Po dwóch tygodnia intryg, rozmów i przesuwania pionków po szachownicy „Ród smoka” dostarczył widzom to, na co czekali. 7. odcinek 2. sezonu jest pełen ognia, emocji i po prostu zapiera dech w piersi. Uwaga na spoilery.
Nie żeby długie rozmowy, intrygi i planowanie strategii nas męczyło, o nie. Do tego żaden fan serialu „Ród smoka” się nie przyzna. Ale być może po cichu niektórzy z nas zaczynali już się zastanawiać, czy w 2. sezonie w ogóle czekają nas jakieś większe emocje czy na prawdziwy Taniec Smoków będziemy czekać kolejne dwa lata. No więc spokojnie, nie będziemy. Rhaenyra (Emma D’Arcy) ma trzy ogromne smoki i nie wygląda, jakby miała zawahać się ich użyć. Tak jak HBO nie zawahało się wydać milionów, żeby każdy kadr z bestiami Czarnej Królowej był po prostu przepiękny.
Ród smoka sezon 2 – ogniste szaleństwo w 7. odcinku
Choć to, co zobaczyliśmy w 7. odcinku pt. „Czerwone nasienie”, to jeszcze nie kolejne bezpośrednie starcie skłóconych obozów Targaryenów, spektakl ze smoczymi nasionami w roli główne, który zaserwował nam reżyser Loni Peristere, niewątpliwie przejdzie do historii uniwersum „Gry o tron„. Wszystko zgrało się tutaj perfekcyjnie: brutalność, emocje, dobrze wykorzystane efekty specjalne. Vermithor i Srebrnoskrzydła prezentują się absolutnie niesamowicie, będąc w każdym calu tymi mądrymi, magicznymi, majestatycznymi stworzeniami, które ludzka bezmyślność i okrucieństwo za chwilę zniszczy. Co zostało właśnie, wcale nie tak subtelnie, zakomunikowane nie tylko widzom, ale i Rhaenyrze, z jednej strony wygłaszającej wypakowane idealizmem przemowy (czy ona faktycznie wierzy, iż siłą powstrzyma wojnę, czy zamieniła się już w polityczkę, która wciśnie ludziom każdy kit, byle osiągnąć swój cel?), z drugiej, bez mrugnięcia okiem nadzorującej krwawy spektakl, jaki rozgrywa się w Smoczej Skale.
Spektakl fantastyczny pod każdym względem, choć chyba już choćby widzowie, którzy nie znają książki „Ogień i krew” George’a R.R. Martina ani też nie sięgają po żadne spoilerowe omówienia, domyślili się, iż nowymi jeźdźcami zostaną Ulf Biały (Tom Bennett) i Hugh Młot (Kieran Bew), dwaj bardzo różni od siebie dżentelmeni niskiego pochodzenia, mający w swoich żyłach krew Targaryenów. Ryan Condal i scenarzyści „Rodu smoka” rozwiązali ten wątek nieco inaczej niż w oryginale, ale w sumie ciekawie, rekrutując jeźdźców z należącej do wroga stolicy i uwypuklając różnice między nimi.
Podczas gdy Hugh odważnie staje naprzeciw Vermithora i rzuca mu wyzwanie – co okazuje się decydujące, nie procent zawartości krwi Targaryenów – Ulf zdobywa Srebrnoskrzydłą podobnie jak Addam (Clinton Liberty) swojego smoka, czyli rozpoczynając od umierania z przerażenia podczas rozpaczliwej ucieczki, a kończąc na czymś w rodzaju miłości od pierwszego wejrzenia. Jakby tego było mało, dorzucono nam uroczą scenę pt. „Prostaczek na smoku lata nad stolicą” – zabrakło chyba tylko tego kultowego podkładu muzycznego. Wszystko wygląda niemal aż za dobrze dla Rhaenyry, ale jednocześnie na horyzoncie można już zauważyć pewne problemy, jakie czekają królową, stawiającą z konieczności na „armię bękartów” – co prawda nie z własnej inicjatywy, tylko bardziej w tej sytuacji pragmatycznej Mysarii (Sonoya Mizuno), ale jednak. Dzieje się coś historycznego i coś niewyobrażalnego w tym świecie.
Pomijając konsekwencje naruszenia świętości magicznych stworzeń, które za chwilę zostaną sprowadzone do roli broni masowego rażenia, decyzja podjęta przez Rhaenyrę będzie miała wpływ na dalsze postrzeganie Targaryenów i prawdopodobnie odbierze im część boskiej aury. Tak, jej syn Jace (Harry Collett) martwi się głównie o własną przyszłość i jest straszliwym hipokrytą, nie różniąc się przecież aż tak od nowych smoczych jeźdźców i dobrze o tym wiedząc, ale też ma część racji – jego matka wyrzuciła w błoto tradycję i potencjalnie mogła narobić mu ogromnych kłopotów w przyszłości.
Choć pewnie nie to będzie największym problemem królowej w obliczu horroru, jaki się rozpęta w Westeros. Z historii Siedmiu Królestw wiemy, co się teraz dzieje w Smoczej Skale, przyczyni się do zagłady tak smoków, jak i jej własnego rodu – w nie mniejszym stopniu niż to, co robią Zieloni. A spokój, z jakim Rhaenyra patrzy z rozsądnej odległości na potworny, krwawy spektakl, jakim są zorganizowane przez nią smocze igrzyska, sugeruje, iż jest w niej więcej bezwzględności i okrucieństwa, niż byśmy chcieli. Zakładając, iż jeszcze jej kibicujemy i uważamy ją za „tę dobrą”.
Ród smoka sezon 2 – komedia w Harrenhal w 7. odcinku
Niezależnie od tego, jak rozłożone są sympatie widzów – Aegona (Tom Glynn-Carney) już lubicie czy jeszcze potrzebujecie chwili? – wydaje się, iż przed finałem 2. sezonu „Rodu smoka” to Czarni są w ofensywie. W porządku, nie wiemy, co adekwatnie porabia w tym momencie armia ser Cristona Cole’a (Fabien Frankel), jak również kilka innych dużych armii rodów stojących po stronie obecnej władzy, ale na morzu i w powietrzu to Rhaenyra ma wyraźną przewagę. A i na lądzie za chwilę może zrobić się ciekawie, bo oto – uff! – Daemon (Matt Smith) wreszcie się ogarnął i zrobił to, po co poleciał do Harrenhal: zdobył poparcie i szable rodów dorzecza. Oczywiście nie dla siebie, a dla Rhaenyry, a o to, żeby było to jasne, zadbał młodziutki lord Oscar Tully (Archie Barnes).
Wątek w Harrenhal, w książce sprowadzający się do paru zdań w stylu „Daemon zebrał armię w dorzeczu, wszyscy chętnie garnęli pod jego chorągiew”, „Ród smoka” w 2. sezonie rozciągnął poza granice scenopisarskich możliwości, serwując nam średni horror i takiż dramat psychologiczny na przemian z całkiem przyzwoitą, zawadiacką komedią. Teatralna legenda Simon Russell Beale zasługuje na nominację do Emmy jako poczciwy kasztelan zamku, ser Simon Strong, choć może niekoniecznie w kategorii dramatycznej. W tym tygodniu ozdobą odcinka okazała się wymiana spojrzeń pomiędzy nim a Mattem Smithem (i jedno krótkie „o boziu”), kiedy ten jako Daemon słuchał obelg od dzieciaka pod własnym adresem i czynił to zadziwiająco spokojnie.
Ale fantastyczną komedię – z nutką makabry na końcu – mieliśmy też w wykonaniu właśnie Barnesa, wyrzucającego z siebie kolejne barwne inwektywy w kierunku Daemona i wprost mu oświadczającego, iż adekwatnie nikt go tu nie lubi. Tak, wszyscy przybyli tłumnie pod jego chorągiew, ale tu chodzi o przysięgę wobec Viserysa i o prawo Rhaenyry do tronu – nie o księcia łotrzyka. Daemon, choćby chciał, raczej już Rhaenyry nie zdradzi, ale też nowa wizja z Viserysem (Paddy Considine), próbującym mu wcisnąć koronę, zdaje się sugerować, iż choćby bez Oscara porzuciłby ten zamiar.
Ten odcinek przyniósł nam także przebłysk „dawnego Daemona”, w mgnieniu oka podejmującego decyzje, których inni się boją, i ścinającego osobiście głowy, kiedy to właśnie wydaje się najlepszą polityczną strategią. Tempo, w jakim Willem Blackwood (Alfie Todd) pożegnał się z życiem za sprawą naszego księcia, było imponujące i bardzo w stylu 1. sezonu „Rodu smoka” – Daemon błyskawicznie dokonał wyboru, co mu się bardziej opłaca i zrobił, co uważał, iż należało. Różnica? Daemon z 1. sezonu po takich akcjach nie pogrążał się w wyrzutach sumienia ani nie widywał nawiedzonych kóz.
Wydaje się jednak, iż choćby po tym wszystkim, czego naoglądaliśmy się w tych siedmiu odcinkach, zbuntowany małżonek pozostaje jednym z głównych atutów w ręku Rhaenyry i koniec końców, kierując się nie tyle miłością do żony, ile czystą Realpolitik, zrobi to, czego sytuacja będzie wymagała, i okaże się skuteczny. W ostatecznym rozrachunku więc długie tygodnie dumania aż tak wiele nie zmienią, jeżeli chodzi o wątek Daemona – cokolwiek nie marzyło się temu bohaterowi, kiedy błąkał się po Harrenhal, nie ma to znaczenia w obliczu realiów sytuacji, w której rody dorzecza udzielają poparcia nie jemu, a córce jego brata, ze względu na dawną przysięgę.
Ród smoka sezon 2 – Zieloni w defensywie w 7. odcinku
Zieloni, których intrygi w ostatnich tygodniach były ciekawsze od nicniedziania się Czarnych, tym razem są nie tyle w defensywie, co przyczajeni. Zaskoczyły mnie sceny Alicent (Olivia Cooke), która tak po prostu rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady na samotny camping. Tak dziwnie jest ją widzieć w takim otoczeniu i generalnie poza pałacem i pałacowymi sprawami, iż oglądając zapowiedzi odcinka, byłam przekonana, iż będzie ona przechodzić podobnie manifestujący się kryzys tożsamości co Daemon.
Cóż, Alicent kontemplująca życiowe porażki (i potencjalne samobójstwo?) na łonie przyrody jest trudniejsza do wyobrażenia niż Alicent mająca dziwne sny. A przy tym super jest widzieć ją w innej wersji, w sytuacji, kiedy jest wolna, niczego nie musi i nikt się nią nie interesuje. Nie wydaje się jednak, aby scena „odrodzenia” podczas kąpieli w bieli w jeziorze miała ostatecznie doprowadzić do jakiejś drastycznej zmiany. Królowa matka nie wystąpi przecież przeciwko własnym synom, kimkolwiek ci się nie stali.
Aemond (Ewan Mitchell) w tym tygodniu znalazł się mocno na drugim planie, nikogo nie ściął, nikomu nie zagroził śmiercią i choćby zawrócił Vhagar, kiedy zrozumiał, iż jego przyrodnia siostra zyskała smoczą przewagę i to nie jest dobry moment na atakowanie jej poza swoim własnym terytorium. Co ciekawe, biedna Vhagar do tego stopnia została już zamieniona w broń, iż zawrócić dała się z wielkim trudem. Aemond natomiast raz jeszcze pokazał, iż jak trzeba, potrafi kalkulować na chłodno.
Aegon wstał na jakieś pięć minut z łóżka pod naciskiem Larysa (Matthew Needham), wyraźnie stawiającego w tym momencie na niego, przy jednoczesnym zasiadaniu w radzie kierowanej przez jego brata. Z tej relacji nie może nic nie wyniknąć, a biorąc pod uwagę, jakie współczucie ma prawo budzić poparzony król i jak wiele jest w tej wersji Aegona niejednoznaczności, nie zdziwię się, jeżeli zaraz to jemu będziemy kibicować.
Ród smoka sezon 2 – jak wygląda stan gry przed finałem?
Wart wspomnienia pozostało moment z Rhaeną (Phoebe Campbell), opuszczającą z dzieciakami Dolinę Arrynów i wyruszającą w dalszą drogę. W tym momencie możemy już chyba uznać za pewnik, iż Nettles została wycięta i jej wątek przypadnie drugiej z cór Daemona, co będzie miało z jednej strony dobry wpływ na samą Rhaenę, bohaterkę w tym momencie średnio ciekawą, a z drugiej, potencjalnie, także na jej relację z ojcem. Wciąż jednak bardzo, bardzo szkoda, iż nie zobaczymy Nettles, jej nietuzinkowej historii, brawury, tajemnic, jakie skrywała (a które Condal i spółka pewnie by rozwikłali). Nie jestem przekonana co do tego zastępstwa, choć faktem jest, iż „Ród smoka” dokonuje raczej sensownych odstępstw od książki i zasługuje na zaufanie.
Ten odcinek stanowi zresztą namacalny dowód na to, jak bardzo „Ród smoka” zasługuje na przynajmniej pewną dozę zaufania. Podobnie jak „Gra o tron”, jest to serial spędzający wiele czasu w ustawianiu pionków tylko po to, żeby po dwóch, trzech takich godzinach dostarczyć nam kwadrans jazdy bez trzymanki. Tak było z Gawronim Gniazdem, tak było ze smoczymi nasionami, a przed finałem 2. sezonu „Rodu smoka” wydaje się, iż możliwości bitewnych jest więcej niż w grach o II wojnie światowej, a twórcy prawdopodobnie postawią nie na jeden, a kilka mocniejszych momentów.
Rhaenyra już wie, jak wytresować dzikie smoki i wygląda na gotową do ich użycia. Daemon ma pożądaną armię – i dość bezczynności. Criston Cole z jednej strony, a Lannisterowie z drugiej szykują się do uderzenia na niego. W grze jest również armia Hightowerów. Nie zapominajmy też o Wężu Morskim (Steve Toussaint) i blokadzie Gardzieli, której w Królewskiej Przystani wszyscy już mają dość, nie tylko wygłodzony lud, ale także sam Aemond. „Ród smoka” przed siedem godzin tak manewrował swoimi bohaterami, żeby w finale 2. sezonu być w stanie zaserwować nam więcej akcji i emocji niż kiedykolwiek do tej pory. Będzie się działo – innej opcji po prostu nie ma.