Return to Sender

ekskursje.pl 1 rok temu

W ramach ekskursyjnego klubu książki polecam powieść Gary’ego Shteyngarta „Nasi przyjaciele na wsi”. Rzadko czytam coś co nie jest kryminałem ani fantastyką, więc rekomenduję tym goręcej, gdy akurat mi się spodobało.

Dziesięć lat temu zachwyciłem się książką Shteyngarta wyczerpującą znamiona science-fiction (choć być może autor by się opierał takiej klasyfikacji): „Supersmutna (ale prawdziwa) historia miłosna”. Jest to dystopijna wizja załamania amerykańskiego kapitalizmu, połączona z kpiną z mediów społecznościowych – dziś rzecz oczywista, ale wtedy jeszcze wszyscy kochali Facebooka.

W „Przyjaciołach” jest element bliskiego science-fiction. Pojawia się tu aplikacja „przyśpieszająca proces zakochiwania”.

Reakcja czytelnika „to przecież jakaś bzdura” jest tu od razu rozbrojona tym, iż Wszechwiedzący Narrator informuje nas, iż sama twórczyni nie jest przekonana czy to w ogóle działa. Sprzedała swoje dzieło i wyeksitowała z miliardami, a teraz pozwy wkurzonych użytkowników są już zmartwieniem inwestorów. W sumie… bywają podobne sytuacje!

Akcja rozgrywa się na początku pandemii. Głównym bohaterem jest pisarz Sasha Senderovsky, złośliwa autoironiczna karykatura samego autora.

Senderovsky napisał kiedyś bestseller, jest więc w pewnym sensie człowiekiem sukcesu. Zaczął żyć jak na wyższą klasę średnią przystało.

Wybudował sobie wiejską posiadłość, do której się przeniósł z Nowego Jorku (miasta, bo pozostał w stanie). W tej posiadłości z rozmachem dla swojej trzyosobowej rodzinie kompleks wielu budynków, bo marzył o zapraszaniu przyjaciół na wielomiesięczne nasiadówy, w stylu klasyki rosyjskiej literatury daczowej.

W praktyce mało komu chciało się tłuc na ten koniec świata. Z moich skromnych doświadczeń podróżniczych wynika, iż „upstate New York” bywa dzikszy i słabiej skomunikowany z miastem od bliskiego Connecticut/New Jersey, a choćby Pensylwanii.

Pandemia ziściła jego marzenie. Skoro i tak wszędzie lockdowny, piątka przyjaciół zgadza się, iż najlepiej będzie przeczekać najgorsze w wiejskiej posiadłości.

Ta piątka reprezentuje (ach, co za przypadek) kolejne szczeble społeczeństwa klasowego. Najwyżej jest Karen (miliarderka od aplikacji). Pod nią jest Aktor, jedno z topowych nazwisk Hollywood. Pośrodku jest Ed, bon vivant podróżujący biznesklasą po całym świecie, by recenzować lokalną gastronomię. Pod nim Dee, eseistko-felietonistka, typowa średnia średnia. Stawkę kończy Vinod, kolega z liceum, który też próbował pisać, ale mu się nie udało, więc funkcjonuje jako niższa średnia, na granicy spadku do niższej, a może już choćby poniżej tej granicy.

W trakcie dobrowolnej izolacji między bohaterami zawiązują się i rozwiązują romanse, wspomagane aplikacją lub nie. Wychodzą na jaw różne tajemnice, z których zdradzę jedną, najbardziej oczywistą: Senderovsky’ego na to wszystko nie stać, od lat żyje na kredyt. Za jakiś miesiąc bank zajmie posiadłość.

Senderovsky miał jeden bestseller, ale następnego nie umie napisać. Usiłuje się przebić na ekran, ale w Hollywood już ma ksywkę „Return to Sender”.

Jego jedyną szansą jest deal z Aktorem. To dla niego wystawia tą szopkę. Razem pracują nad serialem, który zapowiada się idiotycznie, ale nazwisko Aktora gwarantuje zyliardy. Wyobrażałem go sobie na wzór Bena Stillera, który faktycznie przymierzał się do wyprodukowania „Supersmutnej…”, ale w końcu zrobił „Severance” (i słusznie).

Jest to książka o książkach. Prawie każdy bohater „robi w literkach”, rozmowy często schodzą na temat literatury, przy czym często dochodzi tu do rozebrania „czwartej ściany”, gdy na przykład sami bohaterowie zastanawiają się, jak bardzo ich sytuacja przypomina klasykę literatury rosyjskiej.

Bohaterowie są świadomi swojego uprzywilejowania – spędzają lockdown w lepszych warunkach niż większość ich rodaków. Ale, jak ktoś zauważa, kawał literatury da się sprowadzić do tytułu „Cierpienia kilku uprzywilejowanych osób” (w tym oczywiście rosyjską klasykę, chłopi pańszczyźniani są tam zwykle milczącym tłem – podobnie jak wiejcy sąsiedzi Senderovsky’ego).

Ponieważ sam „robię w literkach”, zafrapował mnie mój ulubiony temat Sukcesu i Porażki. Sam jestem gdzieś między Dee a Vinodem. Wyżej Dee już na pewno nie podskoczę, ale oby nie spaść do Vinoda.

Parę razy ocierałem się o Sukces. Było tak rozkosznie blisko angielskiego przekładu, ekranizacji albo sprzedania pomysłu na serial. Zawsze jednak kończyło się „return to Sender”.

Najważniejsza różnica między realnym lajfem a literaturą jest oczywiście brak narratora. W tej powieści to najsympatyczniejszy bohater.

Wszechwiedzący Narrator empatycznie wnika w dusze wszytkich postaci pierwszo-, drugo- i fafnastoplanowych. Przez chwilę narracja prowadzona jest z punktu widzenia świstaka Steve’a, świadka kolejnego sekretu Senderovsky’ego.

Opisuje to wszystko z dobrotliwą ironią, za sprawą której wszystkie rozgrywające się tu wydarzenia, czasem naprawdę dramatyczne, nabierają czechowo-gogolowskiej patyny.

No bo z kogo się tu śmiejemy? Z samych siebie się śmiejemy. Na pewno „my robiący w literkach”, ale chyba w uogólnieniu wszyscy „my”, którym życie w kółko robi „return to Sender”.

Idź do oryginalnego materiału