Narodzenia dzieci, jak co roku, zostawiły nam swojego kota i wyjechały świętować w Bieszczady. Zostaliśmy sami z Wojtkiem. W trakcie tych długich wolnych dni powiedział, iż chce pojechać do rodzinnej wsi na groby rodziców, a potem wstąpić do siostry. Żegnałam go bez zbędnych pytań.

Minął tydzień. Wrócił — na pozór wszystko było jak zawsze. A po kilku dniach nagle oznajmił, iż złożył pozew o rozwód. Spokojnie, bez emocji. „Nie mogę już tak żyć. Spotkałem kobietę, która mnie rozumie. I która potrafi mnie… uleczyć”.

Zamarłam. Najpierw pomyślałam, iż żartuje. Ale mówił to zupełnie poważnie. Okazało się, iż gdy ja zajmowałam się domem, prałam jego koszule i gotowałam rosół, on odnowił kontakt z dawną miłością — kobietą, z którą był związany jeszcze przed naszym małżeństwem. Odnalazła go przez internet. Mieszka w tym samym mieście co jego siostra. I kiedy pojechał „na groby”, tak naprawdę spędził u niej trzy dni.

Ona jest wdową. Według niego, „ma wszystko”: trzypokojowe mieszkanie w Warszawie, domek letniskowy nad Jeziorem Wigry, kilka samochodów i… zdolności medialne. Podobno zajmuje się medycyną naturalną, leczy ziołami, robi masaże, czyta aury i, jak to ujął, „potrafi rozpoznać choroby na poziomie energetycznym”. choćby raka w początkowym stadium może „zamówić”.

Obiecała mu zdrowie, opiekę i, jako bonus, domek letniskowy z samochodem w prezencie — jeżeli się ze mną rozwiedzie i z nią ożeni. W trzy dni rozpadło się wszystko, co budowaliśmy przez dziesięciolecia.

Zażądał, żebym natychmiast poszła do urzędu stanu cywilnego i złożyła pozew. Odmówiłam. Powiedziałam, iż nie będę brała udziału w tym cyrku. Wtedy sam złożył papiery. O terminie rozprawy dowiedziałam się przypadkiem — od znajomej w sądzie. Poszłam, wstrząśnięta, i żądałam wyjaśnień.

A on w pozwie napisał, iż „nie mieszkamy razem od sześciu lat” i „od piętnastu lat nie dzielimy łóżka”. To wszystko kłamstwo. Owszem, między nami było chłodno, żyliśmy jak współlokatorzy — ale pod jednym dachem, dzieliliśmy codzienność, rozmawialiśmy, rozwiązywaliśmy wspólne sprawy. Nie potrafię zrozumieć, jak człowiek, z którym spędziłam całe dorosłe życie, mógł tak łatwo mnie wymazać dla jakiejś szarlatanki z tybetańskimi olejkami i obietnicami „oczyszczenia energetycznego”.

Teraz czekam na rozprawę. Śpię źle. Czasem nie mam siły wstać z łóżka. Wszystko się wali. Nie sam rozwód jest najstraszniejszy, ale to zdradzenie. Mieszka w naszym mieszkaniu, ale mówi do mnie jak do obcej. Zimno, bez emocji, jakbym go męczyła, jakby tylko znosił mnie przez te wszystkie lata. A kiedy, jak ostatnia naiwna kobieta, poprosiłam go, żeby się opamiętał, tylko wzruszył ramionami: „Bogusiu, od dawna żyjemy jak sąsiedzi. Chcę być z kimś, kto mnie doceni”.

Boję się. Nie o siebie. O tę kobietę, która była ze mną przez całe życie — tę, której już nie rozpoznaję w lustrze. Jak mam teraz żyć, gdy wszystko, co uważałam za trwałe, okazało się iluzją? Gdy przez sześćdziesiąt dwa lata byłam żoną, a w jedną zimę nagle stałam się nikomu niepotrzebną staruszką?…

Idź do oryginalnego materiału