W małym miasteczku, otoczonym ponurymi lasami sosnowymi i szarymi polami, gdzie wiatr pędził suche liście po ulicach, życie płynęło leniwie jak rzeczka w dolinie. Pod koniec dnia pracy zadzwonił telefon Pawła. Melodia wybrana przez jego dziewczynę, Kasię, przebiła ciszę. Odebrał, słysząc jej głos:
— Paweł, jestem w salonie piękności. Przyjedź po mnie, wiesz gdzie.
— Dobra, zaraz będę — krótko odparł i się rozłączył.
Paweł wiedział, iż Kasia spędza w salonie minimum dwie godziny, więc się nie spieszył. Po pracy zaparkował pod salonem i, żeby zabić czas, wstąpił do pobliskiej kawiarni.
— Zadzwoni, kiedy skończy — pomyślał, siadając przy stoliku. Kelner natychmiast wziął zamówienie.
Paweł zjadł, przejrzał wiadomości, obejrzał parę filmików, ale Kasia wciąż nie dzwoniła. „Ciekawe, ile dziś wyda?” — przemknęło mu przez głowę. Choć płacił nie ona, tylko jej ojciec — wpływowy biznesmen, którego pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Kasia nigdy nie oszczędzała.
Spotykali się siedem miesięcy, czasem mieszkali razem w jego skromnym dwupokojowym mieszkaniu. Gdy jednak nudziła ją jego „ciasnota”, wracała do rodziców w luksusowej willi za miastem. Jedynaczka, nigdy nie znała odmowy. Przedstawiła go rodzicom, ale jej matka, Ewa, patrzyła na niego z góry. Zwykły programista, 27 lat — co on może jej zaoferować? Kasia pewnie przekonała matkę, żeby się nie wtrącała, więc ta trzymała dystans bez otwartej wrogości. Paweł czuł się w ich domu jak intruz.
Sam też zaczynał rozumieć, iż Kasia nie jest tą, o której marzył. Ale myśl o ślubie nie dawała spokoju, zwłaszcza po słowach jej ojca: „Uczynisz moją córkę szczęśliwą — będziesz miał złote góry. Zawiedziesz — pożałujesz”. Aluzja była jasna.
Kasia była kapryśna, ale olśniewająco piękna. Paweł nie rozumiał, po co tyle czasu w salonie — była idealna i bez tego. Mądra, z poczuciem humoru, ale zarozumiała i rozpieszczona ojcem. Wczoraj oznajmiła:
— Paweł, za dziesięć dni lecimy na Malediwy. Tato wszystko opłaci. Mam dość, potrzebuję odpoczynku.
— Od czego? Nie pracujesz — zdziwił się.
— Tato załatwi ci urlop, nie martw się.
Jej słowa irytowały. Ich relacja stawała się coraz trudniejsza. Paweł czuł, iż są z innych światów, ale wciąż zamierzał się oświadczyć. Rozmyślając przy kawie, usłyszał nagle:
— Paweł? Ty? — mężczyzna naprzeciw uśmiechał się jak do starego kumpla.
— Marek? — Paweł zerwał się, rozpoznając kolegę z dzieciństwa. — Nie wierzę! Ile lat, dwanaście?
— Nabrałeś masy, stary! — Marek klepnął go w ramię. — Wyglądasz jak solidny gość.
— A ty już nie chłopak — zaśmiał się Paweł. — Co tu robisz?
— Czekam na siostrę, Olę. Studiuje w konserwatorium, ostatni rok. Dziś ma koncert, a ja klasyki nie trawię, więc wpadłem tu — uśmiechnął się Marek.
— Ola? Jak tam ona? — ożywił się Paweł.
— Talent! Wiejska dziewczyna, a dostała się bez pleców — powiedział z dumą Marek.
— Muszę ją zobaczyć! — wykrzyknął Paweł.
— Za pół godziny zadzwonię, pojedziemy ją odebrać. Jak nie masz planów, dołącz. Sam jesteś?
— Czekam na Kasię, narzeczoną. Jest w salonie, zaraz będzie.
— Super, przyjedziemy z Olą — obiecał Marek, odchodząc.
Paweł pogrążył się we wspomnieniach. Lato u babci na wsi, gdzie mieszkali Marek i Ola. Ich podwórko z jabłoniami, jeziorem, rzeką. Łowili ryby, piekli przy ognisku, śpiewali przy gitarze. Ola, chuda dziewczyna z ciemnymi warkoczykami, była jego pierwszą miłością. „Ciekawe, jaka jest teraz?” — myślał, nieświadomie uśmiechając się.
— Uśmiechanie się do ściany to kiepski styl — usłyszał głos Kasi.
— W końcu — Paweł obrzucił ją wzrokiem, próbując dostrzec zmiany po trzech godzinach w salonie.
— No jak ja? — z przekąsem spytała.
— Normalnie — odparł.
— Normalnie?! — oburzyła się. — Wiesz, ile kosztuje ten manicure i zabieg? Jestem niesamowita, prawda?
— Jak zwykle — skinął, by uniknąć kłótni.
— Jedziemy do mnie, są goście — oznajmiła.
— Nie mogę, umówiłem się z przyjaciółmi z dzieciństwa. Zaraz przyjdą.
Kasia nadęła się, gotowa do awantury, ale do kawiarni weszli Marek z Olą. Ta rzuciła się Pawłowi na szyję:
— Paweł, ile lat! Wyładniałeś!
Zamarł, oszołomiony jej urodą — naturalną, subtelną, z ciepłymi brązowymi oczami. Nie chciał puszczać, ale Kasia zimno rzuciła:
— Witam.
— To Kasia, moja narzeczona — pospieszył się Paweł. — A to Marek i Ola.
— Cześć, piękna — uśmiechnął się Marek.
Gadali o przeszłości, a Kasia milczała, demonstracyjnie ignorując ich. Paweł wspominał lato, jabłonie, jezioro.
— Wolę Malediwy pod palmą — przerwała Kasia. — A basen taty jest większy niż wasza kałuża.
— Ryby tam są? — zażartował Marek.
— W restauracjach, gdzie jem świeże owoce morza — warknęła.
Rozmowa przygasła. Ola zaproponowała:
— Paweł, przyjedź do nas na wieś.
— Na pewno — odparł, patrząc na Kasię. — W weekend.
Kasia oznajmiła:
— Dobrze, pojadę z tobą w tę dziurę.
— Nie warto — zmarszczył brwi Paweł. — Tam komary, las, jezioro. Umrzesz z nudów.
— Wezmę mineralną, tam nie ma dobrej wody — burknęła.
— I przenośną toaletę z mikrofalówką — dodał sarkastycznie.
Na wsi przyjęli ich ciepło. Stół pod jabłonią, kiełbaski z grilla. Paweł czuł się jak za młodu. Kasia jęczała:
— Paweł, trawa kłuje. Mięso śmierdzi. Ugryzł mnie komar. Słońce razi!
— Daj spokój — warknął. — Ciesz się naturą albo idź do domu— Tam śmierdzi drewnem — warknęła, ale odeszła, uciekając przed chmarą komarów.